Jeszcze w latach 80. w Polsce osoby takie jak Marianna leczono elektrowstrząsami. Od tego czasu dużo się zmieniło, ale życie osób transpłciowych nie jest usłane różami. “Mów mi Marianna” to pierwszy polski film, przyglądający się w bliskiej perspektywie, codzienności kobiety urodzonej męskim ciele. Film - dodajmy - będącym wzorowym przykładem kontynuacji tradycji polskiego dokumentu, który nie idzie na skróty, nie ocenia i nie współczuje, ale jest blisko swojego bohatera.
Zanim Marianna poczuła się sobą w nowym ciele, miała żonę, dwójkę dzieci, pracę w warszawskim metrze i rodziców, którzy wołali do niej “Wojtek”. Gdy w wieku 43 lat zrozumiała, że odkąd pamięta, brzydziła się swoim męskim ciałem, i że już nie da rady tak dłużej żyć, nie wiedziała, jak długa i kosztowna będzie jej droga do normalności, czyli korekty płci. Musiała wyprowadzić się z domu, odrzuciła ją rodzina, włącznie z dziećmi i rodzicami, którzy wysłali ją do psychiatryka.
Atutem dokumentu jest bliska, chwilami niemal intymna perspektywa. Czujemy wyraźnie, że główna bohaterka zaufała reżyserce, dzięki czemu nie czujemy dystansu, możemy się z nią zaprzyjaźnić. “Mów mi Marianna” nie opowiada o zmianie płci, ale o drodze do normalności i odwadze bycia sobą. Za tę odwagę i zderzenie się z normami społecznymi Marianna płaci wysoką cenę: dojmującą samotnością i wykluczeniem, nie będącymi przecież jej wyborem.
Życie Marianny, którą po operacji łamie ciężka choroba, łatwo było przerobić na melodramat, ale Karolina Bielawska w żadnej scenie nie szantażuje widza emocjonalnie. Portretuje swoją bohaterkę i przyjaciółkę z wielkim wyczuciem - siła „Mów mi Marianna” polega na tym, że nie współczujemy głównej bohaterce, tylko ją rozumiemy. Odważny, potrzebny i świetnie zrealizowany film.
Ocena 7/10
Łukasz Knap