Najważniejsze wydarzenia filmowe z 2016 roku
Mija kolejny sezon filmowy, który przyniósł zarówno wiele pozytywnych niespodzianek, jak i mnóstwo rozczarowań, a ich stosunek zależy wyłącznie od indywidualnego nastawienia oraz podejścia do kina. Oznacza to również, że nadszedł czas podsumowań i rozliczeń, które pozwolą spojrzeń inaczej – być może lepiej, a być może gorzej – na to, co działo się w mijającym roku.
Zapraszamy naszych czytelników do zapoznania się z zestawieniem kilkunastu ważnych momentów 2016 roku, które z różnych powodów zostaną zapamiętane na dłużej.
Styczniowa gorączka
Tegoroczny festiwal Sundance, kolebka amerykańskiego kina niezależnego, był z wielu względów wyjątkowy. Przede wszystkim dzięki debiutanckim "Narodzinom narodu" Nate'a Parkera, które zgarnęły główną nagrodę tej prestiżowej imprezy, wywołując tak ogromny szum medialny i społeczny, że legendarny amerykański krytyk Todd McCarthy napisał, że w trakcie ponad dwóch dekad jeżdżenia na Sundance nigdy nie widział takiego zamieszania wokół jednej produkcji.
Wielu komentatorów wróżyło wręcz, że kilkanaście miesięcy później (czyli mniej więcej teraz) film będzie jednym z głównych kandydatów do Oscarów. Cała sprawa okazała się być przysłowiową burzą w szklance wody, ponieważ zanim doszło do oficjalnej premiery kinowej, większość potencjalnych widzów oburzyła się wyciągniętą na światło dzienne sprawą gwałtu, jakiego Parker i jego współscenarzysta Jean Celestin dopuścili się na studiach. Zaczęły pojawiać się również znacznie chłodniejsze recenzje krytyków i widzów, którzy nie uczestniczyli w "gorączce Sundance". Ostatecznie o "Narodzinach narodu" mało kto będzie za parę lat pamiętał.
Świt dyskusji
W marcu na ekrany światowych kin trafił wyczekiwany przez wielu "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" Zacka Snydera, który miał oficjalnie położyć fundamenty pod nowe uniwersum superbohaterów, mające konkurować z produkcjami Marvela i Disneya. Film został niestety zmiażdżony przez krytyków i część widzów, ale znalazł także ogromną rzeszę oddanych wielbicieli. Niezależnie jednak od jego jakości, "BvS" zostanie zapamiętany za dwa pozafilmowe wydarzenia.
Po pierwsze, po premierze rozgorzała trwająca do dzisiaj żarliwa filmowo-ideologiczna dyskusja między fanami uniwersum Marvela oraz uniwersum DC, która z każdym kolejnym obrazem będzie przybierała na sile. Po drugie, obraz Snydera i Warner Bros. zarobił na całym świecie 873 miliony dolarów, ale... było to o kilkadziesiąt milionów za mało, by się zwrócił. Do ogromnych kosztów produkcji oraz ogromnych kosztów marketingu doszło wiele innych czynników, które doprowadziły do takiego kuriozum. A to z kolei rozpoczęło kolejną – zdecydowanie ważną – dyskusję na temat górnej granicy tego, ile można zapłacić za jeden potencjalny hit.
Oscarowe przełomy
Równie wyjątkowe było tegoroczne rozdanie Oscarów, mimo że w wielu kategoriach utrzymała się panująca od kilku lat tendencja związana z przewidywalnością nazwisk zwycięzców. Największym wydarzeniem tamtej nocy było zdecydowanie przyznanie złotej statuetki Leonardo DiCaprio za rolę w "Zjawie" Alejandro G. Iñárritu. Żył tym cały internet, a powstałe na skutek oczekiwania oraz późniejszego świętowania "Oscara dla Leo" memy jeszcze długo będą krążyły po sieci.
