Łobodziński o śmierci 21‑letniej córki: "Chce mi się wyć do dziś, codziennie"

Trzy lata temu znany aktor dziecięcy pożegnał 21-letnią córkę Marię. Ukochane dziecko przegrało walkę z chorobą. Łobodziński udzielił pierwszego wywiadu.

Łobodziński o śmierci 21-letniej córki: "Chce mi się wyć do dziś, codziennie"
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta

Filip Łobodziński udzielił bardzo szczerego wywiadu, w którym opowiedział o nowym filmie i śmierci ukochanej córki. Aktor przyznał, że dzień po pogrzebie Marysi wrócił do pracy.

- Czym innym jest nagła śmierć, a czym innym odchodzenie na nowotwór. Od pewnego momentu człowiek już wie, jaki jest koniec. (...) Mnie się wyć chce do dziś, codziennie. Przecież dopiero co, 1 października była trzecia rocznica śmierci Marysi. Ale zdaję sobie sprawę, że choćby nie wiem, jak zaklinać świat, to słońce wzejdzie, to po ziemniaki trzeba pójść. Wielu ludzi już odchodziło i ich bliscy musieli dalej żyć. Nie jestem więc wyjątkowy. Choć opisać tego wszystkiego się nie da, bo nie ma na to słów. - powiedział o żałobie w serwisie dziennik.pl.

Maria zmarła w wieku 21 lat po długiej walce z nowotworem. Łobodziński nie może pogodzić się z tym, że odchodzą tak młode osoby, które mają przed sobą jeszcze całe życie.

- W kategorii całego świata – nie rozumiem cierpienia, które do niczego nie prowadzi. Gdyby Bóg rzeczywiście musiał zabrać młodą osobę, to mógł to zrobić w sposób nagły, poprzez wypadek na przykład. A nie kosztem kilkuletniego cierpienia. To jest niegodziwe. (...) I umówmy się, jak się ma 20 lat, to się ma Internet i się wie, co to za choroba, jakie są rokowania przy glejaku. Marysia wiedziała.

Filip Łobodziński w wywiadzie powiedział także, że jego córka z godnością znosiła chorobę, chociaż była bardzo trudna i ciężka. Miała świadomość tego, co będzie działo się z jej organizmem.

- Była zrozpaczona w stopniu niewyobrażalnym. Ale kiedy kolejna diagnoza mówiła, że nadzieje maleją, postanowiła zrobić coś dla – siebie? Dla nas? Zostawić ślad. I przez kilka miesięcy, pomiędzy kolejnymi terapiami i egzaminami na UW, przełożyła „Apolla z Bellac” Jeana Giraudoux. W czasie choroby Marysi dotarliśmy do wielu lekarzy, do wielu koncepcji leczenia, również do Berlina. I wielu profesorów się pochylało na tym przypadkiem. Pomyślałem sobie, że moje nazwisko tu wiele zdziałało, a co ma zrobić kolejarz z Grudziądza, któremu dziecko choruje? Nie dotrze do znanego profesora.

Aktor wciąż spotyka na swojej drodze ludzi, którzy chętnie wspominają zmarłą Marię.

- Czasem słyszę, że była taka zdolna, taka wspaniała, taka młoda, jeszcze mogła tyle zrobić. A jakby nie była wspaniała, nie byłaby zdolna? Przecież to nie ma żadnego znaczenia. Dziecko to dziecko, cierpienie to cierpienie. Szczęśliwie, w ostatnim roku życia Marysia miała prawdziwego chłopaka. Facet się sprawdził, tak, że... Stanął na wysokości zadania tak, jak życzyłbym każdemu mężczyźnie. Zajmował się Marysią na spółkę z nami jak pielęgniarka, jak salowa. To, że się pojawił, było jak promień, który też jej bardzo pomógł. Kochała go bardzo. Zupełnie inaczej niż nas, rodziców, rodzeństwo. Był przy niej do końca, do ostatniej sekundy. Mam z nim kontakt. Dzisiaj ma trzy dychy. Na cmentarzu mówiłem, że modliliśmy się o cud i cud się zdarzył. Miał na imię Alek - opowiada Łobodziński.

Filip Łobodziński przynał, że po śmierci ukochanej córki przybliżył się do Boga. Wcześniej był agnostykiem.

Źródło artykułu:WP Film
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (355)