“Plan B” [RECENZJA]: udany polski “feel-good movie”. “Jeśli boli, to znaczy, że się goi”
Chyba jeszcze nie ma dobrego polskiego tłumaczenia amerykańskiego określenia "feel-good movie", czyli filmu, który poprawia samopoczucie, który robi widzowi dobrze. Klasycznym "feel-good movie" jest np. "Kiedy Harry poznał Sally" albo "Amelia". Nie mamy wielu polskich przedstawicieli tego gatunku, ale bez wątpienia na jego mistrzynię na rodzimym podwórku wyrasta Kinga Dębska.
Poprzedni film Dębskiej "Moje córki krowy" był niemałym zaskoczeniem. Niegłupi, wzruszający komediodramat z świetnie poprowadzonymi aktorami i dialogami, których w polskim kinie można szukać ze świecą. Świetnie przyjęli go krytycy i szeroka publiczność. Zdziwię się, jeśli będzie inaczej w przypadku “Planu B”, który może nie ma tak autorskiego pazura jak poprzedni film, ale wystarczy posłuchać kilku ostrych jak brzytwa dialogów, żeby nie mieć wątpliwości, że Kinga Dębska znowu jest na terytorium, na którym czuje się jak ryba w wodzie.
Tym terytorium są relacje między ludźmi w sytuacjach granicznych. "Plan B" jest wielowątkową opowieścią o bohaterach, którzy znaleźli się na niebezpiecznym zakręcie życia. Natalia (Kinga Preis)
musi zmierzyć się z nagłym rozstaniem, recydywista Mirek (Marcin Dorociński w świetnej komediowej roli) próbuje się powiesić, ale mu nie wychodzi, Agnieszka (Edyta Olszówka)
przeżywa żałobę po stracie ukochanego, Klara (Roma Gąsiorowska)
jest w dołku, bo zawsze miała problem z facetami i nie widzi światełka w tunelu, singielka Janula (nowa twarz w polskim kinie - Małgorzata Gorol) czuje się oszukana po jednorazowej przygodzie miłosnej. Wszyscy bez wyjątku, muszą zmierzyć się z sytuacjami, na które nie są gotowi.
Banał "z życia wzięty"? Nie. "Plan B" jest daleki od tabloidowego obrazu świata. Dębska ma talent do łączenia komedii z dramatem, śmiechu z płaczem. Reżyserka chce, żeby widzowie śmiali się przez łzy i ten efekt udaje jej się w dużej mierze dzięki konstatacji, że w tragedii zawsze jest miejsce na komedię. "Jeśli boli, to znaczy, że się goi" - słyszymy. Bohater, który nie poddaje się i idzie do przodu wyraża esencję "feel-good movie". Jeśli prawdą jest, że polskie modus operandi wyraża stwierdzenie "damy radę", to perspektywa rozwoju tego gatunku w rodzimy kinie wydaje się obiecująca.
"Plan B" ma pewne braki scenariuszowe i nadreprezentację inteligentów (profesor, muzyk, pracownica agencji reklamowej). Chyba nieprzypadkowo reprezentujący klasę "robotniczą" bohater Marcina Dorocińskiego jest najbardziej komediową postacią. Ale trudno zarzucić Dębskiej, że zrobiła film "kastowy", czego najlepszym dowodem jest żywioł bogatego języka. Na palcach jednej ręki można policzyć reżyserów, którzy mają tak świetne ucho do dialogów jak Dębska.
Drugim największym atutem "Planu B" są aktorzy. Wyraźnie czuć, że dostali dużo swobody, że nie zostali zduszeni reżyserską wizją i czuli się na planie bezpiecznie. Wszyscy główni aktorzy, bez wyjątku, spisali się bardzo dobrze. W szczególności na oklaski zasługuje Kinga Preis, która miała do zagrania rolę najtrudniejszą. Nie tylko dla niej warto wybrać się do kina na niebanalny film, który będzie świetną odtrutką na przesłodzone produkcje à la "Listy do M".
Ocena 6.5/10
Łukasz Knap