Trwa ładowanie...
d3wo03v

Piknik na wąskim gzymsie

d3wo03v
d3wo03v

Popularny film sensacyjny ma jedno nadrzędne zadanie: dostarczyć widzom rozrywki. “Człowiek na krawędzi” to jej niewyczerpane źródło.

Nowy Jork budzi się powoli do życia, kiedy w strudze porannego słońca przechodnie zauważają stojącego na położonym na wysokości 21 piętra gzymsie mężczyznę. Potencjalny skoczek (znany z „Avatara” Sam Worthington) wybrał sobie elegancką i dobrze widoczną lokalizację – gzyms należy do luksusowego Roosevelt Hotel położonego w samym centrum miasta. Na dole bardzo szybko zbiera się tłumek gapiów, czekających na jego następny ruch... Na miejscu zaraz zjawia się policja, którą czeka jednak niespodzianka: niezidentyfikowany mężczyzna oświadcza, że będzie rozmawiał tylko z konkretną negocjatorką. Lydia Mercer (Elizabeth Banks), której przyjazdu żąda, znana jest ze swoich wcześniejszych, spektakularnych akcji. Jednak obecnie próbuje wrócić do normalności po niedawnym negocjacyjnym fiasku, które zakończyło się śmiercią rozmówcy. Rozmowa z samobójcą in spe szybko uruchamia w głowie
Mercer ostrzegawczą lampkę – temu mężczyźnie nie chodzi o odebranie sobie życia... Kim jest naprawdę? Czy łączy go coś z włamywaczami (Genesis Rodriguez, Jamie Bell), którzy w tym samym czasie rozpoczynają skok na położoną po drugiej stronie ulicy Nowojorską Giełdę Diamentów? „Wkrótce okaże się, że wszyscy łącznie ze zgromadzonymi na ulicy gapiami są częścią misternego planu” - zapowiada dystrybutor...

Przyspieszone bicie serca a zaraz potem serdeczny śmiech. Takie emocje wywołuje naprzemiennie ten świetnie skonstruowany, wysokiej jakości filmowy produkt. Film w sprytny, nienachalny sposób komplementuje “wewnętrznego detektywa”, mieszkającego w każdym z widzów - fabuła, choć wielowątkowa i zawiła, podana jest prosto i przejrzyście. Za nasączenie pustej foremki ze stemplem “rozrywka” inteligentnym humorem, niespodziewanymi zwrotami akcji i mięsistymi postaciami odpowiedzialny jest Asger Leth. “Człowiek...” to jego fabularny debiut, ale doskonały warsztat Duńczyka ma mocne podstawy. Leth ma wyczucie filmowego języka w krwi, jest bowiem synem jednego z bardziej znanych reżyserów z ojczyzny Larsa Von Triera, Jørgena Letha ("Pięć nieczystych zagrań", “Męski erotyk”), z którym kilkakrotnie
współpracował. Ma na koncie także doskonały dokument, opowiadające o brutalnej codzienności mieszkańców haitańskich slumsów “Miasto słońca”.

„Człowiek na krawędzi” to film, który pozwala szarą zimową pluchę zostawić za drzwiami kina i na dwie godziny zatopić się w niezobowiązujących sensacyjnych fajerwerkach. Choć film stawia na piedestale pojęcie honoru, nie popada jednocześnie w tani patos. Sytuacje, w których nagromadzenie pompy niebezpiecznie rośnie, doskonale czujący gatunek Leth rozładowuje je zastrzykami humoru lub niespodziewanym fabularnym zwrotem. Jego wyczucie komedii jest wręcz fenomenalne! Seksowna włamywaczka ma kostiumy z tej samej wytwórni lateksu co dziewczyny Bonda: może niezbyt praktyczne, ale ładnie uwypuklające dekolt! Dialogi bohaterów przypominają czasami linijki z serialu komediowego. Postać dziennikarki telewizyjnej, relacjonującej przebieg sytuacji jest celną satyrą na działalność kanałów informacyjnych, a tłum – zmieniający stanowisko jak chorągiewka na wietrze – trafnie podsumowuje labilny charakter masowej tożsamości. Z drugiej strony mamy
mocne, nieśmieszne już doznania – kiedy negocjatorka zrozumie, na jakiej „krawędzi” jest naprawdę bohater (który na gzymsie chwile wcześniej spokojnie spożywał lunch), sama wyjdzie, by stanąć z nim ramię w ramię. Leth, nigdy nie przekracza jednak granicy kiczu. Humor nie przeradza się w groteskę, emocje nie przerastają życia. Postaci są ciekawe, łatwo je polubić, nie są sztuczne i „przepisane”. Cała ta układanka jest niezwykle harmonijna.

„Człowiek na krawędzi” jest doskonale zrealizowanym, trzymającym w napięciu, ale też najzwyczajniej przyjemnym, wręcz sympatycznym filmem. Doceni to każdy widz, bez względu na wiek, płeć czy przekonania polityczne. Śnieg znowu topi się za oknem, a jego mokre płatki wpadają w oczy i oblepiają czapki... brrr. Na poprawę humoru i doenergetyzowanie skuteczniejsze niż wizyta w solarium. Do kina marsz!

d3wo03v
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3wo03v