Monika Luft: ''Egzekucja w telewizji zaczyna się banalnie''
Zaczynała karierę na planie filmowym jako mała dziewczynka, ale choć zachwycano się jej talentem i naturalnością, szybko uznała, że aktorstwo nie jest dla niej. Wreszcie wylądowała w studiu telewizyjnym i w ciągu kilku lat stała się jedną z najpopularniejszych prezenterek małego ekranu.
Zaczynała karierę na planie filmowym jako mała dziewczynka, ale choć zachwycano się jej talentem i naturalnością, szybko uznała, że aktorstwo nie jest dla niej. Wreszcie wylądowała w studiu telewizyjnym i w ciągu kilku lat stała się jedną z najpopularniejszych prezenterek małego ekranu.
Jednak nie na długo. Monikę Luft irytowały niesnaski w studiu, fałsz kolegów z pracy i wszechobecne układziki. A ponieważ sama nie miała „pleców”, szybko znalazła się na cenzurowanym. Z telewizją rozstała się z hukiem.
„Egzekucja w telewizji zaczyna się banalnie”*, napisała później w swojej książce, która, jak wyznawała, miała być lekarstwem na doznane rozczarowania *i próbą rozliczenia się z pewnym zamkniętym życiowym etapem.
Dziś jest szczęśliwą, zadowoloną z życia kobietą. I ani przez chwilę nie żałuje podjętych decyzji zawodowych.
Aktorka z przypadku
Urodziła się 6 maja 1964 roku w Warszawie, jako Monika Szatyńska. Na plan filmowy – zadebiutowała w „Nocach i dniach” Jerzego Antczaka - trafiła przez zupełny przypadek, jako siedmioletnia dziewczynka.
- Później, podczas oscarowej rywalizacji, mocno ściskałam kciuki – pisała na swojej stronie internetowej. - Niestety, nie pomogło. Po wielu latach reżyser i jego żona Jadwiga Barańska w czasie wywiadu telewizyjnego odkryli, że rozmawiająca z nimi dziennikarka to znana im z pracy przy „Nocach i dniach” mała Emilka.
''To zawód ekshibicjonistyczny''
Dwa lata później dostała kolejną szansę, aby znaleźć się przed kamerami.
- Znów przypadek* – zapewniała. *- Mieszkałam niedaleko reżysera Janusza Nasfetera. Pewnego dnia zobaczył mnie na ulicy i zapytał, czy nie chciałabym zagrać w jego filmie. Oczywiście chciałam!
Choć w tak młodym wieku miała za sobą dwie role, nie dała się omamić marzeniom o wielkiej sławie. Rodzice zresztą dbali o to, aby woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. Jak twierdziła Luft, dla nich jej aktorstwo było autentycznym „kłopotem”.
- Trzeba było mnie wozić i odwozić, a w przypadku "Nie będę cię kochać" spędzić ze mną całe lato w Łagowie, gdzie kręcone były zdjęcia – wyjawiła. I choć praca przed kamerami bardzo się jej podobała, nie zamierzała zostać aktorką.
- Nie mam temperamentu aktorskiego, nie lubię nic udawać, a tym bardziej obnażać się (psychicznie) przed ludźmi, to zawód bardzo ekshibicjonistyczny – tłumaczyła.
Zagraniczny wyjazd
Wkrótce rodzice Moniki podjęli decyzję, która miała ogromny wpływ na dalsze wybory życiowe dziewczynki – zabrali 10-latkę na dwuletni wyjazd do Hiszpanii.
I choć w Hiszpanii często spotykała się z niezrozumieniem – jak wspominała, inne dzieci „myślały, że mówi się tu po rosyjsku, panuje wieczna zima, że po ulicach chodzą białe niedźwiedzie” - pokochała ten kraj na tyle, że po maturze zdecydowała się studiować iberystykę.
Życiowe zmiany
Karierę w telewizji zaczęła od pracy w hiszpańskiej stacji TVE. W 1994 roku została prezenterką Jedynki w Telewizji Polskiej. Już wtedy była żoną Krzysztofa Lufta (na zdjęciu). Wkrótce jednak zrozumiała, że ani zawodowo, ani uczuciowo nie czuje się szczęśliwa. Przez osiem lat pracy w telewizji narastała jej frustracja.
- Na początku wierzyłam, że trafiłam do nowej telewizji, prawdziwie publicznej – opowiadała w "Vivie!". Ale szybko się zorientowała, że sytuacja wcale nie wygląda tak kolorowo. Wyznawała, że zaczynała się dusić, udzielił się jej panujący w pracy strach.
- Wszyscy rozmawiają na korytarzu, rozglądając się na boki, czy przypadkiem ktoś nie podsłuchuje – wspominała. Równocześnie dojrzewała do decyzji o rozstaniu z mężem.
- Czułam, że nie żyję życiem takim, jakie mi w pełni odpowiada. Za dużo było w nim kompromisów. Złożyłam pozew o rozwód – mówiła.
''Gra w patrona''
Po rozwodzie podjęła kolejną ważną decyzję w swoim życiu. Odeszła z telewizji.
- Pewnego dnia zostałam poinformowana, że nie ma dla mnie pracy. To znaczy mogę zachować etat, całe 350 zł brutto* – opowiadała w "Gali". *- Siedziałam w domu i myślałam co robić: iść i prosić? To była dla mnie nieprzekraczalna granica: iść po jałmużnę do ludzi, na których sam widok zmienia mi się wyraz twarzy. Więc złożyłam wymówienie.
Jak twierdzi, do dziś nie wie, dlaczego właściwie chciano się jej pozbyć.
- Nie podano mi żadnych powodów - dodawała. - Niektórzy sugerowali, że był to odwet za mojego byłego męża, który swego czasu wsparł AWS, został rzecznikiem rządu. Ale to tylko domysły. Byłam łatwym celem, bo nie miałam za plecami znanego polityka, który w kryzysowej sytuacji wykręciłby numer do prezesa i powiedział „Robert, nie wygłupiaj się, Monika musi zostać”. W telewizji toczy się nieustająca „gra w patrona”. Wszyscy lubią się przechwalać swoimi rozległymi plecami, nawet jeśli to fikcja. Ja nigdy w ten sposób nie zabezpieczałam sobie tyłów, bo wydawało mi się to żenujące.
Zamknięty etap
Nigdy jednak nie pożałowała tej decyzji. Po przykrym epizodzie ze stacją Tele5, która nie zapłaciła jej za pracę – sprawa trafiła do sądu – Luft postanowiła odciąć się nieco od mediów. Wyszła ponownie za mąż i zaczęła robić to, o czym marzyła od dawna: pisać. W 2004 roku wydała książkę „Śmiech iguany”, która, jak sama mówiła, „była lekarstwem na wiele rozczarowań, których nie szczędził mi nasz telewizyjny show-biznes”.
- Zamknęłam pewien etap. Podsumowałam go, wplotłam w fabułę. Wykorzystałam twórczo moje doświadczenia, także te nieprzyjemne – komentowała w "Vivie!".
Kiedy książka okazała się sukcesem, napisała kolejną, choć podkreśla, że nie jest pisarką. Została również redaktorką naczelną portalu polskiearaby.com. Nie przeszkadza jej życie z dala od reflektorów.
- Nie czuję się osobą zapomnianą – podkreślała w wywiadzie dla Mediarun. - Być może są ludzie, dla których „bycie” wiąże się wyłącznie z obecnością w telewizji, a poza nią jest już tylko „niebyt”. Ja jednak do nich nie należę. (sm/mn)