"Orlęta. Grodno '39": Patriota bez powodu [RECENZJA]
"Orlęta. Grodno '39" to film, który opowiada nieeksploatowaną przez kino historię z czasów II wojny światowej o agresji wojsk sowieckich na Polskę w 1939 r. Jak to jednak często bywa w przypadku polskich filmów wojennych, coś tu poszło nie tak.
Akcja toczy się w Grodnie, dziś białoruskim mieście, a wtedy miejscowości na pograniczu Polski, w której mieszka 12-letni Leon. Chłopak jest Żydem, ale do szkoły chodzi z polskimi dziećmi. Fascynuje się Sienkiewiczem i imponują mu opowieści o polskim patriotyzmie i zrywach wolnościowych. Dlatego gdy Grodno zostaje zbombardowane przez Niemców, postanawia pomóc polskim żołnierzom i rusza z kolegą na front. Wkrótce okaże się, że nie tylko Niemcy stanowią zagrożenie, lecz także Rosjanie.
Trudno jednoznacznie stwierdzić, jaki miał być zawarty w "Orlętach" przekaz. Młody bohater na własne oczy widzi okropieństwa wojny. Potem wraca do miasta i upiera się, by czynnie walczyć z najeźdźcami. Problem jednak polega na tym, że ani jego matka, ani brat, którego kocha, niespecjalnie czują się Polakami. Mało tego. Brat Leona wstępuje do Armii Czerwonej. A Leon, poza książkami Sienkiewicza w zasadzie nie ma żadnych wzorców, które mogłyby stanowić wiarygodną motywację jego działań.
Niespecjalnie też zadbano o to, by nakreślić kontekst społeczno-historyczny. Pojawia się kilku młodzieńców z logo ONR na ramionach, którzy szturchają Leona. Chłopak jest też dyskryminowany w szkole, ale nie zmienia to jego propolskiej postawy. Można się domyślać, dlaczego brat Leosia postanowił walczyć po stronie sowieckiej. Ale co skłoniło młodszego do pójścia na wojnę, choć wiedział, że będzie walczył przeciw bratu?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Są momenty, w których "Orlęta" sprawiają wrażenie kina antywojennego. Twórcy z zastanawiającą dokładnością pokazują widzom trupy, wyprute flaki czy oderwane kończyny. Bywa bardzo brutalnie i mrocznie. W końcu wojna to nie zabawa dla 12-letnich dzieci. A w zasadzie dla nikogo. Czy jednak można uznać, że to film w zamyśle antywojenny? Nie do końca. To wciąż kino bohaterskie. Tyle że za swoją postawę Leoś nie zostaje nagrodzony. Nie przechodzi też wewnętrznej przemiany. O dziwo, bo po takich doświadczeniach, kiedy ma się kilkanaście lat, prawdopodobnie trudno pozostać wiernym ideałom, o których czytało się tylko i wyłącznie w powieściach.
"Orlęta" mogły być filmem o poszukiwaniu swojej tożsamości, zwłaszcza że główny bohater tak bardzo jest jej niepewny. Tego wątku twórcy jednak nie rozwijają. To mógł być film antywojenny, gdyby zechciał porzucić bohaterską narrację. To mógł być też film bohaterski, gdyby reżyser postanowił uderzyć w bardziej patetyczne, emocjonalne nuty. Nie mogąc się zdecydować, twórcy dali nam dziwną miksturę być może z nadzieją, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Ale nie zadziałało. W efekcie "Orlęta" zostawiają widza w konsternacji. Ta jednak trwa krótko, bo o filmie zapomina się w mgnieniu oka.
Karolina Stankiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski