Michał Burszta: Robin bez mitu

Tak, nie jestem oryginalny. Czekałem na nowy film Ridleya Scotta, byłem ciekawy jego wersji przygód Robin Hooda i jak zawsze dostałem trochę więcej niż się spodziewałem. I niekoniecznie jest to komplement. Scott odarł banitę z Sherwood z mitu, „przykroił na miarę czasu”. Jestem pełen podziwu i jednocześnie jest mi bardzo smutno.

Michał Burszta: Robin bez mitu
Źródło zdjęć: © UIP

Dlaczego? Bo nie jestem pewien, czy chcę poznawać prawdziwą historię kryjącą się za legendą. Ten eksperyment przeprowadził niedawno (warto dodać, że ze znacznie mniejszym od Scotta powodzeniem) Antoine Fuqua w swoim „Królu Arturze”, gdzie dokonał demistyfikacji legend okrągłego stołu. Co zostało? Niewiele poza patosem i ładną batalistyką. Zresztą to właśnie Fuqua miał być pierwszym reżyserem „Robin Hooda”. Scott jest zdolniejszy, ale idzie tą samą drogą. Drobiazgowo odtwarza realia historyczne XII – wiecznej Anglii, zmienia akcenty, przyciemnia tonację.

Nowy Robin nie jest uroczym banitą, a zmęczonym i doświadczonym żołnierzem powracającym do domu po latach Wojen Krzyżowych. Scott, podobnie jak we wcześniejszym „Gladiatorze”, przedstawia bohatera jako faceta, który wracając po spokój, nie z własnej winy zostaje wplątany w niechcianą sytuację. Tym razem jest to polityka, a Robin staje się tu kimś w rodzaju ludowego trybuna, czy raczej działacza praw człowieka. W dziedzinie świadomości praw obywatelskich jest postacią na wskroś współczesną, co stanowi zresztą dziwny dysonans biorąc pod uwagę pieczołowitość w odtworzeniu realiów średniowiecza.

Tak, film Scotta budzi szacunek, mimo męczącego momentami patosu, świetnie się ogląda. Dlaczego więc jest mi smutno? Dlatego, że postać Robin Hooda jest dla mnie przede wszystkim jednym z mitów popkultury. Z całym przynależnym jej zestawem cech, pozwalających na emocjonalną identyfikację, czego w filmie Scotta nie uświadczysz. Tak, rozumiem reżyserskie założenie, szanuję je, ale go nie przyjmuję. Robin miał różne twarze, jedne śmieszyły, inne wzruszały, ale na pewno nie pozostawały obojętnymi.

Zobacz także:

**[

LEGENDARNA KUSICIELKA. O KIM MOWA? ]( http://film.wp.pl/mezczyzni-padaja-jej-do-stop-o-kim-mowa-6025282670335105g ) * *[

PIERWSZE PIERSI POLSKI ]( http://film.wp.pl/top-10-najbardziej-obfitych-biustow-polskich-aktorek-6025282550993537g ) * *[

WSTYDLIWE WPADKI GWIAZD ]( http://film.wp.pl/10-filmow-ktorych-sie-wstydza-6025282273682561g ) * *[

CICHOPEK ZATRUDNIŁA SOBOWTÓRA?! ]( http://aleseriale.pl/gid,5895,img,219267,fototemat.html ) ** Stawały się elementem wewnętrznego pejzażu wyobraźni, który kino tworzy od zawsze. Począwszy od klasycznego obraz z Douglasem Fairbanksem z 1938, który upowszechnił łotrzykowski wizerunek banity z nieodłącznymi zielonymi trykotami i kapelusikiem z piórkiem, przez parodię w rodzaju „Facetów w rajtuzach” Mela Brookesa, po tak ikonograficzne przedstawienia jak
„Książę złodziei” z Kevinem Costnerem, czy brytyjski serial „Robin z Sherwood” z niezapomnianą rolą Michaela Praeda. Różne wersje tego samego mitu posiadające wspólny rdzeń – jakąś wyjątkowość.

Oczywiście i tę próbowano już wcześniej podważać, chociażby w doskonałym „Robinie i Marion” Richarda Lestera, gdzie starzejący się bohater rozlicza się z własną legendą, czy „Robin Hoodzie” Joha Irvina, mrocznej opowieści, gdzie banita z Sherwood jest facetem, którego raczej nie chcielibyście spotkać w ciemnym zaułku (swoją drogą to jedna lepszych wersji, kompletnie przyćmiona przez sukces superprodukcji „Książę Złodziei”). Jednak zawsze była to wariacja w ramach pewnych popkulturowych wyobrażeń, Scott po raz pierwszy całkowicie uzwyczajnił herosa.

Wiem, że to takie marudzenie dziecka, któremu powiedziano, że nie ma Świętego Mikołaja. Buntuję się przeciwko filmowi Scotta w imię prywatnej mitologii (kino daje mi do tego prawo), ale nie mogę nie zauważyć najistotniejszego pytania jakie on stawia. Mianowicie: kim miałby być współczesny banita, czy nie jest już postacią całkowicie anachroniczną? Robin Hood chce całkowitej systemowej zmiany, chce rewolucji. Czy to jest bohater na nasze czasy? Gdy zmieniamy poszczególne elementy społecznej układanki, ale raczej nie chcemy rozwalać całej struktury.

W tej sytuacji Robin może być politykiem, działaczem, samorządowcem. To budujące, ale filmowo mało nośne. Film Scotta kończy się w momencie gdy większość filmów serii dopiero się zaczynała: Robin zostaje banitą, bo wyczerpuje klasyczne polityczne środki działania. Król Jan nie chce podpisać Wielkiej Karty Swobód, więc bohater udaje się do lasu by walczyć o nie za pomocą „innych metod”. O tym opowiadać będzie zapewne sequel, ale będzie to już musiał być zupełnie inny film.

Zobacz także:

**[

LEGENDARNA KUSICIELKA. O KIM MOWA? ]( http://film.wp.pl/mezczyzni-padaja-jej-do-stop-o-kim-mowa-6025282670335105g ) * *[

PIERWSZE PIERSI POLSKI ]( http://film.wp.pl/top-10-najbardziej-obfitych-biustow-polskich-aktorek-6025282550993537g ) * *[

WSTYDLIWE WPADKI GWIAZD ]( http://film.wp.pl/10-filmow-ktorych-sie-wstydza-6025282273682561g ) * *[

CICHOPEK ZATRUDNIŁA SOBOWTÓRA?! ]( http://aleseriale.pl/gid,5895,img,219267,fototemat.html ) **

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)