Mroczne widmo 3D, czyli śladowa głębia Lucasa
Dawno, dawno temu, a dokładnie w maju 1999 r., amerykański milioner z bujną wyobraźnią zapełnił sale kinowe na całym świecie. *George Lucas długo kazał czekać fanom „Gwiezdnych wojen” na kolejny epizod, ale miłość do jego uniwersum nie ustała. „Epizod I: Mroczne widmo” ma swoje plusy i minusy, o których nie da się zapomnieć nawet kilkanaście lat po premierze. Tym bardziej, że właśnie nadarza się okazja, by po raz kolejny obejrzeć początek sagi Lucasa. Z okularami 3D na nosie.*
24.02.2012 13:22
O trójwymiarowej reprodukcji obydwu trylogii „Gwiezdnych wojen” słychać było od dawna. Pierwsze prezentacje pojawiły się jeszcze w 2005 r., jednak dopiero przed dwoma laty Lucas oficjalnie zapowiedział, że wszystkie części przejdą „trójwymiarową obróbkę” i będą po kolei trafiać do kin. Zaczynając chronologicznie od „Mrocznego widma”, które właśnie dziś ma swoją światową premierę. Wiadomo od dawna, że twórca gwiezdnej sagi i reżyser czterech epizodów uwielbia uszczęśliwiać swoich fanów, co przeważnie sprowadza się do sprzedawania znanego produktu w różnych formach. „Mroczne widmo 3D” jest tego najlepszym przykładem. Ale czy ktoś tu narzeka?
Epizod ukazujący młodość Anakina Skywalkera, który z czasem przeistoczył się w jedną z najlepiej rozpoznawalnych filmowych kreacji – Dartha Vadera - stanowi cezurą w światku „Gwiezdnych wojen”. Summa summarum widać, że stare dobre czasy Hana Solo, odzianych w białe pancerze szturmowców czy starć X-wingów z TIE fighterami przeminęły, a fanom pozostaje przyjąć niektóre reżyserskie i scenariuszowe wizje Lucasa z pokorą.
To co było złe w „Mrocznym widmie” przed niespełna trzynastoma laty, nadal takie pozostało. Ciągle nie mogę zdzierżyć Jar Jar Binksa i po cichu liczę, że kiedyś doczekam się reedycji z cyfrowym retuszem, który wymaże „zabawnego” Gunganina ze wszystkich scen z jego udziałem. W gruncie rzeczy chętnie zobaczyłbym taką formę montażowego ludobójstwa odnośnie całej populacji jego pobratymców. Z drugiej strony mając do wyboru pozostawienie przy życiu podwodnych mieszkańców Naboo kosztem uciszenia szeregowych droidów z armii Federacji Handlowej, nie wahałbym się ani chwili. Głupio śmieszne teksty mechanicznych żołnierzy śnią mi się po nocach i nie mogę wybaczyć Lucasowi, że nie skończył z nimi po jednorazowej wpadce. Przez to muszę ich słuchać w całej nowej trylogii, jak również w animowanym cyklu „Clone Wars”. Roger, roger.
Pomijając jednak motywy w „Mrocznym widmie”, które w żadnym wypadku do mnie nie trafiły, to nadal mamy do czynienia z „Gwiezdnymi wojnami”. Miecze świetlne, rycerze Jedi, Moc, kosmiczne podróże, wielka bitwa na powierzchni Naboo (której po „retuszowym ludobójstwie” już by nie było) i nieśmiertelne „I’ve got a bad feeling about this”. Wszystko jest na swoim miejscu. Poza tym nie można zapomnieć o jednej z najlepszych scen w całej sadze: wyścig ścigaczy i pod Sebulby z charakterystycznym dźwiękiem silników za każdym razem poprawiają mi humor. Do tego strzelający do zawodników Tuskeni czy Aurra Sing w krótkim ujęciu – tutaj widać kunszt gwiezdnego wizjonera.
Całe zamieszanie o trzeci wymiar w „Gwiezdnych wojnach” niezbyt mnie wzruszyło i bardzo się cieszę, że to całe 3D w „Mrocznym widmie” widziałem głównie na plakacie w formie dopisku do tytułu. Efekt głębi jest dostrzegalny, owszem, ale przeważnie w statycznych scenach, w których kilka postaci stoi na różnych planach. Wtedy wygląda to najbardziej efektownie. Jeżeli liczyliście na wymachiwanie mieczem świetlnym przed nosem czy robienie uników przed promieniami z blastera, możecie się mocno zawieść.
Pytanie więc, czy warto się wybrać na seans „Mrocznego widma 3D”? Ja uważam, że każdy powód jest dobry, by obejrzeć „Gwiezdne wojny” na dużym ekranie. Poza tym edycja 3D jest bogatsza o trzy minuty materiału, którego nie było w pierwotnej wersji. Czy może być lepsza rekomendacja?