Recenzje"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri": triumfator Złotych Globów [RECENZJA]

"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri": triumfator Złotych Globów [RECENZJA]

Rzadko zdarza się w kinach premiera filmu spełnionego, tak genialnego, że gdyby wyciąć z niego którąkolwiek postać czy fragment wypowiedzi – czegoś by po prostu we wszechświecie nagle bardzo brakowało. Takim obrazem, po raz pierwszy od lat – są „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”. I tu niespodzianka: właśnie docenili go członkowie Hollywoodzkiego Stowarzyszenia Prasy Zagranicznej przyznając Złoty Glob za najlepszy film dramatyczny. Nie jest to wcale sprawa oczywista, ale doskonale wróży na Oscarową przyszłość. Co w dziele Martina McDonagha takiego wyjątkowego?

"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri": triumfator Złotych Globów [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

„Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” to dramat matki (fenomenalna Frances McDormand)
, która utraciła ukochaną córkę, a policja - wszelkie nadzieje i zapał na znalezienie sprawcy tragedii. Ponieważ jednak Mildred mieszka w małym mieście, wszyscy wiedzą co zaszło, a rozdarta bólem kobieta traktowana jest trochę jak outsiderka, lokalna dziwaczka, której z powodu przebytej traumy wiele uchodzi na sucho. Po wielu miesiącach braku jakiejkolwiek reakcji ze strony władz, Mildred postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczyna od wykupienia powierzchni na trzech ogromnych, chociaż zupełnie niepasujących do krajobrazu billboardach na rogatkach miasta, na których oskarża miejscowego szeryfa (Woody Harrelson)
o absolutny brak kompetencji i zwyczajne lenistwo. Mała społeczność wrze, pojawiają się ekipy telewizyjne, a kobieta po prostu, metaforycznie pogryzając orzeszki, obserwuje piekło, jakie rozpętała w niewielkim Ebbing, Missouri.

Zobacz zwiastun:

Powiedzieć, że Frances McDormand jest świetna w swojej roli zbolałej Mildred – to jakby zupełnie nic nie powiedzieć. Ale nie można patrzeć na film McDonagha tylko przez pryzmat tej jednej roli. Geniusz dzieła tkwi bowiem w całej obsadzie, wśród której nie znajdziemy jednej zbędnej postaci, jednego zbędnego gestu czy miny. Sam Rockwell w roli brutalnego, choć lekko głupkowatego zastępcy szeryfa błyszczy w każdej scenie, w jakiej decyduje się w swojej łaskawości pojawić. Teoretycznie gra podobnie, jak w swoich poprzednich wcieleniach z „Siedmiu psychopatów”, „Niebezpiecznego umysłu” czy nawet „Pana idealnego”. W tym szaleństwie jest jednak metoda, a wszelkie inne dawne role to jakby wprawka do tego, co pokazuje w „Trzech billboardach”. Od zupełnie innej strony pokazuje się znowu Woody Harrelson w roli szeryfa – z jednej strony twardy i bezkompromisowy policjant, a z drugiej – czuły, kochający ojciec i mąż, dobry przyjaciel i anioł stróż lokalnej społeczności, swojej małej ojczyzny. Sztafetę mistrzów aktorskiego fachu zamykają młody Caleb Landry Jones – bez wątpienia jeden z najbardziej charakterystycznych i utalentowanych aktorów młodego pokolenia oraz Peter Dinklage, który za każdym razem pokazuje inne oblicze, za każdym razem olśniewa i zaskakuje.

Czekamy więc na Oscary, drodzy Widzowie, pamiętając, że dzięki ewentualnym wyróżnieniom „Trzy billboardy" będzie miało szansę zobaczyć po raz pierwszy i kolejny, bardzo dużo ludzi. Ten film przywraca wiarę w dobre, piekielnie inteligentne i pięknie zagrane kino, warto dać się zaczarować!

Ocena: 10/10
Zobacz, co #dziejesiewkulturze:
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)