"Na granicy": Pierwszy polski dreszczowiec z prawdziwego zdarzenia [RECENZJA]
Wreszcie ktoś to zrobił. Dobry polski thriller. Gdy ogląda się *“Na granicy”, nie sposób nie zapytać, jak to możliwe, że dopiero teraz ktoś wpadł na pomysł nakręcenia takiego filmu - dreszczowca z akcją osadzoną w bieszczadzkiej głuszy. Ten ktoś to debiutujący pełnometrażową fabułą Wojciech Kasperski. Warto zapamiętać to nazwisko, na pewno jeszcze nie raz o nim usłyszymy.*
Gdy film Kasperskiego wchodzi do kin, słowo “granica” odmienia się w mediach przez wszystkie przypadki. Granice stały się “chwiejne”, należy je “uszczelniać” i “strzec”. Kiedyś otwarte granice były źródłem nadziei, teraz przywodzą na myśl głównie lęk i niepokój. Film Kasperskiego jest idealną metaforą aktualnych napięć społecznych. Tytułowa granica to słowo klucz, odnosi się do miejsca akcji, odludnych zakątków Bieszczad, przez które wiedzie trasa nielegalnego przemytu i migracji. Graniczna jest też sytuacja głównych bohaterów, byłego pogranicznika Mateusza i jego dwóch nastoletnich synów Janka i Tomka, którzy po rodzinnej tragedii przyjeżdżają do starej odludnej górskiej bazy. Próbują znaleźć wspólny język, ale jak to w życiu bywa, są bariery, których nie da się przeskoczyć.
Ich sytuację komplikuje pojawienie się w bazie nieznajomego człowieka znikąd. W ciężkim, zimowym płaszczu i przetłuszczonych włosach i brodzie, poraniony, o spojrzeniu wilka z wścieklizną. Kim jest? Tak mógłby wyglądać ten mityczny “uchodźca”, którego lękają się narodowcy. Zdejmie płaszcz i okaże się, że w jednej ręce ma Koran, w drugiej maczetę, którą będzie ścinał głowy niewiernym. Nieznajomego znikąd, czyli jak się później dowiadujemy, Konrada, gra brawurowo Marcin Dorociński, który momentami przypomina delirycznego Jacka Nicholsona z ostatnich scen “Lśnienia”. Co tu dużo mówić, są powody do zachwytu.
Kasperski, także autor scenariusza, oszczędnie dawkuje informacje na temat swoich bohaterów. Trudno nie odnieść czasem wrażenia, że chciał, żeby każda z postaci była białą tablicą, na której widz może zapisać własną historię. Taka strategia sprawdza się na podstawowym poziomie, ale nie tłumaczy wszystkich zachowań bohaterów. Najsłabiej w tym kontekście wypada konflikt między braćmi i ojcem - uzasadniony trudnym wiekiem dorastania i alkoholizmem Mateusza, ale nie wyjaśniający wszystkiego. Uwagi można mieć też do punktu kulminacyjnego, przeciągniętego do, nomen omen, granic możliwości. Ale nie ulega wątpliwości, że reżyser odrobił lekcję kina gatunkowego. Jest w tym filmie dużo świetnie napisanych i zagranych scen, jest akcja i napięcie. To bardzo duże osiągnięcie jak na debiutanta.
Początkujący reżyser miał w swoim zadaniu doskonałego partnera, operatora Łukasza Żala, nominowanego do Oscara za zdjęcia do “Idy”. Bieszczady w “Na granicy” wyglądają jak fantasmagoryczny przylądek strachu. W zdjęciach urzeka jednocześnie surowość i poetyckość, realizm, który nie ucieka od symboli.
Od dawna w polskim kinie mieliśmy lepsze lub gorsze komedie romantyczne, filmy historyczne, dramaty obyczajowe, mieliśmy nawet western - nareszcie mamy thriller, który spełni oczekiwania kinomanów wychowanych na kinie gatunkowym.
Ocena 7/10