Najbardziej znaczącym Oscarem był jednak najprawdopodobniej ten spóźniony o kilkadziesiąt lat dla Ennio Morricone: za muzykę do "Nienawistnej ósemki" Quentina Tarantino. Legendarny kompozytor otrzymał wcześniej honorowego Oscara, ale nigdy nie wygrał za konkretną partyturę. Tegoroczne rozdanie to także kontrowersje związane z pomijaniem czarnoskórych filmowców, które zyskały określenie #OscarsSoWhite i były w późniejszych miesiącach tematem wielu debat oraz równie kontrowersyjnych zmian w regulaminie przyznającej te najważniejsze nagrody filmowe Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej.
Jesień kultury
Rok 2016 upłynął w kinie pod dyktando polityki, ideologii oraz różnych społecznych tematów, co zostało podkreślone już dobitnie na festiwalu w Cannes, gdy jury pod przewodnictwem George'a Millera nagrodziło Złotą Palmą mało faworyzowany, acz niezwykle wymowny w kontekście zachodzących zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i Europie zmian "Ja, Daniel Blake" Kena Loacha.
Niedługo później doszło do Brexitu, minęło kilka miesięcy i w amerykańskich wyborach tryumfował Donald Trump. Abstrahując od politycznego wydźwięku tych wydarzeń, obie kwestie będą miały w nadchodzących latach ogromny wpływ na jakość i wydźwięk nie tylko filmów, ale tak naprawdę całej kultury i sztuki. Na pierwsze zdecydowane reakcje nie trzeba było zresztą czekać zbyt długo, ponieważ publikacji doczekała się chociażby pierwsza powieść powiązana ze światem po Brexicie – "Autumn" Ali Smith.
Pytanie, na które jeszcze przez jakiś czas nie poznamy odpowiedzi brzmi: czy te wszystkie zmiany wpłyną na artystów mobilizująco, czy demoralizująco?
Gdyńska rodzina
Tegoroczny Festiwal Filmowy w Gdyni wygrała faworyzowana przez wielu debiutancka "Ostatnia rodzina" Jana P. Matuszyńskiego, opowiadająca w wyszukanej formie o wyrywkach z życia Zdzisława, Zofii i Tomasza Beksińskich. Film trafił szybko do polskich kin, wywołując przy okazji szereg kontrowersji, między innymi dotyczących sposobu ukazywania Tomasza Beksińskiego przez aktora Dawida Ogrodnika.
"Ostatnia rodzina" tryumfowała również na wielu innych prestiżowych światowych imprezach. Dlatego zaskakującą była podjęta tuż po Festiwalu Filmowym w Gdyni decyzja nieprzyznania jej statusu polskiego kandydata do Oscara 2017 – dzisiaj wiemy już, że wybrane "Powidoki" świętej pamięci Andrzeja Wajdy nie zdołały przebić się pośród kandydatów z innych krajów i pozostaje tylko zastanawiać się, czy wraz z "Ostatnią rodziną" mieliśmy szanse na drugiego w tak krótkim czasie Oscara w kategorii "Najlepszy film nieanglojęzyczny".
Pożegnanie mistrza
Andrzej Wajda sam był zdziwiony wystawieniem "Powidoków" do Oscarowej rywalizacji, jeszcze w trakcie festiwalu w Gdyni mówił zresztą, że powinno się dawać jak najwięcej szans młodym twórcom, bo to do nich należy świat. Były to słowa, które potwierdziły jego klasę oraz status mistrza polskiego kina, a także umiejętność spoglądania na różne zagadnienia z szerszej perspektywy.
Jego śmierć 9 października pozbawiła nas filmowca, który przez kilka dekad opowiadał z wyczuciem o tym, co widział w Polsce i jak to odbierał, ale który sprawiał także swoimi dziełami, że inni chcieli poszukiwać własnych środków wyrazu i artystycznych głosów. W roku 2016 odeszło wiele legend światowego kina – chociażby Tadeusz Chmielewski oraz aktorzy Alan Rickman i Gene Wilder – ale śmierć Wajdy zabolała chyba najbardziej. Bo mimo że swymi ostatnimi produkcjami polski reżyser dzielił publiczność, to tak naprawdę żaden inny rodzimy filmowiec nie był w stanie skłaniać widzów do tak różnorakich refleksji i ważnych dyskusji.
