Oscary przyjazne dla mniejszości. "Nawet Smoleńsk i film Rydzyka by się załapał" [OPINIA]
Niedługo na ekranach kin próżno będzie szukać białego, heteroseksualnego mężczyzny, za brak geja na pierwszym planie grozić będzie nie tylko towarzyski ostracyzm, ale i kara publicznej chłosty, a jeśli na reżyserskim stołku nie siądzie czarnoskóra kobieta, o Oscarze można pomarzyć. Tyle że nie.
Zdaje się, że mało który z komentujących doniesienia amerykańskiej Akademii odnośnie do nowych wymagań, jakie będą musiały spełnić filmy nominowane do kategorii głównej, sięgnął do źródła. Albo przeczytał objaśnienia spisane przez mądrzejszych od siebie.
Podniosło się bowiem larum, że lewacki dyktat pod tęczową flagą zagarnia dla siebie kolejne terytoria, a teraz jego ofiarą padło tak lubiane przez nas kino zza oceanu. Inna sprawa, że Oscary, jakby na to nie patrzeć, są nagrodami przyznawanymi przez autonomiczną organizację według jej własnych zasad. I gdyby nagle jej członkowie uznali, że statuetki będą dostawać tylko programy telewizyjne z klaunem Bozo, to takie ich prawo.
Pomijając jednak ten truizm, aczkolwiek nie do końca dla wszystkich tak oczywisty, sądząc po lekturze nie tylko komentarzy, ale i informacji przekazywanych przez media, odpowiedzmy na pytanie, czy faktycznie Akademia gotuje nam piekiełko politycznej poprawności? Bynajmniej.
Bo, mówiąc wprost, do tych "zasad", chcąc nie chcąc, stosują się bodaj wszystkie oscarowe filmy jak sięgnąć pamięcią. Żeby ich nie spełnić, trzeba by było z pełnym przekonaniem, umyślnie, zatrudnić na każdym etapie produkcji, preprodukcji i postprodukcji tylko i wyłącznie białych, heteronormatywnych mężczyzn. Można? No na upartego niby można, ale po co? Chyba tylko po to, żeby ulżyć swoim osobliwym fiksacjom i jęczeć w mediach społecznościowych o dyskryminacji (!), bo film nie został przyjęty do kategorii głównej. Ergo, praktycznie niemożliwym jest nie spełniać wymogów Akademii. Chyba że zaistnieje celowe wykluczenie.
A takie kwestie reguluje też i tamtejsza konstytucja, i związki zawodowe. Innymi słowy, nic się nie zmieni dla publiczności, spokojnie, nikt nie zostanie skazany na oglądanie tylko i wyłącznie historii o czarnoskórych gejach. Zmienić się może co nieco za kulisami, ale na lepsze, bo poważniej będą traktowani pracownicy do tej pory nie brani pod uwagę i marginalizowani.
Co się tyczy przyznawania samych statuetek, nie chodzi o to, że kto nakręci blockbuster o dwóch agentkach do zadań specjalnych, a przy tym latynoskich lesbijkach, to będzie miał większe szanse na zdobycie Oscara. Takiego zapisu nie ma i istnieje on jedynie w wyobraźni niektórych publicystów i komentatorów. Dalej będzie można zrobić sobie film o facetach siedzących przy stole i gadających przez półtorej godziny nad butelką whisky i załapać się na Oscary.
Tyle że nie każdy jest nimi zainteresowany. Reguły ogłoszone przez Akademię nie tyczą się przecież całego amerykańskiego przemysłu filmowego, ale tylko i wyłącznie tego jednego, powtarzam, tylko i wyłącznie tego jednego konkursu z nagrodami. Do tego filmy zagraniczne nie będą podlegały owym wytycznym, dlatego nadal, jak świat długi i szeroki, można kręcić do woli filmy bez czarnoskórych, bez przedstawicieli LGBT, bez niepełnosprawnych i bez kobiet, a potem zdobyć Oscara. Tyle że takie filmy nie istnieją, nie istniały i istnieć nie będą. Przeczy to zdrowemu rozsądkowi. Ba, toć przecież nawet "Smoleńsk" by się załapał. I "Historia Roja". I filmy o papieżu z Adamczykiem. I "Zerwany kłos" wyprodukowany przez fundację księdza Rydzyka.
Stąd, biorąc do ręki listę wytycznych, nie ma co drzeć szat i gęby, że to już dyktatura politycznej poprawności, które praktycznie nic nie zmieniają, bo kolejne punkty odhaczają prawie wszystkie amerykańskie filmy. I nie tylko amerykańskie. Histeria jest zresztą przedwczesna, bo w życie owe standardy mają wejść dopiero za kilka lat, to jedynie, można powiedzieć, program testowy.
Nawet jeśli już zostaną wyryte w kamieniu, to naprawdę wystarczy, że w marketingu będzie pracowała jakaś kobieta, przy efektach specjalnych Afroamerykanin, a obok głównego bohatera na ławeczce przysiądzie pan o kulach i cyk, wszystkie wymagania spełnione. Oczywiście nieco to upraszczam, ale mniej więcej tak odczujemy owe "drastyczne zmiany". Są one bliższe czystej kosmetyce, albo może raczej klarowniej określają i tak już obowiązujące status quo.
Dlatego lepiej napić się łyczek melisy i poczytać, zanim poprosi się Pietrzaka o komentarz.