„Jedna drużyna, jeden naród” – ten slogan chyba mówi wszystko o przesłaniu, które niesie oparty na prawdziwych wydarzeniach film Clinta Eastwooda pt.: „Invictus”. Słowa te były głównym hasłem kampanii społecznej, którą w 1995 roku rozpoczął w RPA nowo wybrany prezydent, Nelson Mandela. Był to jego pomysł na przywrócenie jedności rozdartego państwa. „Niepokonany” opowiada właśnie tą historię, ukazując, w jaki sposób jednemu człowiekowi udało się zapoczątkować coś, co zmieniło miliony ludzi. Scenariusz powstał na podstawie książki Johna Carlina, pod bardzo znaczącym tytułem: „Grając z wrogiem: Nelson Mandela i Gra, która stworzyła naród”.
Mandela jest głównym bohaterem filmu. Wszyscy znamy jego historię – człowieka, który spędził w więzieniu 28 lat, by po odzyskaniu wolności zostać przywódcą państwa. Stał się dzięki temu żywą legendą i inspiracją dla niezliczonych rzesz ludzi na całym świecie. I to właśnie do jego osoby nawiązuje tytuł filmu, zaczerpnięty z wiktoriańskiego wiersza Williama Ernesta Henleya. Poeta napisał go w 1875 roku, podczas pobytu w szpitalu po amputacji nogi. Zainspirowany wymową i kontekstem wiersza Mandela zdołał przetrwać trudne lata uwięzienia i zrealizować swoje zamierzenia.
Dzięki sile woli i wierze w zwycięstwo wygrał wybory i objął urząd prezydenta w rozdartym wewnętrznie i pogrążonym w kryzysie kraju. Zajął się trudnym problemem odbudowy RPA, za główny cel stawiając sobie walkę z apartheidem i zlikwidowanie podziałów rasowych. Było to zadanie szalenie trudne, a dla wielu wydawało się nierealne. Jednak Mandela pokazał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Spoiwem, które miało zjednoczyć naród, okazał się sport, a dokładnie – rugby. Wybór nie był przypadkowy.
W podzielonym społeczeństwie rugby tradycyjnie było sportem białych, a czarni grali w piłkę nożną. Znajdowało to odbicie także w kibicowaniu – na mecze swojej ulubionej drużyny rugby Springbok przychodzili tylko „uprzywilejowani” mieszkańcy RPA. Znakomicie oddają to początkowe sceny filmu – na zadbanym, zielonym boisku „afrykanerscy” chłopcy biegają za jajowatą piłką, podczas gdy po drugiej stronie ulicy mali „Afrykanie” kopią piłkę okrągłą. Wszystko to jednak zmienia się, gdy do władzy dochodzi Mandela, a zbliżający się puchar świata w rugby ma odbyć się właśnie w RPA. Znakomity mąż stanu widzi w tym olbrzymią szansę. Wie, że nic tak nie jednoczy ludzi, jak wspólny cel, wspólna wiara w coś, a najprostszą metodą, by to osiągnąć, jest spektakularny sukces nieważne, na jakim polu odniesiony.
Wiadomo, że wyniszczony kraj nie ma szans, by szybko się odbudować i że trzeba by wielu lat, by jego mieszkańcy poczuli narodową dumę i bez względu na kolor skóry poczuli się częścią jednej wspólnoty. My, (napiszę to z nieukrywaną dumą) pochodzący z kraju jednych z najwspanialszych i najwierniejszych kibiców na świecie, potrafimy to doskonale zrozumieć. Dla wielu z nas sport, czy to piłka nożna, czy siatkówka, czy skoki narciarskie, to coś więcej niż tylko zawody. Ileż to razy czuliśmy się dumni, gdy Polacy osiągali sukcesy, ileż razy wszyscy łączyliśmy się na trybunach i przed telewizorami, tworząc jedną wielką rodzinę kibiców? Trzeba przyznać, ze sukcesy rodaków to najlepszy sposób na leczenie narodowych kompleksów. I to dotyczy chyba wszystkich nacji na naszej planecie.
Coś takiego działo się w RPA w 1995 roku, gdy przez nikogo nie typowani na zwycięzców południowoafrykańscy gracze dotarli do finału pucharu świata. Nie udałoby im się to, gdyby nie zainspirował ich sam Mandela. Prezydent ważną rolę powierzył... kapitanowi drużyny, Francois Pienaarowi, z którego uczynił prawdziwego przywódcę, który poprowadził kolegów do zwycięstwa. Wiedząc, jak ważne są motywacje zawodników i wiara w sukces, Mandela postanowił natchnąć kapitana, dając mu za przykład samego siebie. Dzięki temu Pienaar potrafił zmobilizować swoich kolegów do tego, by dali z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej.
Sam Mandela kilkakrotnie spotykał się z rugbystami i wspierał ich przez cały czas, zapewniając o poparciu całego narodu. Będąc tym podbudowani, zawodnicy przeszli samych siebie. Mieli świadomość, że grają dla kraju, że patrzy na nich czterdzieści milionów Południowoafrykańczyków, którzy oczekują od nich czegoś wielkiego. Nie chodziło tylko o zdobycie pucharu, ale o pokazanie światu, że wiarą można osiągnąć wszystko.
