Pieśń obrazów

Jakkolwiek nazwisko Yimou Zhang nie jest znane wszystkim, tak jego filmy „Hero” czy „Dom Latających Sztyletów” były swego czasu dość mocno promowane w polskich mediach. Na fali zainteresowania chińskim kinem spod znaku „wuxia” zgromadziły one dość liczną widownię w naszych kinach. Obecnie, w ramach II Przeglądu Filmów Chińskich, możemy przypomnieć sobie „Dom Latających Sztyletów” i jeszcze raz zastanowić się nad fenomenem tej niezwykłej i egzotycznej odmiany światowego kina.

04.12.2006 18:08

Termin „wuxia” nie ma jednoznacznej wykładni w żadnym języku europejskim ani nie jest zbliżony do jakiegokolwiek ze skodyfikowanych gatunków filmowych. W praktyce oznacza on powrót do chińskiej tradycji, ukazywanie dawnych dziejów Imperium, nie rezygnując jednocześnie z widowiskowych scen walki, tak charakterystycznych dla tamtego kina.

W ramach „wuxia”, zapoczątkowanego zresztą przez Anga Lee i jego film pt. „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, powstają obrazy kostiumowe, ukazujące wielkie namiętności i okraszone zadziwiającymi dla Europejczyka pokazami walk. Warto jeszcze dodać, iż etymologicznie „wu” wiąże się ze sztukami walki, zaś „xia” to określenie samotnego rycerza, wojownika, który stoi po stronie dobra.

Dzieło skonstruowane zgodnie z kanonem „wuxia” zawsze realizuje pewien schemat. Jego fabuła nie jest zbyt skomplikowana, ale ukazuje wielkie emocje bohaterów, ich indywidualne wybory, które podkreślają... obowiązujące – najczęściej przeciwstawne – postawy. Struktura ta wymusza na reżyserach również wplatanie w opowiadaną historię konkretnych sekwencji, takich jak zamiana ról czy przybieranie masek, jak również te bardziej techniczne. W każdym filmie z gatunku musi pojawić się scena starcia w otwartym polu czy też widowiskowe potyczki w bambusowym gaju. Poszczególni reżyserzy realizują je zgodnie z własnym pomysłem i wrażliwością, jednak schemat wypełnia każdy.

Taką właśnie realizacją schematu jest „Dom Latających Sztyletów” Yimou Zhanga. Akcja filmu rozgrywa się w 859 roku n.e., kiedy to panująca wówczas w Chinach dynastia Tang czasy świetności ma już za sobą. Przeciwko niej i przeciwko cesarzowi występują grupy rebeliantów, chcące obalenia władcy. Jedną z nich, najliczniejszą i najbardziej niebezpieczną, jest organizacja o nazwie Dom Latających Sztyletów, która działa w Feng Tian – prowincji niezbyt odległej od stolicy.

Lokalna władza ma więc trudne zadanie – rozgromienie tajnej grupy i dotarcie do jej nowego przywódcy. Ma w tym pomóc niewidoma córka starego wodza rebeliantów, Mei (Zhang Ziyi), która teraz pracuje jako dziewczyna do towarzystwa w „Pawilonie Piwonii”. Kapitanowie z kantonu Feng Tian: Leo (Andy Lau) i Jin (Takeshi Kaneshiro) wpadają na genialny koncept. Po aresztowaniu dziewczyny jeden z nich, Jin, ma uwolnić ją z więzienia, zdobyć jej zaufanie, aby ona zaprowadziła go prosto do tajnej siedziby Sztyletów. Bohaterowie przybierają maski, zmieniają swoją osobowość i po zawiązaniu akcji zaczynają realizować schemat na poły historycznego, ale bardziej baśniowego „wuxia”.

Wydaje się jednak, że historia o miłości, namiętności, o odnajdywaniu... własnego szczęścia ponad zbiorowymi nakazami czy ustalonym prawem jest tutaj tylko pretekstem do ukazania kilku, niezwykle efektownych sekwencji. Mamy wrażenie, iż „Dom Latających Sztyletów” to sentymentalna pieśń obrazów, w której refrenem jest historia dwojga ludzi – refrenem wykorzystywanym głównie jako spoiwo. Bowiem to właśnie nie opowieść przykuwa nas do kinowego ekranu, ale poszczególne, urzekające kolorami, choreografią i zdjęciami filmowe widokówki z egzotycznego świata.

Zaczynając od genialnej sceny tańca, poprzez walkę w bambusowym lesie, aż do ostatnich, iście już baśniowych wizji śmierci bohaterów, śledzimy następujące po sobie obrazy, które stanowią esencję tego filmu. Fabuła, choć mająca w sobie zagadkę i domagająca się rozwikłania, ociera się momentami o tani sentymentalizm, który jest po prostu efektem schematyzmu. Statyczne, skupione i długie ujęcia każą traktować tę historię w kategoriach metafizycznego zmagania z Losem, co chwilami staje się irytujące. Mimo wszystko jednak widza może urzekać tamten baśniowy świat i przesłanie opowiadanej historii, wedle którego dobro jednostki powinno stać ponad interesami grupy. Warto walczyć o swoje szczęście, nawet jeśli ta walka miałaby się skończyć śmiercią.

„Dom Latających Sztyletów” przyjął w swoje szeregi wielu polskich widzów zafascynowanych egzotyką, klimatem, barwami i rytmem tego filmu. Warto jednak pamiętać, iż dzieło Yimou Zhanga jest po prostu dobrą realizacją powszechnej w Chinach konwencji filmowej. Mnie ujmuje formą, ale irytuje treścią. Widowiskowość jednak to trochę za mało, abym uznała film za ważny, ciekawy i warty ponownego obejrzenia.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)