dramat psychologiczny oparty na prawdziwej historii
Dziś nazwisko Romana Załuskiego kojarzone jest głównie z komediami - i nic dziwnego, w końcu spod jego ręki wyszły między innymi "Wyjście awaryjne", "Och, Karol" czy kultowy już "Kogel-mogel".
Na wielkim ekranie reżyser zadebiutował jednak filmem zgoła odmiennym - jego "Zaraza" z 1972 roku, opowiadała bowiem o ostatniej w Europie epidemii ospy, która wybuchła we Wrocławiu w pierwszej połowie lat 60.
Prawdziwa historia
Scenariusz swojego filmu Załuski oparł na reportażu Jerzego Ambroziewicza wydanego w 1965 roku, dwa lata po wybuchu epidemii, do której doszło we Wrocławiu.
W maju 1963 roku z Indii do Wrocławia wrócił Bonifacy Jedynak, oficer SB - i zaraz potem, z powodu złego samopoczucia, trafił do szpitala. Pierwszą śmiertelną ofiarą była jedna z pielęgniarek, która zajmowała się chorym. Musiało minąć jednak wiele dni, nim lekarze rozpoznali, że mają do czynienia z ospą - u Jedynaka zdiagnozowano malarię, a jako przyczynę śmierci pielęgniarki podano ostrą białaczkę.
Koniec epidemii
Tymczasem choroba stale się rozprzestrzeniała; dopiero 15 lipca 1963 roku jeden z lekarzy rozpoznał u chorego chłopca ospę. Dwa dni później ogłoszono stan epidemii, a Wrocław odcięto od reszty kraju na następne dwa miesiące. Kilka tysięcy osób poddano kwarantannie; na ospę zachorowało 99 osób, 7 zmarło.
Załuski głównym bohaterem swojego filmu uczynił doktora Rawicza (w tej roli Tadeusz Borowski), który diagnozuje u swojego pacjenta czarną ospę - ale ponieważ nikt mu nie wierzy, sam postanawia zrobić co w jego mocy, by ją zwalczyć.
Zarzuty krytyki
Przystępując do kręcenia "Zarazy" Załuski nie był wcale reżyserem niedoświadczonym - miał już na koncie kilka etiud oraz telewizyjny "Dom". Od samego początku krytycy zwracali uwagę na charakterystyczny i indywidualny styl reżysera - choć nie wszystkim przypadł on do gustu. Niektórych raziły na przykład w „Zarazie” liczne sceny erotyczne. Załuski twierdził jednak, że nigdy nie epatował nagością bezpodstawnie
- To jest sprawa czysto warsztatowa – mówił w "Kinie". Jak twierdził, miały one konkretny cel. - Umieściłem je w filmie po to, żeby pokazać bytowanie w wielkim mieście we wszystkich aspektach, także takim, że pije się alkohol, tańczy, podrywa dziewczyny. Bohater żyje jak każdy normalny, inteligentny młody człowiek. Jego egzystencja jest ustabilizowana i spokojna, ale radosna i pełna wigoru.
W obronie bohatera
Załuski bronił również swojego bohatera, któremu krytycy zarzucali duchową pustkę; nie podobało im się również, że po stawieniu czoła tak wielkiemu dramatowi, nie przeżył wielkiej wewnętrznej przemiany.
- Zdaniem naszej elity intelektualnej i naszej krytyki interesujący może być tylko ktoś sfrustrowany, nieprzystosowany. Jest to jakby nasza narodowa wersja amerykańskiego „supermana”; tytan neurastenii. Bohater, lekarz epidemiolog, uważa, że bez wielkich słów i wielkich motywów powinien zrobić, co do niego należy. Robi więcej, daje z siebie wszystko - mówił w "Kinie". - Bohater jest jedyną osobą podejmującą działanie. Reguła jest inna: przeczekać, zwalić na innych. Pełni więc funkcję podwójną: nie tylko działa, ale swoim działaniem oskarża innych. Zrobiłem „Zarazę” także dlatego, że wartości, jakie reprezentują bohaterowie – rzeczowość, działanie – wydają mi się najcenniejsze.
Zmiana schematu
Później reżyser wielokrotnie ubolewał nad tym, że krytyka tak często nie rozumie jego filmów, próbuje przyczepić mu etykietkę; o "Zarazie" mówiono na przykład jako o filmie publicystycznym.
- Nie zgadzam się na zamykanie w żadnej szufladce. Każdy film odwołuje się do spraw społecznych, bo bohater zawsze żyje w jakimś społeczeństwie. „Zaraza” jest filmem o postawach w obliczu zagrożenia. A także o goryczy zwycięstwa bez uznania, wygranej nie różniącej się od klęski – mówił w rozmowie z Bożeną Janicką.
Kolejne filmy Załuskiego to mocne, psychologiczne dramaty i dopiero po latach reżyser zwrócił się w stronę komedii. Swój ostatni film, "Komedię małżeńską" nakręcił w 1993 roku, potem zajął się realizacją spektakli telewizyjnych.