"Malowany ptak": polska premiera. Nie wszyscy wytrzymali do końca

Na tym filmie nie da się siedzieć spokojnie. Najpierw ludzie ukrywali twarz w dłoniach, potem część już nie wytrzymała i wyszła. Słyszeliście o widzach, którzy na świecie w pośpiechu uciekali z kina? To dzieje się dalej. I nic dziwnego. Ale reżyser ma na to odpowiedź.

"Malowany ptak": polska premiera. Nie wszyscy wytrzymali do końca
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

W końcu w Polsce można było zobaczyć "Malowanego ptaka” Vaclava Marhoula. Goście EnergaCAMERIMAGE stawili się tłumnie na seans, więc sala była wypełniona niemal po brzegi. Scena po scenie widzowie częściowo się wykruszali. Na własne oczy można było zobaczyć to, o czym słyszeliśmy po pokazach np. w Wenecji. Czyli o widzach tak poruszonych seansem, że uciekającym z niego.

We Włoszech, o czym wam już pisaliśmy, widzowie próbowali nawet uciekać z sali, co wyglądało dość desperacko. W Toruniu trudno mówić o takich dantejskich scenach, choć obok mnie opustoszały dwa rzędy. Film podzielony jest na 9 rozdziałów, z których 2 najbardziej testują wytrzymałość widza.

Tu należy się krótkie streszczenie tego, o czym jest film. Chłopak, którego imienia na początku nie znamy, jest porzucony przez rodziców. Mieszka z ciocią, którą także traci. Wtedy zaczyna się jego wędrówka z wioski do wioski. Każdy kolejny rozdział to nowy przystanek na jego drodze. Każdy kolejny przynosi jakieś brutalne doświadczenia.

Trzeba ostrzec, że na ekranie widzimy palenie zwierząt (reżyser zapewnia, że żadne nie ucierpiało naprawdę podczas kręcenia scen), samobójstwa, okaleczanie ludzi, są sceny erotyczne, a reżyser w jednej ze scen daje nam do zrozumienia, że jeden z mężczyzn molestuje seksualnie chłopaka (w tej roli Petr Kotlar). Jest tego tyle, że nawet trudno o tym pisać. Recenzenci szczerze ostrzegają w końcu, że na tym filmie wielu widzów po prostu nie wytrzyma, i tak się dzieje.
A co na to reżyser?

Vaclav Marhoul stworzył przerażający przerażający film. Dla wielu widzów to po prostu prawie 2-godzinny obraz cierpienia, który wystawia widzów na ogromną próbę: wysiedzieć i zobaczyć, o co tak naprawdę chodzi, czy uciekać najbliższym wyjściem?

Podczas toruńskiego seansu ta druga opcja nie była taka prosta, bo widzowie, którzy próbowali szybko wydostać się z pierwszych rzędów, musieli cofać się na salę, by skorzystać z innej drogi ucieczki. Wyglądało to dość abstrakcyjnie.

Po filmie odbyła się konferencja prasowa, podczas której reżyser częściowo odniósł się do faktu, że jego film wyzwala w ludziach takie emocje, że próbują uciekać z sali.
Marhoul: - Dla mnie "Malowany ptak” nie jest o przemocy. Film i książka jest dla mnie historią o trzech najważniejszych rzeczach na świecie: o nadziei, miłości i tym, co dobre. Wiele ludzi mówi mi, że chyba jestem szalony, bo ta historia pokazuje wszystko, ale nie miłość i dobro.

Oglądając, trudno jednak myśleć o miłości, gdy widzi się, jak mordowani są w okrutny sposób kolejni ludzie. Marhoul wyjaśnia:
- Najważniejsze pytanie jest takie: kiedy widz zda sobie sprawę, jak ważne są dla niego te trzy rzeczy, które wymieniłem. A doceni się je wtedy, gdy ich zabraknie. Przemoc w tym filmie? Razem z operatorem postanowiliśmy, że nie chcemy pokazywać bardzo brutalnych scen. Przemoc jest w wielu momentach tylko sugerowana. To widzowie projektują sobie w głowie to, co naprawdę się dzieje.

Kulisy "Malowanego ptaka”

Marhoul podkreślał z mocą kilka razy, że to nie jest historia o drugiej wojnie światowej, ani o Holokauście. To uniwersalna opowieść o ludziach, którzy żyją tylko i wyłącznie bólem. Skoro film naszpikowany jest scenami, na których nie wysiedzi dorosły człowiek, to jak na planie radził sobie Petr Kotlar, który ma zaledwie 9 lat?

Reżyser zdradził, że Petr znał tylko ogólny zarys historii. Nie miał pojęcia, co tak naprawdę działo się na planie.
- Wszystko oparte jest na prostej technice. Na przykład jest scena, w której kobiety z wioski mordują Ludmiłę. Jedna z najmocniejszych scen w filmie [po niej też z sali wyszło najwięcej osób – przyp. red.]. Kręciliśmy z dwóch stron. Najpierw Vladimir pokazywał Petra, który miał "przyglądać się morderstwu”. Potem wyprowadzaliśmy go z planu i kręciliśmy z drugiej strony już tę prawdziwą scenę z kobietami – opowiada.

Obraz
© Materiały prasowe

Widzowie są przekonani, że aktor widział absolutnie wszystkie brutalne momenty. Tak nie było. Co więcej, reżyser przyznał, że musiał trochę manipulować aktorem, by wywołać w nim pożądane emocje. Skoro w filmie miało wyglądać tak, że jest przerażony widokiem morderstwa, reżyser prosił chłopaka, by wyobraził sobie, że coś złego dzieje się z jego ukochanym psem. "Może twój pies umiera z głodu?” – słyszał. Działało.

