"Odkryć dziecięcą radość życia". Jak Emily Blunt stała się Mary Poppins [WYWIAD]

- Śmieję się, że Mary Poppins to właściwie pierwsza filmowa superbohaterka - mówi w wywiadzie Blunt. Aktorka stanęła przed nie lada wyzwaniem wcielając się w uwielbianą przez pokolenia bohaterkę. Zwłaszcza, że recenzentkami jej najnowszego dokonania były jej córki.

"Odkryć dziecięcą radość życia". Jak Emily Blunt stała się Mary Poppins [WYWIAD]
Źródło zdjęć: © HFPA
Yola Czaderska-Hayek

Yola Czaderska-Hayek: Mary Poppins to bohaterka książek, na których wychowało się kilka pokoleń dzieci na całym świecie. To także niezapomniana rola Julie Andrews we wspaniałym filmie z wytwórni Disneya. Czy magiczna niania miała wpływ także na twoje dzieciństwo?

Emily Blunt: Mogę powiedzieć z dużą dozą pewności, że "Mary Poppins" to pierwszy film, jaki obejrzałam w życiu. Albo jeden z pierwszych. Miałam wtedy chyba sześć lat. Niewiele już z niego pamiętam. Kiedy wiedziałam już, że zagram Mary Poppins, zastanawiałam się, czy nie obejrzeć go jeszcze raz, ale zrezygnowałam. Nie chciałam się sugerować grą Julie Andrews, to jest kreacja jedyna w swoim rodzaju. Bałam się strasznie, że jeśli zacznę ją naśladować, to zniszczę tę rolę. Dlatego wolałam się kierować głównie wspomnieniami z dzieciństwa.

Pamiętam, że fascynowała mnie jej podwójna natura. Mary to z jednej strony postać magiczna, a z drugiej twardo stąpa po ziemi, wprowadza ład i porządek tam, gdzie wcześniej panował chaos. Wydaje się surowa i nieprzystępna, ale jednocześnie ma się pewność, że przy niej dzieci są w dobrych rękach. Miałam tylko do niej żal za jedną rzecz: że na koniec odchodzi. Ale chyba nie tylko ja tak mam, większość dzieci nie lubi tego zakończenia. Moja córka Hazel zawsze przy nim płacze. Gdy jechałyśmy na pokaz mojego filmu, wypytywała mnie, czy on też się tak źle skończy. Migałam się od odpowiedzi, mówiłam: "zobaczymy". No, ale kiedy Mary powiedziała w finale: "już czas", dziecko mi się znów popłakało. To bardzo smutny moment.

Twoje dzieci zaakceptowały cię jako nowe wcielenie Mary Poppins?

Mówiąc szczerze, bałam się, że do tego nie dojdzie. Znają oczywiście wersję Disneya i uwielbiają Julie Andrews. Obawiałam się, że Hazel wykrzyczy mi prosto w twarz: "Ty nie jesteś Mary Poppins! Tylko ona jest Mary Poppins!". Dlatego zaczęłam ją urabiać: "Wiem, że lubisz Mary Poppins. A co byś powiedziała, gdyby to mamusia zagrała ją w filmie?". Mam wrażenie, że moje dzieci nie do końca rozumieją, na czym właściwie polega moja praca. Jak to jest, że nagle mama pojawia się na ekranie. Ale to jest nawet zabawne.

Domyślam się, że twój zawód raczej nie ułatwia ci regularnej opieki nad dziećmi.

Tak, to prawda. Ale udało mi się w życiu wygrać los na loterii w postaci wspaniałego męża. John [Krasinski –red.] jest cudownym ojcem, nie widzi świata poza naszymi córeczkami. Kiedy tylko może, to pomaga mi we wszystkim. A poza tym, jak zwyczajni zapracowani rodzice, staramy się pogodzić życie zawodowe z rodzinnym. Czasami sobie myślę, że nasz zawód i tak nie jest jeszcze taki nadzwyczajny. Moja siostra Felicity, która też ma dwoje małych dzieci, jest agentem literackim i ona dopiero ma zawrót głowy!

Codziennie rano budzi się i w skrzynce ma tysiąc nieprzeczytanych maili. Cały czas jest na wysokich obrotach, nie ma w ogóle chwili dla siebie. Tymczasem ja – owszem, kiedy pracuję, to pracuję, ale czasem stać mnie na to, żeby przez pół roku nic nie robić i siedzieć w domu, bawić się z córkami. W trakcie pracy bywa różnie, bo filmy kręci się o najdziwniejszych godzinach. Poza tym często wyjeżdżamy na zdjęcia gdzieś na drugi koniec świata. Ale nigdy nie było mnie poza domem dłużej niż przez tydzień, a dla Johna to góra dwa tygodnie. Jeśli tylko jest okazja, żeby urwać się z planu i pojawić się w domu choćby na jeden dzień, to korzystamy z niej. Oczywiście, kombinujemy jak tylko można, ale – jak sądzę – nie bardziej niż inni rodzice.

