"Myślę, że zaczęło się od tego, że jestem brzydki". W tym roku Zdzisław Maklakiewicz świętowałby 90. urodziny
Zdzisław Maklakiewicz był jednym z ulubionych aktorów PRL-u. Grywał role charakterystyczne, zapadające w pamięć i bez problemu zjednywał sobie sympatię publiczności. Jego przedwczesna śmierć, wokół której narosło wiele niedopowiedzeń, do dziś wywołuje kontrowersje. Co było prawdziwą przyczyną zgonu artysty?
"Miał swój styl rozpoznawalny nawet w złych czy wręcz okropnych filmach" - mówił o nim Krzysztof Mętrak. "Nie był gwiazdą. Nie był nawet aktorem głównych ról. A przecież był wybitną indywidualnością aktorską" - dodał Aleksander Jackiewicz. Tadeusz Konwicki twierdził zaś, że "nikt nie potrafi grać postaci pozornie pospolitych i nieciekawych tak przenikliwie, jak Maklakiewicz".
Sam aktor twierdził, że został aktorem charakterystycznym z powodu swojej niewyjściowej urody.
- Myślę, że zaczęło się od tego, że jestem brzydki. Nie przypominam Gregory Pecka ani Mastroianniego. Nie jestem amantem, wcieleniem ideału kobiet. A jak się nie jest ideałem kobiet, nie jest się również ideałem reżyserów. Ktoś mnie kiedyś widział pewnie w takiej roli mało pozytywnej i uznał, że będzie ze mnie dobry typ. I tak zostałem typem. Ale sam siebie uważam za człowieka bardzo pozytywnego - śmiał się w jednym z wywiadów.
Zresztą poza ekranem inni również odbierali go jako "pozytywnego". Miał luźne podejście do życia, ironiczne poczucie humoru, kochał opowiadać anegdotki i rozśmieszać towarzystwo. Najczęściej można go było spotkać w towarzystwie Jana Himilsbacha, z którym stworzył jeden z najsłynniejszych duetów w polskiej kinematografii.
Obaj mieli też ogromną słabość do mocnych trunków, która ściągała im na głowy prawdziwe kłopoty. Oni jednak zupełnie się tym nie przejmowali, wyznając zasadę, by korzystać z życia, dopóki się może. To sprawiało, że choć wydawali się idealnymi kumplami, nie do końca radzili sobie jako mężowi czy ojcowie. Córka Maklakiewicza w wywiadzie dla portalu naszemiasto.pl wyznawała:
- Ojciec zagrał ponad sto ról, był idolem dla wielu osób, ale role męża i ojca zagrał źle. Bimbał sobie ze wszystkiego. I dodawała, że rzadko kiedy mogła z nim porozmawiać.
- Nie było takiej okazji, bo ojciec zazwyczaj był pijany. Jako mała dziewczynka miałam żal do ojca za to przerąbane dzieciństwo. Po prostu bardzo chciałam mieć tatę, a jego nie było - mówiła, ale dodawała, że mama, Renata Firek, nigdy nie pozwoliła jej powiedzieć złego słowa na ojca. - Mama powtarzała mi: „to wspaniały człowiek, znany aktor. Szanuj go. Bardzo go kochałam, a ty jesteś owocem tej miłości”. I chociaż żyliśmy biednie, a on miał pieniądze, bo był gwiazdą, to mama nigdy nie pozwoliła powiedzieć na niego złego słowa.
Nałóg alkoholowy nie przeszkadzał Maklakiewiczowi w karierze - ale ponieważ rzadko kiedy był trzeźwy, od teatru, gdzie panował rygor, zdecydowanie bardziej wolał pracę na planie filmowym, gdzie można było improwizować i powtarzać ujęcia.
- Nużyło go powtarzanie co wieczór tych samych i takich samych kwestii, męczył reżim teatralny. Wolał film, bo praca na planie filmowym miała dlań jedną wielką zaletę, mógł ją... zakończyć. Był więc Maklakiewicz na swój sposób profesjonalistą o duszy naturszczyka, niecierpliwego naturszczyka. Nie lubił grać "na końcówkę", czyli na ostatnią kwestię partnera, wolał improwizować, drażniły go próby, wolał niespodzianki - pisał o nim w "Filmie" Lech Kurpiewski.
Maklakiewicz zmarł w październiku 1977 roku.
- Krytycznego dnia dwie znajome panie nie najcięższych obyczajów – Janek Himilsbach mówił o nich "ku...y lekkiego pochodzenia” – poprosiły Zdziśka, aby pomógł im dostać się do tzw. kamieniołomu w hotelu Bristol. Był zawsze dżentelmenem, więc nie odmówił pomocy. Przy wejściu wywiązała się awantura, wezwano milicję. Podobno dostał pałką. Nieprzytomny leżał na Krakowskim Przedmieściu. Jakoś dotarł do mamy, ale wkrótce umarł - opowiadał Andrzej Kondratiuk w książce "Wniebowzięci, czyli jak to się robi Hydrozagadkę" Macieja Łuczaka.
Wokół zgonu aktora narosło jednak wiele kontrowersji. Według jednej z wersji to nie pobicie doprowadziło do jego śmierci. W Warszawie mówiono, że Maklakiewiczowi, który chorował na cukrzycę, lekarz w karetce pogotowia podał glukozę, co pogorszyło jego stan i doprowadziło do śmierci. Całą sprawę miały zatuszować władze.
Córka aktora uważa, że to bardzo prawdopodobne. - Ojciec leżał jakiś czas nieprzytomny na ulicy, potem ocknął się i jakoś dotarł do domu. Kilka dni później zmarł w szpitalu. Przypuszczam, że powodem – oprócz pijaństwa – mogła być nieleczona cukrzyca. - To dlatego zdecydowałam się na założenie fundacji Świat Maklaka, która będzie m. in. pomagać aktorom cierpiącym na tę chorobę - mówiła. - Tata żył byle jak i głupio umarł.
Maklakiewicza pochowano w rodzinnym grobowcu na Starych Powązkach. Tablicę nagrobną wykonał Himilsbach, który z zawodu był kamieniarzem. Do grobu wrzucił czekoladę, mówiąc: "Masz, bo lubiłeś".
Kilka dni później Himilsbach zadzwonił do domu zmarłego przyjaciela:
- Jest Zdzisiek?
- Ależ panie Janku, przecież umarł! Był pan przecież na pogrzebie... - odpowiedziała zaskoczona Czesława Maklakiewicz.
- Wiem, k... - odparł Himilsbach - ale nie mogę się z tym pogodzić.