Maciej Stuhr podsumowuje rok 2020: ”Jesteśmy blisko dna, co napawa mnie optymizmem”.
Maciej Stuhr robi bilans kończącego się roku, oceniając, co mu się udało, a co nie, w życiu prywatnym i zawodowym. Stuhr: - Nie poświęciłem cienia uwagi ludziom, którzy drwili z mojego chorego ojca.
Sebastian Łupak: To był raczej ponury, mroczny rok, naznaczony pandemią i lockdownem. Dlatego może dla odmiany porozmawiajmy o sukcesach i o tym, co się panu udało. Zagrał pan we wstrząsającym filmie ”Sala samobójców. Hejter” oraz serialu kryminalnym ”Szadź”. Dwie świetne role. Może pan chyba uznać ten rok za udany?
Maciej Stuhr: Jestem w takim miejscu i takim wieku, że inne rzeczy stają się dla mnie sukcesami. W tym szczególnym roku te moje sukcesy są troszkę inne. Będę wspominał ten rok przede wszystkim jako czas, gdy nadrobiłem bardzo dużo w życiu prywatnym, jako ojciec, syn i mąż.
W jakim sensie?
Mój świat przez 20, 30 lat galopował. Pandemia to był czas, kiedy mogłem wreszcie ostro wyhamować. I nie mówię tu o dwóch tygodniach urlopu po 400 dniach pracy. Mówię o prawdziwym zatrzymaniu się. Rok był ciężki, trudny, pełen lęków i obaw. Ale udało mi się przejść – wraz z rodziną – wirusa bezobjawowo. A przy tym miałem okazję spróbować kawałka normalnego, domowego życia.
I co takie normalne, zwykłe życie ze sobą niesie?
Na przykład możliwość pójścia z synkami, jeden ma cztery lata, drugi – dziewięć, nad staw, by posłuchać skrzeczących żab. I to nie raz na miesiąc, ale trzydzieści dni w miesiącu. Teraz też wiem, co dzieci robią w szkole.
I co robią?
To jest niezwykle trudny czas. Mojemu dziewięciolatkowi umyka, co to jest dyscyplina, obowiązki, co to jest uwaga, którą trzeba włączyć na czas lekcji. Nauczanie domowe jest jednak substytutem normalnej szkoły.
A jak pana relacje z ojcem? Jerzy Stuhr miał latem udar…
Częściej mam okazję być synem moich rodziców, bo właściwie co tydzień, na tych parę dni, jadę do nich z Warszawy do Krakowa. Cieszę się więc tym, że wciąż mogę być synem. Mi i mojej siostrze zostało to podarowane, że możemy się pocieszyć rodzicami, mimo ich najcięższych perypetii zdrowotnych.
Rafał Ziemkiewicz kpił z pana ojca tuż po udarze. Takie sprawy się zapomina, wybacza?
W chwili, gdy tata miał udar, miałem inne, ważniejsze problemy i trudniejsze kwestie na głowie, więc słowa Ziemkiewicza słabo do mnie dotarły. Boisz się o zdrowie i życie taty, i kompletnie nie zajmujesz się jakąś gównoburzą. Nie poświęciłem temu cienia swojej uwagi.
Jeśli już jesteśmy przy kwestiach zdrowia: zaszczepi się pan na Covid-19, skoro przeszedł pan już chorobę?
Nie widzę powodu, żeby się bać szczepionki. Dużo czytam na ten temat i nie mam żadnych wątpliwości, że trzeba. Z tego, co czytałem, osoby, które wyzdrowiały, też powinny. Boję się jedynie, że za mało osób to zrobi. Marzę o tym, żebyśmy wszyscy się zaszczepili, bo będzie można szybciej wrócić do normalnego życia.
Można powiedzieć, że pana rodzina się w tym roku powiększyła. Przyjęliście pod dach rodzinę czeczeńską. Mieszkacie z matką, czyli Madiną, i trójką jej dzieci: to Marina, Milana i Edelbiek. Wciąż są z wami?