Skoro już wspomniałaś o mężu… Czy to prawda, że John nie miał pojęcia, że potrafisz śpiewać? Nie przyznałaś mu się?

Dowiedział się dopiero, kiedy kręciłam "Tajemnice lasu". Zawsze wstydziłam się śpiewać przy ludziach, wolałam to robić bez świadków: w samochodzie czy pod prysznicem. Nigdy nie przyszłoby mi nawet do głowy, by śpiewać na imprezie. Nawet kiedy bawimy się w karaoke, potrzebuję dużo tequili na odwagę. Dlatego nie przyznałam się Johnowi, że umiem śpiewać. Kiedy obejrzał film, bardzo się zdziwił. Ale podobało mu się. Z wrażenia dosłownie miał łzy w oczach. Dzięki temu doświadczeniu było mi łatwiej zmierzyć się z piosenkami w "Mary Poppins". Zwłaszcza że były o wiele łatwiejsze do zaśpiewania niż te z "Tajemnic lasu".

Poprzednia ekranizacja liczy sobie ponad pół wieku. Nie miałaś wątpliwości, czy to ma sens, odkurzać taką staroć?

Pewne opowieści są ponadczasowe. Pamiętam, że gdy Rob Marshall [reżyser "Mary Poppins powraca" – red.] kręcił "Chicago", wszyscy pukali się w czoło, mówiąc, że to nie wyjdzie. Po czym, jak przyszło co do czego, zdobył Oscara dla najlepszego filmu. Okazało się, że znakomicie wyczuł u widzów potrzebę eskapizmu, ucieczki w świat fantazji, szczególnie jeśli sama historia i towarzyszące jej piosenki są odbiorcom doskonale znane. Myślę, że podobnie jest i tutaj. Ludzie lubią oglądać rzeczy, które już znają, szczególnie jeśli pokazane są w odświeżonej, atrakcyjnej wersji. Siła nostalgii jest wielka, nie powinno się jej lekceważyć.

Twoja wersja Mary Poppins znacznie się różni od postaci, którą wykreowała Julie Andrews. Jest bardziej surowa, stanowcza. Skąd taka decyzja?

Julie jest absolutnie cudowna w tej roli. Dosłownie bije z niej czysta dobroć, aż lśni. Tym bardziej uderzyło mnie, że w książkach Mary Poppins jest zupełnie inną postacią. Potrafi być wyjątkowo obcesowa, nieprzystępna i nie wiadomo, czego się po niej spodziewać. Składa się niemal z samych sprzeczności. Jak już wspomniałam, z jednej strony to osoba, dla której nie ma rzeczy niemożliwych, z drugiej – udaje zwyczajną, poczciwą nianię. Umie latać, a jednocześnie twardo stąpa po ziemi. Potrafi czarować, a przy tym doskonale zna się na przyziemnych, zwykłych sprawach.

Dwoistość tej postaci zawsze mnie fascynowała. Wiele razy rozmawiałam na ten temat z Robem, zastanawiając się, które oblicze Mary w danej scenie chcemy pokazać. Czy to bardziej ludzkie, czy bardziej magiczne. Celowo prosiłam go, by bohaterka trzymała swoich podopiecznych na dystans – tym większy będzie kontrast, gdy zobaczymy ją, jak rzuca się w wir przygód. Śmieję się, że Mary Poppins to właściwie pierwsza filmowa superbohaterka. Używała swoich mocy, zanim jeszcze superbohaterowie Marvela stali się modni.

Obraz
© East News

Co uważasz za jej najcenniejszą supermoc?

Potrafi sprawić, że ludzie odkrywają dziecięcą radość życia. A jednocześnie pilnuje, by w parze z przygodami szły także codzienne obowiązki. I po skończonej zabawie trzeba pamiętać o tym, żeby umyć ręce, zęby i uszy, no i położyć się odpowiednio wcześnie spać. Niestety, z postacią Mary Poppins wiąże się pewien paradoks: jeżeli niania dobrze wykona swoje zadanie i odpowiednio pokieruje dziećmi, to przestaje im już być potrzebna. Powiem szczerze, że ta scena, gdy Mary Poppins z satysfakcją zdaje sobie sprawę, że jej podopieczni są już całkowicie samodzielni, jest jedną z moich ulubionych.