Ważne pytania
Rok 2016 został ogłoszony Rokiem Krzysztofa Kieślowskiego, niezmiennie niezwykle ważnego dla polskiego kina i polskich widzów filmowca, który zmarł 20 lat temu, 13 marca 1996 roku. Na różnych rodzimych imprezach i ważnych festiwalach odbywały się retrospektywy twórczości Kieślowskiego oraz pokazywane było jego najważniejsze dzieła, przypominając widzom, że najgorsza w życiu jest emocjonalna stagnacja i zawsze warto zadawać pytania oraz zastanawiać się nad tym, co nas otacza.
Pamięć o Kieślowskim jest na szczęście ciągle żywa w naszym kraju, a jego filmy wychowują i rozbudzają wyobraźnię kolejnych pokoleń widzów. Szkoda więc, że to właśnie na zachodzie, w Ameryce i Wielkiej Brytanii, a nie w Polsce, ukazały się najlepsze wydania Blu-ray kanonu dzieł Kieślowskiego, wliczając w to mające premierę w 2016 roku odrestaurowane edycje "Dekalogu".
Blisko rekordu
Rok 2016 rozpoczął się jednak w branży filmowej od zupełnie innych pytań – związanych z bijącą rekordy popularności siódmą częścią sagi "Gwiezdne wojny". Wyreżyserowane przez J.J. Abramsa "Przebudzenie Mocy" wydawało się mieć całkiem sporą szansę na zdetronizowanie "Avatara" Jamesa Camerona i przejęcie tytułu najbardziej kasowego filmu wszech czasów, jednakże ostatecznie przebojowa produkcja Disneya musiała zadowolić się trzecim miejscem, finiszując z imponującym wynikiem ponad 2 miliardów dolarów w światowych kinach.
I kilkunastoma innymi rekordami, wliczając w to tytuł najbardziej kasowego filmu w historii amerykańskiego box-office (z 936 milionami dolarów; na drugim miejscu "Avatar" z "jedynie" 760 milionami). Choć w gruncie rzeczy te wyniki są sprawą względną, ponieważ gdyby wziąć pod uwagę inflację, najbardziej kasowym filmem wszech czasów byłoby ciągle "Przeminęło z wiatrem" Victora Fleminga, a "Przebudzenie Mocy" nie znalazłoby się nawet w pierwszej dziesiątce.
Romantyczne psy
W polskim box-office również sporo się działo, natomiast największymi zwycięzcami były szeroko rozumiane kontynuacje oraz mniej lub bardziej inteligentne komedie romantyczne, utwierdzając polskich producentów, że warto inwestować właśnie w takie projekty. W piątce rodzimych filmów, które przekroczyły milion widzów w kinach, jedynie "Wołyń" wyróżnia się jakimiś większymi ambicjami, natomiast pierwsze i trzecie miejsce należą do nieoficjalnego króla polskich kin, Patryka Vegi, który nie tylko wprowadził w tym samym roku dwie części tej samej serii, ale zdołał osiągnąć z nimi również niewyobrażalny sukces.
O ile styczniowy "Pitbull. Nowe porządki" zobaczyło "tylko" niecałe półtora miliona widzów, tak listopadową kontynuację, "Pitbull. Niebezpieczne kobiety" obejrzało już grubo ponad dwa i pół miliona widzów, osiągając prawie wynik zeszłorocznego giganta box-office, "Listów do M 2" Macieja Dejczera. Honoru mniejszych, oryginalnych filmów bronią "Moje córki krowy" Kingi Dębskiej (734 tysiące widzów) oraz "Ostatnia rodzina" Jana P. Matuszyńskiego (500 tysięcy widzów).