Cały czas z nimi mieszkamy. Staramy się o lokal socjalny dla nich. Trwa batalia biurokratyczna. To są cudowni ludzie. Kiedy zostali bez dachu nad głową, nie było czasu na zastanawianie się, tylko postanowiliśmy z żoną im pomóc.
Co to panu dało?
Pyta pan, czy ja o sobie teraz lepiej myślę? Że jestem jakiś lepszy…?
Nie! Pytam, czy to zmienia perspektywę patrzenia na świat, kiedy przyjmie się do domu czeczeńskich uchodźców?
To daje do myślenia. Wiem, że nie jestem pępkiem świata i że moje mniemanie o życiu może mieć inną perspektywę. To są cenne myśli, bo wytrącają człowieka z takiego egocentryzmu i poczucia, że nasza perspektywa jest jedyną możliwą.
Idziecie wbrew ludziom, bo większość Polaków jest przeciw przyjęciu uchodźców.
To chyba jest tylko chwilowa moda polityczna. W Polakach nie było wcześniej wrogości i zamknięcia. Myślę, że naród, który sam przez wieki szukał schronienia na emigracji, doskonale rozumie tę potrzebę u innych. Natomiast moda polityczna jest niestety taka, żeby wzbudzać w ludziach lęk i strach przed uchodźcami.
Uciekł pan na początku rozmowy od oceny życia zawodowego…
Mam wrażenie, że jestem w najlepszym okresie życia. Jestem spełniony zawodowo. Wydaje mi się, że moja kariera rozwinęła się bardziej niż mógłbym przypuszczać. Nie jestem już tak zachłanny na sukcesy, jak byłem 20 lat temu. Okazuje się, że prawdziwe życie to nie tylko zawód. Pandemia wyraźnie mi to pokazała. Jak nie masz nic poza swoim zawodem, to jesteś w tarapatach.
Role w ”Hejterze” i ”Szadzi” nie sprawiły panu frajdy?
Miałem olbrzymią frajdę zagrania seryjnego mordercy w ”Szadzi”. To marzenie chyba wszystkich aktorów, żeby się z takim ostatecznym złem zmierzyć.
Oczywiście, jestem też dumny z ”Hejtera” – to niezwykle ważny film, kino pełne, kompletne, generujące emocje i opowiadające o zagrożeniach, jakie wiążą się z siecią. Janowi Komasie i Mateuszowi Pacewiczowi udało się, niestety, przewidzieć pewne rzeczy.
W filmie dokonany zostaje zamach na polityka, którego pan gra. W życiu mieliśmy zamach na Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska.
Rzeczywistość niestety dogoniła filmowców, którzy myśleli, że kręcą fikcję, a opowiedzieli historię, która się zdarzyła. Ten film powstał na kilka miesięcy przed gdańską tragedią.
Pan wielokrotnie był celem ataków hejterskich, choćby po filmie ”Pokłosie” Waldemara Pasikowskiego. Czy człowiek przyzwyczaja się z czasem do nagonki internetowej, czy to jednak cały czas boli?
Jedno i drugie. Trzeba się nauczyć z tym żyć i radzić sobie. Perspektywy tego, że hejt się skończy, są bliskie zeru, więc najskuteczniejsza, póki co, metoda, to nieczytanie tego, co piszą na nasz temat w internecie.
Poza tym musimy uczyć ludzi jak nie zostać hejterem. Powinniśmy uczyć nasze dzieci i młodzież, że wypowiedź internetowa ma swoje konsekwencje, że to nie jest tylko plotkowanie na ucho na szkolnej przerwie.
Ale skoro już jesteśmy przy moich sukcesach zawodowych w 2020 roku, to wymieniłbym jednak inne rzeczy…
Coś przegapiłem?!
