Magdalena Lankosz: Iran ma głos

Ogłoszono nominacje do Oscarów. W kategorii nieanglojęzycznej najpewniej zatriumfuje irański obraz *„Rozstanie”.*

Magdalena Lankosz: Iran ma głos

By zrozumieć siłę filmu „Rozstanie”, by w pełni docenić kreacyjną moc jego twórcy, Asghara Farhadiego, należy wpierw uświadomić sobie, czym jest życie we współczesnym Iranie. W tym celu spróbujmy dla zabawy odnieść sytuację tamtego kraju do naszej ojczyzny - jak to ładnie określa poeta Świetlicki: „spuśćmy wodę wyobraźni”...

W wyniku nieoczekiwanej rewolucji ksiądz „sto razy gorszy niż Rydzyk” przejmuje absolutną władzę nad krajem. Jego surowy dyktat bardzo szybko odmienia naszą rzeczywistość. Wierni mu kapłani obsadzają najważniejsze stanowiska w państwie, a światły kler, przestraszony swoją nielicznością, milczy i podporządkowuje się grzecznie. Lud z radością wita nowe państwo, miło mu obserwować jak znienawidzony establishment poprzedniego ustroju płaci za czas spędzony na szczycie i na jego oczach, w telewizji, rozbija się w bolesnych upadkach. Na ścianach budynków, w miejsce gigantycznych reklam, pojawiają się obrazy butów niezwyciężonych polskich żołnierzy rozgniatających flagi rosyjskie i niemieckie, symbol UE przekształca się w bomby spadające na Polskę, a ekspresyjne wielkoformatowe zdjęcia Joanny od Krzyża przedstawiane są jako wzór wszystkim gimnazjalistkom w mieście. Za bycie przyłapanym pijanym w miejscu publicznym grozi odtąd sześćdziesiąt sześć kijów, egzekucje odbywają się na ulicach, ku uciesze gawiedzi.

Kobiety chodzą w chustach i z wyeksponowanymi krzyżykami na zasłoniętych piersiach. W ogóle, wszelki kontakt między mężczyzną, a niewiastą (jak dotknięcie dłoni, czy pożądliwe spojrzenie) jest grzechem i musi być napiętnowany, i wyeliminowany z życia publicznego. Od tej pory każdy film rozpoczynać się ma od słów: „Niech będzie pochwalona Maria Dziewica” i służyć ma Sprawie. Plebs przystosowuje się jako pierwszy, trochę brak mu rechotu nad kabaretowymi wybrykami Cezarego Pazury, ale przestraszony godzi się z nowym losem – i tak kaźnie buntowników dostarczają mu odpowiedniej ilości wrażeń. Ale co dzieje się z tymi, których to nie syci, a napawa wstrętem - z tymi, którzy mają świadomość rozwoju myśli ludzkiej i „odbili od pnia” wcześniej? Co dzieje się z ludźmi, którzy kochają sztukę, poezję i raczej wierzą Hawkingowi niż zapisom plemiennym sprzed tysięcy lat? Co z tymi, którzy kochają prawdę?


Pewien mój znajomy opowiadał mi o swoich spostrzeżeniach z długiej podróży po Iranie. Choć powyższy obraz, zastrzegłam to od razu, traktować należy jako zabawę i cały wziąć w cudzysłów (w Polsce przecież nigdy nic takiego się nie zdarzy?), powstał jednak w oparciu o jego prawdziwe spotkania z tamtą rzeczywistością, ze studentami, artystami i intelektualistami teherańskimi, których wiedza i erudycja mogłaby zaimponować wielu z nas. Mówił mi o ich ogromnym poczuciu samotności i o lęku. To nie znane z Europy kawiorowe poczucie elitarności towarzyszy im na co dzień, ale autentyczne, tkwiące w krwiobiegu, przekonanie o byciu enklawą, maleńką wyspą wobec oceanu pełnego groźnych bestii.

Szczególnie poraziła mnie opowieść, a właściwie krótka obserwacja poczyniona u rodziny, z którą mieszkał w Teheranie. W poniedziałek rano, siedmioletni synek gospodarzy wychodzący do szkoły, został na jego oczach poinstruowany przez ojca: „Pamiętaj – mówił mu zaspany – gdyby cię pytano, nie mów, że wczoraj była u nas impreza, nie mów, że panie ściągnęły chusty i tańczyliśmy, i pili alkohol przemycany z Afganistanu. Powiedz, że wyjechaliśmy na weekend nad morze Kaspijskie i spacerowaliśmy po plaży”. Chłopiec rozsądnie i smutno kiwał głową, przyjęcie podwójnego standardu było dla niego oczywiste.

Sukces Farhadiego nie polega jedynie na przedstawieniu we wstrząsający sposób tematu, który najbardziej przenikliwie określa rzeczywistość reżimu ajatollahów. To niebolesny opis schizofrenicznego świata, w którym prawo i religia zmuszają do kłamstwa, imponuje mi w jego filmie najbardziej - ani nie doskonałe opanowanie warsztatu reżysera i autora, które amerykańskim akademikom kazało nominować go również w kategorii „najlepszy oryginalny scenariusz” (wskazanie to zresztą może przypieczętować los filmu Agnieszki Holland - Oscara w tak ważnej dla Amerykanów kategorii dostanie zapewne ktoś „swój”, a co za tym idzie, nie będzie wypadało odmówić Rozstaniu nagrody w kategorii filmu obcego).

To, co według mnie w Farhadim zasługuje na największy podziw, to jego spryt i odwaga (zapewne wyostrzone po doświadczeniu aresztowanego i zakneblowanego Jafara Panahiego). Artysta zaczarował i ogłupił władców zbrodniczego systemu, tak że nie zorientowali się i pozwolili mu snuć opowieść, która jego bliskim - mieszkańcom zagrożonej enklawy - poszerza pole wolności, dodaje odwagi, niweluje poczucie osamotnienia i przynosi ulgę. Farhadi, stając się bohaterem zniewolonej irańskiej inteligencji, przynosi jej nadzieję na zmianę. Wskazuje też metodę działania, znacznie lepszą od krwawej rewolucji.

Odpowiedzialność i radość z pełnienia w społeczeństwie roli, która artystom wolnego świata nigdy nie będzie dana, jest zapewne dla irańskiego twórcy cenniejsza niż wszystkie zachodnie nagrody. Z niecierpliwością czekam jednak na jego wystąpienie na Oscarowej gali. O czym wtedy nam powie?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)