Trwa ładowanie...
d2kr76y

Not Another Nicolas Cage Movie

d2kr76y
d2kr76y

Nicolas Cage urodził się by zagrać porucznika Terence'a McDonagha. To policjant z innego wymiaru, paranoidalny magnat recydywy, któremu nawet bohater oryginalnego "Złego porucznika" nie może się równać. Takim też aktorem jest Cage - wynaturzoną i kompulsywną wiązką niepohamowanej energii, która rozsadza wszystko od wewnątrz. W halucynogennym filmie Wernera Herzoga, niczym u Lyncha, aktor i jego postać stają się więc jednością: oto ćpun i hazardzista, błazen i dziwkarz, legendarny pozer, wreszcie człowiek. Nicolas Cage, Terence McDonagh. Terence McDonagh, Nicolas Cage.

Nowy "Zły porucznik" to film śmiały, może nawet bardziej od obrazoburczego oryginału Abla Ferrary. Ale nie dlatego, że bohaterem jest występny gliniarz. Takich historii kilka już widzieliśmy. To z powodu towarzyszącej jego kolejnym perypetiom nonszalancji. Cage zachowuje się niczym krwiożercza pirania, którą wypuszczono z małego akwarium na szerokie wody. Pożera wszystkich wokół, toczy pianę, popisuje się. Jeszcze gra czy już jest sobą, ewentualnie maniakalną wersją siebie? Dobre pytanie. Ostatnie lata go nie rozpieszczały. Zadłużony i nieszczęśliwy w miłości, wikłał się w projekty, których nikt nie powinien pamiętać. Być może dlatego obłęd w oku jego porucznika wydaje się prawdziwy, na swój sposób nieprzewidywalny? Czy postawiony pod ścianą aktor-desperat tak właśnie reaguje na sposobność zagrania najlepszej roli od czasu "Adaptacji"?

Jeśli się zastanowić, Cage nigdy nie grał. W swej karierze przyjął dwa środki wyrazu: przesadę i szczerość. Tej pierwszej mamy pod dostatkiem na co dzień, ostatnio w "Uczniu czarnoksiężnika", kolejnej finansowej klapie z jego udziałem. Ale jeśli dać mu jakikolwiek odprysk realizmu, pokornieje. Tak było choćby w "Zostawić Las Vegas", historii alkoholika, która równie dobrze mogłaby opowiadać o nim samym, czy wspomnianej "Adaptacji", gdzie grał podwójną rolę nękanych niemocą twórczą braci bliźniaków. "Zły porucznik" to już przypadek ciut inny, najpewniej wyszarpnięty z otchłani któregoś z otaczających nas, alternatywnych wymiarów. Cage jest tu jeszcze bardziej cage'owski niż dotychczas, jego patos bardziej patetyczny, a rzeczywistość... nierzeczywista.

Nowy Orlean widziany oczyma porucznika McDonagha to halucynogenny koszmar; świat, który wydaje się projekcją jego umysłu. Wszystko jest w nim wynaturzone, nierealne, a jednocześnie... możliwe do zaakceptowania, na swój sposób prawdziwe. Katrina wciąż jeszcze zbiera tu swe żniwo, krajobrazy kleją się od błota, uginają pod naporem nieprzyjemnych wiatrów. Za przyzwoitość płaci się wysoką cenę. Piekło? Czym by maniakalna płaszczyzna filmu Herzoga nie była, jej bohater świetnie się w niej odnajduje. Kradnie dowody, zażywa narkotyki, torturuje niedołężne staruszki. Nadużywa władzy. Ale czy jest gnojem z filmu Ferrary? Nie, to zupełnie inny przypadek. Ten zbir ma jeszcze strzępki duszy, o którą przez cały film bezskutecznie szarpie się z niewidzialnymi siłami. Nie zaradzisz przeznaczeniu, to droga w dół. Chyba że... Twoim sprzymierzeńcem jest reżyser całego przedstawienia.

d2kr76y

Remake'ując "Złego porucznika" Ferrary, Herzog spuszcza z tonu, wielokrotnie daje nam do zrozumienia, że porusza się torami subtelnej umowności. Gdy porucznik się potyka, on cierpliwie patrzy. Gdy popełnia te same błędy, wybacza. Gdy nie ma już nadziei, Herzog daje mu rozgrzeszenie. Przytłaczająca przypowieść zawarta w fabule oryginału go nie interesuje; antybohater zostaje wyśmiany. McDonagh to hochsztapler, błazen, szwarccharakter skompromitowany. Nie jest potworem budzącym fascynację, jak przed laty postać Harveya Keitela. To ważne byśmy jego ciemnej strony nie polubili. By dostał od nas szansę, by mógł się nawrócić. Wszak prawdziwych grzeszników jest wokół pod dostatkiem...

d2kr76y
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2kr76y