Po pierwsze mój debiut reżyserski, czyli wyreżyserowany przeze mnie w lutym spektakl dyplomowy studentów IV roku szkoły aktorskiej we Wrocławiu – ”Inni ludzie” na podstawie tekstu Doroty Masłowskiej. To jedna z najważniejszych przygód w moim życiu zawodowym.
Poza tym udało nam się niedawno wydać na DVD cztery filmy krótkometrażowe - ”Filmowe miniaStuhrki”. Kręciłem je z różnymi grupami młodych aktorów, ucząc ich przy okazji zawodu, a sam debiutując jako domorosły reżyser i scenarzysta filmowy. Jestem z nich bardzo dumny. Dla mnie czasem takie mniejsze przygody wiążą się z większą ilością emocji niż te duże, o których wszyscy wiedzą.
Czyli w 2021 roku możemy oczekiwać debiutu Macieja Stuhra jako reżysera pełnometrażowego filmu fabularnego?
Te plany nie są sprecyzowane i jestem bardzo ostrożny. Jakieś zalążki pomysłów są. Na razie wciąż się uczę. Połknąłem bakcyla i reżyseria sprawia mi ogromną frajdę. Byłoby przepiękną przygodą zrobić coś na większą skalę. Myślę o tym w sposób bardzo otwarty, ale bez napinki.
Czy studenci i studentki, których pan uczy w szkołach filmowych, mogą się nauczyć zawodu aktora online, na zdalnym nauczaniu?
Szkoła aktorska to miejsce, które potrzebuje kontaktu. Nie da się nauczyć aktorstwa online. Możemy sobie online powiedzieć różne rzeczy, podyskutować o filmach, sztukach i książkach. Ale eksperymentować musimy na własnym ciele. Więc te roczniki są bardzo poszkodowane, bo już im wypadł rok. Ja mam zajęcia z III rokiem i oni za chwilę będą kończyć szkołę. Dla nich to jest dramatyczna sytuacja. Wszyscy zastanawiamy się, jak i kiedy nadrobić stracony czas. Los tych roczników jest bardzo trudny.
Dlaczego?
Weźmy choćby kwestię rozwoju człowieka, który ma 20 lat i wchodzi w świat. Dotąd rozpoczęcie studiów było życiowym testem: młodzi ludzie opuszczali swoje rodzinne miejscowości, puszczali się w wir zdarzeń, chodzili na randki, poznawali smak wódki, młodości i wolności. W tej chwili, choć chcieli zmienić miasto i poznać nowe życie, znów musieli wrócić do domu rodziców i na ich garnuszek.
Z drugiej strony młode pokolenie nagle objawiło swoje zaangażowanie w sprawy kraju na Strajku Kobiet. To było dla pana zaskoczenie?
Młode pokolenie coś zrozumiało i włączyło się w życie społeczne na skalę rzadko obserwowaną przez ostatnich 30 lat. Nie wiem, czy ta rewolucja będzie trwała długo czy krótko, ale wiem, że to jest rewolucja. Przez parę lat odczuwałem dotkliwy żal, że młodych ludzi strasznie trudno uaktywnić. Wydawało mi się, że są tak przykuci do smartfonów, że nigdy nie uda nam się ich zaangażować w ważne sprawy tego świata, jak choćby ekologię. Więc jako obywatel i nauczyciel akademicki uważam, że to fantastyczna sprawa, że młodzi ludzie chcą wyrażać swoje zdanie, nawet jeśli robią to w sposób niegrzeczny, bo takie jest prawo młodości.
Zamykając temat pana życia zawodowego: w 2020 roku widzieliśmy pana u Patryka Vegi, w ”Polityce” i ”Bad Boyu”. Czy to jednak nie jest dramat dla kultury tego kraju, że Vega jest najbardziej kasowym reżyserem?