Na planie miałaś znów okazję spotkać Meryl Streep. To już kolejny film, w którym gracie skłócone ze sobą postacie.

Rzeczywiście! Mam nadzieję, że następnym razem ktoś obsadzi nas w rolach serdecznych przyjaciółek. Może nareszcie wtedy Meryl będzie dla mnie miła (śmiech). A mówiąc poważnie, to cudowne przeżycie móc znaleźć się w jednym pomieszczeniu z tą wspaniałą osobą i oddychać tym samym powietrzem, co ona. Praca z nią to coś fascynującego, zwłaszcza że Meryl podczas wspólnych scen potrafi nieźle zaskoczyć. Gdyby to był sport, powiedziałabym, że puszcza tak podkręcone piłki, że trzeba cały czas stać na palcach, by móc je odebrać. A przy okazji uwielbia się wygłupiać.

Kiedy kręciliśmy scenę razem z dziećmi, zapytała nagle podczas przerwy: "Dzieciaki, a wiecie, jak wygląda pad na twarz?". Nie wiedziały. "No to ja wam pokażę". I nagle łup! Pada jak długa na podłogę. Zdrętwiałam. Pomyślałam od razu: "Rany boskie, na pewno coś sobie zrobiła i już nie żyje. Meryl Streep zginęła tu i teraz, na moich oczach!". Nawet ekipa filmowa przerwała pracę, wszyscy przybiegli zobaczyć, co się dzieje. Po czym Meryl, jak gdyby nigdy nic, wstała, otrzepała się i oznajmiła z uśmiechem: "Nauczyłam się tego w Yale". No i jak jej nie kochać?

Jedna z popisowych sztuczek Mary Poppins to wjazd na górę po poręczy schodów. Jak nakręciliście tę scenę? To komputerowy efekt?

Nie, prawie wszystkie trickowe sceny, które widać w filmie, powstały bez udziału komputera. Zawodowcy od efektów specjalnych zbudowali wysięgnik, dali mi uprząż, którą zakładało się pod ubranie, po czym wciągnęli mnie na górę po tej poręczy. Było to bezbolesne, trzeba było tylko siedzieć pod dziwnym kątem.

Bardzo jestem ciekawa, czy kiedy byłaś dzieckiem, znałaś kogoś, kto podobnie jak Mary Poppins umiał wnieść do twojego życia trochę magii.

Tak, to moja babcia. Mama mojej mamy. Rzeczywiście była jak Mary Poppins, zupełnie jakby nie z tego świata. Kochana, cudowna, pełna ciepła osoba. Potrafiła wyprawić ucztę nawet jeśli w lodówce znajdowały się głównie okruchy. A poza tym była niesamowicie utalentowana, opowiadała fantastyczne historie, no i przede wszystkim bezwarunkowo nas kochała. Moja babcia miała ogromny wpływ na życie całej naszej rodziny.

Obraz
© Materiały prasowe

A czy sama masz doświadczenie w roli niani?

Owszem, opiekowałam się dziećmi, i to dosyć wcześnie, od czternastego roku życia. A poza tym pracowałam w firmie cateringowej – prawdę powiedziawszy, głównie na zmywaku. Taka kombinacja: opieka nad dziećmi i praca w cateringu.

Ponieważ już niedługo święta, muszę zapytać: gdzie spędzicie je w tym roku?

W Nowym Jorku. Na pewno nie obejdzie się bez ubierania choinki, choć za każdym razem mam wrażenie, że kupiliśmy za dużą i na pewno nie zmieści się w pokoju. Ale dzieci to uwielbiają, zwłaszcza rozwieszanie lampek. Prawdę mówiąc, ja chyba nawet bardziej. Uwielbiam, kiedy cały dom tonie w świecących girlandach. No i oczywiście muszą być prezenty, choć nie za dużo. Dzieciaki tracą głowę, kiedy dostają pod choinkę za dużo prezentów.

Masz jakiś ulubiony przepis na świąteczną kolację?

Ostatnio udał mi się całkiem niezły bryzol z wołowiny. Z winem i cebulką, polecam. To chyba najlepsza rzecz, jaka mi kiedykolwiek wyszła w kuchni. A na święta oczywiście, zgodnie z angielską tradycją, polecam babeczki z bakaliami. Bez tego w ogóle nie wyobrażam sobie Bożego Narodzenia!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (27)