Na co warto pójść do kina? Omawiamy najciekawsze premiery tygodnia
Pierwszy weekend lutego to doskonały czas na wizytę w kinie, gdzie pojawią się: festiwalowe hity, Oscarowy pewniak i zaskakująca polska produkcja, która wprawi każdego w dobry nastrój. Przekonajcie się, dlaczego warto obejrzeć "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri", "Niemiłość" czy polski "Plan B".
"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri"
4 Złote Globy, w tym dla najlepszego dramatu, doskonała rola Frances McDormand i zaskakująco dobry Sam Rockwell. Najnowszy film Martina McDonagha powalczy wkrótce o 6 Oscarów, wystawiając aż dwóch kandydatów do statuetki dla najlepszego aktora drugoplanowego. Czy film "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" jest aż tak dobry, jak o nim mówią? Zdecydowanie tak.
Historia zdesperowanej matki, która walczy z opieszałością lokalnej policji, nie potrafiącej znaleźć gwałciciela i mordercy swojej córki, to doskonały przykład poruszającego komediodramatu. McDonagh w mistrzowski sposób łączy tragiczny wątek z autentycznie zabawnymi scenami. Efekt końcowy robi fenomenalne wrażenie, co nie byłoby możliwe bez udziału gwiazdorskiej obsady. Frances McDormand, Sam Rockwell, Woody Harrelson kreują niezapomniane postacie, które wzbudzają w widzu żywe emocje.
- Ten film przywraca wiarę w dobre, piekielnie inteligentne i pięknie zagrane kino, warto dać się zaczarować! – zachwycała się w recenzji Magdalena Maksimiuk (czytaj więcej tutaj). Jeżeli w najbliższym czasie mielibyście pójść do kina tylko na jeden film, niech to będą "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri".
"Niemiłość"
Nie udało się ze Złotym Globem (nominacja dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego), ale może uda się z Oscarem w tej samej kategorii? Film Andrieja Zwiagincewa, reżysera wielokrotnie nagradzanego "Lewiatana" i "Wygnania", zdecydowanie zasługuje na najwyższe laury. To nie tylko najlepszy obraz w dorobku rosyjskiego filmowca. To film wybitny. Historia pary wielkomiejskich, zamożnych 40-latków, którzy są małżeństwem wyłącznie na papierze. Łączy ich wyłącznie mieszkanie i 12-letni syn, który jest traktowany jak przeszkoda, uniemożliwiająca ponowne ułożenie życia rodziców.
- Obok "Niemiłości" nie można przejść obojętnie. Ma siłę filmowej symfonii, która uderza widza od pierwszej sceny, wciąga w swój świat, chociaż to świat odpychający, bo zaludniony przez ludzi, którzy opierają swoje relacje na zimnej kalkulacji. Nie mamy przy tym wrażenia, że jest to wizja wyssana z palca, czujemy, że reżyser dotyka pulsu rzeczywistości. Przez ekran przewijają się sceny z wojny na Ukrainie. Reżyser zdaje się mówić, że nie umiemy żyć bez wojny i co może nawet ważniejsze - nie umiemy żyć bez kłamstwa – pisał w recenzji Łukasz Knap (czytaj więcej tutaj).
"Plan B"
"Feel-good movie", czyli kategoria filmów poprawiających humor, wprawiających w dobry nastrój, jest szeroko reprezentowana na Zachodzie ("Amelia", "Kiedy Harry poznał Sally"), ale w polskim kinie ze świecą szukać tego typu produkcji godnych polecenia. Wyjątkiem od reguły jest najnowszy obraz Kingi Dębskiej, "Plan B". Łukasz Knap w swojej recenzji opisywał, że to wielowątkowa opowieść o bohaterach, którzy znaleźli się na niebezpiecznym zakręcie życia. Natalia (Kinga Preis) musi zmierzyć się z nagłym rozstaniem, recydywista Mirek (Marcin Dorociński w świetnej komediowej roli) próbuje się powiesić, ale mu nie wychodzi, Agnieszka (Edyta Olszówka) przeżywa żałobę po stracie ukochanego itd.
Banał "z życia wzięty"? Nie. "Plan B" jest daleki od tabloidowego obrazu świata. Dębska ma talent do łączenia komedii z dramatem, śmiechu z płaczem (czytaj całą recenzję tutaj). Narzekacie na kondycję polskiego kina? Obejrzyjcie "Plan B" i przekonajcie się, że z połączenia znanych twarzy i pozornie banalnego pomysłu na scenariusz może powstać naprawdę dobry "feel-good movie".
"Ja, Godard"
Jean-Luc Godard - papież francuskiej Nowej Fali i jeden z najbardziej niepokornych twórców w historii kina stał się bohaterem filmu, którego w żadnym wypadku nie można traktować jak laurki czy pieśni pochwalnej. Podobno po przeczytaniu scenariusza, nigdy więcej nie odezwał się do Michela Hazanaviciusa (reżyser i scenarzysta). Dlaczego? Ponieważ karmi się plotką. Kanwą scenariusza była biograficzna książka Anne Wiazemsky, byłej żony Godarda. Nie powinno więc dziwić, że reżyserowi dostaje się zdecydowanie bardziej niż Anne. Tak czy inaczej, "pranie brudów Godarda w kinie po prostu świetnie się ogląda" –przekonywał Łukasz Knap w swojej recenzji (czytaj więcej tutaj).
"Pszczółka Maja: Miodowe igrzyska"
Na zakończenie świetna propozycja dla całej rodziny. Tytułowej bohaterki nie trzeba przedstawiać nikomu – postać z kultowej dobranocki nie pierwszy raz wylądowała na wielkim ekranie, ale od premiery poprzedniego filmu minęły ponad 3 lata. Czas najwyższy, by Pszczółka Maja, Gucio, Filip i reszta wesołej ferajny przyciągnęła do kin nowe rzesze widzów. W filmie "Pszczółka Maja: Miodowe igrzyska" tytułowa bohaterka bierze udział w międzyłąkowych igrzyskach sportowych, których stawka okaże się wyjątkowo wysoka. Wesołe przygody, ważna lekcja o przezwyciężaniu niesprawiedliwości, demonstracja uporu i odwagi – to wszystko znajdziemy w "Miodowych igrzyskach", które spodobają się nie tylko najmłodszym widzom.