Nie tylko "Solid Gold" miał zniknąć z festiwalu. Marczewski zdradza drugi tytuł
- Motywy PISF nie są nawet polityczne. Są aroganckie: wy, twórcy, nie macie ostatniego zdania, bo ja mam. Pojawiły się nawet ze strony niektórych reżyserów sugestie, żeby bojkotować ten festiwal - mówi w rozmowie z WP Film Wojciech Marczewski. I zdradza nam, że jeszcze jeden film miał podzielić losy "Solid Gold".
19.09.2019 | aktual.: 19.09.2019 15:28
Sebastian Łupak: Co złego dzieje się z tegorocznym festiwalem w Gdyni?
Wojciech Marczewski, przewodniczący Rady Programowej 44. FPFF: Zaczęło się jeszcze przed festiwalem, kiedy po decyzji Komitetu Organizacyjnego, wyleciały z konkursu głównego cztery filmy, które wybrał Zespół Selekcyjny, składający się z twórców filmowych. Do tej pory Zespół Selekcyjny wybierał co roku 8 filmów, które wchodziły do konkursu głównego – ta zasada obowiązywała. Umowa to umowa. Ta umowa została w tym roku złamana.
Przez kogo?
Przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego jest dyrektor PISF Radosław Śmigulski.
Co mu się nie podobało w tych czterech filmach?
To nie były filmy polityczne, ani kłopotliwe dla władzy. Ale Śmigulski się uparł. Negocjacje z nim trwały kilka tygodni. W końcu Śmigulski zmienił decyzję. Ale to już była skaza.
Potem pojawiły się następne kłopoty. Film Bromskiego "Solid Gold" został wycofany z konkursu głównego…
Nie tylko. Także film "Pan T." o Leopoldzie Tyrmandzie mógł być wycofany. PISF nas namawiał, żeby ten film też wycofać. Chodziło rzekomo o nieuregulowane prawa autorskie. Producent zapewnił nas jednak, że błędów prawnych nie ma. Wszystko wydaje się czyste.
No i wreszcie "Solid Gold"…
Ten film był już zatwierdzony przez Komitet Organizacyjny, w którym siedzi przedstawiciel TVP. Telewizja publiczna widziała ten film i znała go. Bilety zostały sprzedane i nagle się okazuje, że TVP przysyła mail, że oni, jako koproducent, chcą wycofać film, bo chcą w nim pewnych zmian. Ale Bromski nie zgadza się na te zmiany. To wygląda na rodzaj prowokacji ze strony TVP.
W efekcie mamy spore zamieszanie i popsutą atmosferę wokół festiwalu. Kto jest winien?
Moim zdaniem PISF i jego dyrektor Radosław Śmigulski. Ja z nim prowadziłem parotygodniowy spór o przywrócenie pierwszych czterech filmów wyrzuconych z konkursu. To była arogancja, buta i pokazanie, kto naprawdę rządzi. Nie było argumentów politycznych, artystycznych. Raczej w stylu: "A ja zrobię tak i co mi zrobisz?". Jak w tym dowcipie o szatniarzu: "no, nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobisz?!". Motywy PISF nie są nawet polityczne. Są aroganckie: wy, twórcy, nie macie ostatniego zdania, bo ja mam. Śmigulski jest nominowany przez PiS. To są niezrozumiałe, uznaniowe decyzje. Pojawiły się nawet ze strony niektórych reżyserów sugestie, żeby bojkotować ten festiwal.
I zrobić swój, konkurencyjny, wolny od nacisków?
No, tak, są takie głosy. Ale to bardzo ciężkie dla młodych twórców, debiutantów. Bo to by podzieliło środowisko. Jedni by tu przyjeżdżali, inni nie. Jedni byliby "zdrajcami", inni nie. Najpierw usiądźmy do rozmów z PISF. Bojkot to ostateczność, która zaboli obie strony.
Co proponuje Gildia Reżyserów?
Musi być transparentny wybór filmów do konkursu głównego oraz transparentny wybór jury. Możliwość manipulowania PISF musi być minimalna. Zespół Selekcyjny to fachowcy – oni lepiej się znają niż administracja. Organizator niech dokłada do naszych propozycji dwa, trzy swoje filmy, ale niech nie ma możliwości wykluczenia żadnego. To byłby dobry kompromis.