To nie jest dramat, że ludzie chodzą do kina. Być może po tym, jak zobaczą mniej wymagający film Vegi, pójdą potem na coś bardziej wymagającego. Kino komercyjne jest potrzebne, a ja całe życie staram się balansować między tym, co komercyjne, a tym, co artystyczne.
Oczywiście, filmy Vegi mógłby być lepsze, ale byłbym ostrożny z ich jednowymiarową krytyką. Vedze udaje się namówić na grę aktorów z tzw. dorobkiem, bo on zapewnia nam kontakt z widownią. To jest dla nas ważne, żeby ludzie nas oglądali, a nie tylko, żeby najwybitniejszą nawet rolę zobaczyły jedynie trzy tysiące widzów. Niejeden artysta kina mógłby z tego wyciągnąć lekcję dla siebie. Poza tym Vega daje nam szansę na zabawę, na eksperyment z wizerunkiem, na zagranie roli, której nikt inny by nam nie powierzył.
Jak wygląda sytuacja artystów w czasie pandemii?
Mam kolegów artystów, którzy codziennie rano o ósmej meldują się w warsztacie samochodowym i zaczynają pracę. Przed pandemią nie mieli etatów, nie mieli comiesięcznej pensji, a teraz musieli zmienić zawód. Nagle okazali się niepotrzebni…
Nie przesadzałbym z tym, że artyści są niepotrzebni. Gdyby nie Netflix i inne serwisy streamingowe, oszalelibyśmy z nudów w lockdownie…
Chodzi mi o to, że ważniejsi okazali się lekarze, pielęgniarki czy ratownicy medyczni. Zamknięto teatry, i to jest smutne, ale kiedyś znów je otworzymy.
Pana, poza filmami i serialami, widzieliśmy w krótkich filmikach, w których komentował pan bieżącą rzeczywistość. Parodiował pan choćby słynny gest posłanki PiS Joanny Lichockiej…
Ci, którzy lubią panią Lichocką mogli mieć inne zdanie na ten temat, ale uważam, że ludziom potrzeba trochę śmiechu i dystansu. Ostatnio na nowo słuchałem piosenek z powstania warszawskiego i myślałem, jakie one są lekkie, frywolne, zawadiackie, na skoczną nutę i zalotne. A przecież powstawały w piekle. W ciężkich czasach potrzebny jest jakiś wentyl, bo inaczej zwariujemy.
Czyli czasy są jednak ciężkie?
Są i najbliższe lata też pewnie będą ciężkie - ekonomicznie, politycznie, społecznie. Ale jestem optymistą.
I skąd niby ten optymizm?
Wydaje mi się, że jesteśmy blisko dna.
I to jest dla pana powód do optymizmu?!
Paradoksalnie tak, bo zaraz się od tego dna zaczniemy odbijać i będzie już tylko lepiej.
I jakie są znaki tego, że odbijamy się od dna?
Choćby postawa młodego pokolenia. To są zmiany nieodwracalne. To jest inna Polska. Po protestującej młodzieży widać, jak jest pełna dowcipu, jakie ma genialne, wyrafinowane i inteligentne skojarzenia. Można być pod wrażeniem ich kreatywności. Jedno z haseł Strajku Kobiet brzmiało: ”Annuszka już rozlała olej” – to jest niezmiernie wyrafinowane. [nawiązanie do powieści Michaiła Bułhakowa – red.]
Jak więc będzie wyglądała wigilia u Stuhrów w tym roku? Będzie optymistyczna?
Jedziemy do rodziców do Krakowa. Jest wigilia, a dodatkowo oni obchodzą 50 rocznicę ślubu! No cóż – będziemy się cieszyć małymi chwilami. Usiądziemy na kanapie, może wyciągnę gitarę i zaśpiewamy parę kolęd? Myślę, że będziemy cieszyć się przede wszystkim z tego, że jesteśmy zdrowi. Czego też życzę wszystkim czytelniczkom i czytelnikom WP.