Z kolei do scen erotycznych zatrudniony był 37-letni dubler drobnej postawy. Ekipa upewniała się, że młodemu aktorowi nie zostanie trauma na lata.
Zanim zaczęli kręcić psycholog przeprowadził badanie z Petrem. Gdy weszli na plan, towarzyszył im też psycholog, który miał dbać o dziecko. Jak przyznał Marhoul, Petr go w ogóle nie potrzebował, bo "żył w swoim świecie” i nie orientował się, co tak naprawdę dzieje się przed kamerą.

- Powtarzałem cały czas: "Petr, ty nigdy nie możesz obejrzeć tego filmu”. Nie widział go na festiwalu w Wenecji. Ale w końcu rodzina zdecydowała, że zobaczy "Malowanego ptaka”. Stało się to tydzień po premierze w Wenecji, w Pradze. Na sali siedział razem z babcią. Był na sali, ale obejrzał filmu jako tako. Jest jak klasyczny świeżo upieczony aktor. Nie oglądał historii, tylko samego siebie. Tylko siebie. Cały czas wykrzykiwał do babci, że pamięta, jak coś tam robił, albo że na planie to wyglądało inaczej – wspomina twórca "Malowanego ptaka”.

Wesołe wspomnienia, traumatyczne sceny

Lech Dyblik jest jedynym polskim aktorem, który w filmie odgrywa dużą rolę. Co ciekawe, nie było żadnego castingu, Marhoul nigdy nie widział filmu z udziałem polskiego aktora, a i tak dał mu rolę.

Wspomina: - W 2014 r. byłem w Berlinie, bo próbowałem przekonać polskiego koproducenta do włączenia się w projekt [film do dziś nie ma w Polsce koproducenta – przyp. red]. Powiedział mi, że jeśli mi to nie przeszkadza, to jest taki polski aktor, który dziś jedzie z Warszawy do Berlina na 5 minut, żeby się ze mną przywitać i wrócić do siebie. Pomyślałem, że ten człowiek jest cudownie nienormalny. Lech naprawdę przyjechał. I spędziliśmy nie 5 minut, a 3. Nie widziałem ani jednego filmu z nim. A od razu poczułem, że to jest mój aktor. Od razu dostał tę rolę.

Obraz
© Materiały prasowe

Dyblik z kolei na konferencji prasowej opowiedział anegdotę o tym, jak dowiedział się, że na 100 proc. zagra w "Malowanym ptaku”.
Jechał samochodem, gdy zobaczył przy drodze autostopowicza. Okazało się, że to czeski kierowca ciężarówki, który stracił pieniądze, nie mógł zapłacić za paliwo do pojazdu, nie miał nawet na jedzenie, a w ambasadzie czeskiej w Warszawie odprawiono go z kwitkiem. Dyblik podwiózł go do granicy, dał kanapki, które spakowała mu żona i 100 zł na bilet do domu. Po chwili dostał SMS-a z wiadomością, że ma rolę u Marhoula. "Ile minut minęło, odkąd dałem ci te pieniądze? Ze cztery? Zobacz, już się zwróciło i to od samych Czech” – skwitował Dyblik.

Wesołość na konferencji prasowej nieco kłóciła się z tym, co widzieliśmy chwilę wcześniej na sali kinowej. To tylko potwierdza, że "Malowany ptak” cały czas czymś zaskakuje i fascynuje.

Reżyser wyznał, że realizacja jednej ze scen była dla niego szczególnie trudna. To ta, w której widzimy pociąg jadący do obozu koncentracyjnego. Ludzie wyłamują deski w wagonie i wyskakują na pole.

– O ile ujęcia zewnętrzne były do przyjęcia, to gdy nagrywaliśmy wagon od środka i zobaczyłem stłoczonych statystów, nie wytrzymałem. Nie widziałem w nich statystów, a moją rodzinę. Mam żydowskie korzenie. 18 osób z mojej rodziny zginęło w 1943 r. w Treblince. Polały się łzy. To było bardzo trudne. Cały film jest dla nas traumą duchową – mówił.

Książka "Malowany ptak" Jerzego Kosińskiego wywołała zachwyt, ale i kontrowersje. Autor, polski żyd osiadły w USA, zdobył sławę jako świadek Holocaustu, który przeżyte piekło zawarł w niezwykle brutalnej historii małego chłopca. Świat opisany przez Kosińskiego był pełen zabobonów, pogańskich rytuałów i zwierzęcych instynktów, które kierują ludzkim zachowaniem. Przez lata uważano, że to Kosiński był tym małym żydowskim chłopcem przeżywającym piekło na polskiej wsi. Dopiero później odkryto, że autor "Malowanego ptaka" spokojnie przeżył wojnę we wsi Dąbrowa. Nikt go ani nie prześladował, ani nie wydał Niemcom.

A co z faktem, że wiele osób może pomyśleć, że "Malowany ptak” opowiada prawdziwą historię i że jest biografią Kosińskiego? Reżyser przyznał, że najbardziej interesowała go uniwersalna opowieść o ludziach, ale musiał też przestudiować życie Kosińskiego. Spotkał się z Urszulą Dudziak 4 lata temu.

- Była z nim bardzo blisko. Powiedziała mi o nim wiele rzeczy, których nie mogę mówić publicznie – przyznał.

Marhoul dodał jeszcze ważną rzecz: - Gdy negocjowaliśmy nabycie praw autorskich nie było dyskusji, czy to jest prawdziwa historia czy nie. Potem zacząłem studiować życie Kosińskiego. Wkrótce zrozumiałem, że w życiu zrobił jeden ogromny błąd. Powiedział, że to autobiografia. A kłamał. Naprawdę kłamał. Trudno mi było zrozumieć, dlaczego to zrobił. "Malowany ptak” to fikcja.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (180)