Oddech świeżości
Z kolei ważnym wydarzeniem w światowym box-office był rekordowy występ "Deadpoola" Tima Millera. Brutalny, krwawy i pełen niewybrednego języka film o szurniętym najemniku i jego meta-ekscesach nie tylko okazał się długo wyczekiwanym tchnieniem świeżości w ramy kina superbohaterskiego oraz ekranizacji komiksów, ale także zgarnął na całej planecie 783 miliony dolarów (przy 58 milionach budżetu). Choć ze względu na ekranową przemoc i wulgaryzmy "Deadpool" otrzymał kategorię wiekową "R", która często zniechęca i kiniarzy do pokazywania takich filmów, i masową widownię do chodzenia na nie.
W ten sposób "Deadpool" stał się nie tylko najbardziej kasową ekranizacją komiksu z tą kategorią wiekową (choć, przyznać trzeba, nie ma ich zbyt wiele), ale też uplasował się w pierwszej dziesiątce najpopularniejszych filmów superbohaterskuch, wyprzedzając między innymi "Strażników Galaktyki" Jamesa Gunna. Nieźle jak na film, w którego sukces mało kto na początku wierzył. Kontynuacja już w drodze.
Młody świat
Mimo wielu zmian, jakie zaszły na światowych rynkach oraz ogromnej konkurencji ze strony streamingowych gigantów Netflix i Amazon, HBO ciągle zachowało pozycję kluczowego gracza w branży seriali (choć w 2016 roku Netflix miał po raz pierwszy w historii więcej nominacji do Złotych Globów). W dużej mierze dzięki przebojowej "Grze o tron", która ma się jednak zakończyć wraz z ósmym sezonem, czyli już całkiem niedługo.
W 2016 roku HBO zaczęło więc wystawiać nowe armaty do wojny z Netflixem i innymi liczącymi się graczami. Najpierw "Westworld", który może i w Polsce nie był aż tak popularny, ale już na świecie został przyjęty bardzo dobrze. Podobnie jak "Młody papież", kolejny prestiżowy projekt, który wywołał wiele dyskusji w świecie seriali. Mimo że oba projekty nie są stricte produkcjami HBO, gigant skorzystał na ich popularności.
W związku z ogłoszeniem, że w przyszłym roku Netflix, który trafił w 2016 roku w dziesiątkę ze "Stranger Things", ma zamiar w 2017 wprowadzić kilkadziesiąt nowych projektów, przed HBO stoi spore wyzwanie. Niezależnie od rezultatu, skorzystają na pewno widzowie.
Prestiżowa niezależność
Jeśli nic się nie zmieni, Oscary 2017 będą jednymi z najbardziej niezależnych od lat. W tym sensie, że najważniejsze nagrody trafią nie do najbardziej okrzyczanych i promowanych hitów roku, lecz filmów, które powstały za zdecydowanie mniejsze pieniądze i autentycznie z miłości do kina, a nie tylko finansowej kalkulacji.
Wśród faworytów stawia się obecnie "Moonlight" Barry'ego Jenkinsa (skomplikowana emocjonalnie opowieść o trudach dojrzewania czarnoskórego chłopaka w Miami), "La La Land" Damiena Chazelle'a (osadzony współcześnie, słodko-gorzki hołd dla magii klasycznych francuskich i hollywoodzkich musicali), "Manchester by the Sea" Kennetha Lonergana (historia przegranego życiowo mężczyzny, który zostaje zmuszony przez los do opieki nad bratankiem), "Nowy początek" Denisa Villeneuva (inteligentne i filozoficzne science fiction, w którym efekty wizualne są dodatkiem) czy „Aż do piekła” Davida MacKenzie'ego (współczesny western o zdesperowanych ludziach, których życie stawia przed trudnymi wyborami).
Zdecydowanie pozytywna informacja na zakończenie roku pełnego różnego rodzaju negatywów.