„Invictus” ukazuje nam siłę i magię sportu, jego znaczenie i oddziaływanie na nas, na nasze poglądy. To właśnie ta dziedzina kultury najszybciej zaczęła akceptować różności i zaszczepiać tolerancję. W świecie, gdzie kolor skóry decydował o wszystkim, sport pierwszy zrównał ze sobą ludzi. Bo w pewnym momencie przestało się liczyć, kto kim jest, skąd pochodzi, jak wygląda, w co wierzy - ważne było, że stanowił część drużyny, albo że był lepszy od innych, a przez to stawał się ogólnie podziwiany i szanowany. I to właśnie dzieje się na naszych oczach w filmie Clinta Eastwooda – wszyscy mieszkańcy RPA zaczynają kibicować swojej drużynie. Dzięki postawie Pienaara i jego kolegów na boisku, reprezentujących jedną ideę, zacierają się granice między białymi i czarnymi, bogatymi i biednymi.
Wszyscy są równi – wszyscy tak samo przeżywają to, co dzieje się na boisku i razem cieszą się ze zwycięstw. Podkreślają to symboliczne sceny – gdy rodzina Francois przychodzi na mecz wraz ze swoją służącą, która staje się na ten moment członkiem ich małej wspólnoty - i gdy nienawidzący się do tej pory czarni i biali prezydenccy ochroniarze razem, po koleżeńsku bawią się, ucząc jedni drugich gry w rugby.
Pomysł Mandeli okazał się strzałem w dziesiątkę. On wiedział, że sport nie jest tylko rozrywką, pustym widowiskiem. Bo przecież jest w istocie czymś większym - stanowi inspirację dla ludzi, daje im poczucie jedności i wiary w samych siebie. Skoro udało się osiągnąć coś wielkiego garstce rugbystów, czemu nie miałoby udać się innym? My sami chyba nie zdajemy sobie do końca sprawy ze znaczenia sportu w naszym życiu. A pamiętamy przecież, co działo się tak niedawno w RPA, piętnaście lat po wydarzeniach przedstawianych w filmie. Gdy po raz pierwszy w historii Mistrzostwa Świata w piłce nożnej zorganizowano w Afryce – media przez cały czas podkreślały, jakie ogromne miało to znaczenie dla czarnoskórych mieszkańców całego kontynentu.
Jacy dumni byli oni z tego powodu, ciesząc się jak dzieci pomimo biedy i niedostatku, nawet gdy żadnej z afrykańskich drużyn nie udało się niczego wielkiego osiągnąć (po boisku w zielonej koszulce biegał wtedy też niejaki Pienaar, ale daleko mu było do swojego imiennika). Podobne emocje jak te, odnajdziemy właśnie w „Niepokonanym”.
Clint Eastwood po raz kolejny udowodnił, że jest niezwykle utalentowanym twórcą, obdarzonym sporymi pokładami wrażliwości. Stworzył dzieło pełne pasji, niosące ważne przesłania. Został za to uhonorowany przez prestiżowe National Board of Review tytułem Najlepszego Reżysera 2009 roku. Widać, że doskonale współpracuje mu się ze stałą ekipą, z którą zrealizował większości swoich ostatnich filmów, z operatorem Tomem Sternem na czele. Do „Niepokonanego” Eastwood zaangażował świetnych aktorów.
Morgan Freeman rewelacyjnie wcielił się w postać Mandeli, a dzięki doskonałej charakteryzacji nawet fizycznie bardzo go przypominał. Za swoją grę zresztą został nominowany do Oscara. Kolejną świetną kreacją może pochwalić się też Matt Damon, grający kapitana drużyny, Pienaara. Jak zwykle drobiazgowo przygotowywał się do swojej roli, pracując na siłowni i trenując rugby z profesjonalnymi graczami. Spotykał się też z prawdziwym Francois Pienaarem, chcąc jak najlepiej wcielić się w jego postać. Warto wspomnieć o bardzo ciekawej oprawie muzycznej. Utwory wykorzystane w filmie znakomicie ilustrują wydarzenia i problemy oraz gdy trzeba, podkreślają nastrój i wymowę poszczególnych scen.
Doskonale nakręcone są liczne w tej produkcji sceny sportowe. Wykorzystanie do nich prawdziwych zawodników sprawiło, że gra wygląda bardzo realistycznie, a aktorzy musieli nieraz zostać mocno poobijani w wielu ostrych starciach. Dzięki temu w filmie nie brakuje czysto sportowych emocji, co jest bardzo ważne dla fabuły i odbioru dzieła.
„Niepokonanego” można bez obawy przyrównać do niezapomnianego „Rocky’ego”. Oba te filmy łączy wspólna wymowa, oba opowiadają o ludziach, walczących z przeciwnościami i nie poddających się nigdy. Sport jest w nich tylko pretekstem, poprzez który twórcy chcą opowiedzieć nam o czymś ważnym.