Ma 28 lat i jest wschodzącą gwiazdą polskiego kina. W „Pitbull. Nowe porządki” zagrał swoją pierwszą dużą rolę, ale z Bogusławem Lindą i Mają Ostaszewską u boku zagrał jak równy z równym.
- Jako aktor muszę sobie pozwalać na kontrolowany rozpad świadomości. Dlatego czasami tak ciężko jest wrócić mi ze swojej roli do rzeczywistości. Na początku wydawało mi się, że to nie będzie nic trudnego, tymczasem są rzeczy, nad którymi trudno mieć kontrolę - mówi w rozmowie z Łukaszem Knapem.
Piotr Stramowski opowiada, czego nauczył się od policjantów, jak przygotowywał się do roli w nowym "Pitbulu", jakie są jego marzenia i czy łatwo aktorowi jest być w związku aktorką.
Łukasz Knap: „Majami” jest twoją pierwszą dużą rolą. Wcześniej w “Pitbullu” zadziornego policjanta grał Marcin Dorociński. Boisz się porównań?
*Piotr Stramowski*: Na początku się tego obawiałem, ale szybko uświadomiłem sobie, że gram zupełnie inną rolę. Zbudowałem zupełnie inną postać niż Marcin. Ale jako że to moja pierwsza duża rola, w dodatku tak wymagająca, oczywiście, czuję dreszczyk emocji i zastanawiam się jak zostanę odebrany. Jestem dobrej myśli, “Pitbull” pozytywnie mnie zaskoczył. Często wszystko o filmie da się powiedzieć po zobaczeniu trailera, w tym wypadku jest inaczej.
Kim jest Majami?
To facet żyjący trochę równolegle do rzeczywistości, w której większość z nas funkcjonuje. Ma swój świat i swoje zasady, walczy w imieniu dobra i to trzyma go przy życiu, co nie jest łatwe, bo funkcjonuje na styku światów policji i mafii, gdzie wiele kusi. Jest konkretny i odważny, szybko podejmuje decyzje. Jest też wrażliwy, ale musi to ukrywać, żeby robić to, co robi.
Polubiłeś go?
Bardzo. Wzbudza we mnie podziw i współczucie. Szanuję go ze względu na niezłomność. Musi wystarczająco mocny kręgosłup moralny, żeby nie przejść na ciemną stronę mocy.
Czy podczas przygotowań do roli miałeś szansę spotkać się z takimi ludźmi jak Majami?
To była podstawa, od tego zacząłem. Dzięki Patrykowi miałem okazję spotkać się z prawdziwymi policjantami, którzy zamykali gang mokotowski. To były niesamowite spotkania. Najważniejsze było to z chłopakami z wydziału realizacyjnego, czyli tymi, którzy chodzą w czarnych kominiarkach i zamykają bandytów. Polubiliśmy się, to było dla mnie ważne, że wpuścili mnie do swojego świata. Zaskoczyli mnie.
W jaki sposób?
Myślałem, że spotkam samych twardych, nieprzystępnych, psychicznie skrzywionych komandosów, tymczasem okazało się, że to mądrzy, inteligentni faceci, którzy traktują z szacunkiem siebie i swoją pracę. Bardzo dobrzy ludzie.
Nauczyłeś się czegoś od nich?
Wiele, przede wszystkim tego, że to, co wiem o rzeczywistości, to tylko część prawdy. Codziennie dzieją się rzeczy, o których nie mamy pojęcia. Nie znałem tego świata wcześniej. Mówię o ludziach, którzy na co dzień jeżdżą na bardzo trudne akcje, w których są ofiary śmiertelne, prowadzą dochodzenia, kto kogo zabił. To jest cholernie, trudna i odpowiedzialna robota, która potrafi siąść na bańce. Trochę przypomina mi mój zawód. Oczywiście, skala trudności jest zupełnie inna, ale gdy się jest aktorem, też trzeba nauczyć się odcinać od pewnych emocji, starać się być normalnym po całym dniu grania. Nie wszyscy tak potrafią.
Jaki ty masz sposób na oczyszczanie się po pracy?
Cztery lata temu zacząłem chodzić na siłownię, tam odreagowuję. Ćwiczenia dają mi zastrzyk endorfin i serotoniny. To jest fizyczne oczyszczenie, wypacam negatywne emocje.
W filmie wyglądasz, jakbyś mieszkał w siłowni od kilku lat. Czy na potrzebę roli miałeś zaplanowany jakiś specjalny trening?
Miałem trenera, który zaplanował mi bardzo intensywny trening obejmujący wszystkie partie mięśni. Przez ponad dwa miesiące chodziłem na siłownię cztery razy w tygodniu.
Zdradzisz jak ćwiczyłeś brzuch?
Wystarczyło, że pozbyłem się tkanki tłuszczowej i kratka sama się odsłoniła. Mięśnie brzucha w dużej mierze były kwestią diety. Jadłem pięć posiłków dziennie.Trener Jacek Franke, namawiał mnie na spożywanie węglowodanów na koniec dnia, to podobno podkręca metabolizm. Mnie pomogło.
Fizyczny aspekt kreowania roli jest dla ciebie ważny?
Bardzo. Cenię wielu zagranicznych aktorów za to, że tworząc swoich bohaterów zaczynają od ciała. Bardzo za to cenię Roberta De Niro za wcześniejsze role. Ważny dla mnie jest też Heath Ledger, ostatnio bardzo lubię też Toma Hardy’ego. Podoba mi się jego warsztat, który łączy z fantastycznie z formą. Fizyczne przygotowanie do roli to podstawa do tego, żeby zbudować innego człowieka. Podobnie działa Christian Bale, też jeden z moich ulubionych aktorów. Gdy jestem w roli, jestem sobą, ale w innych okolicznościach, które sprawiają, że jesteśmy innymi ludźmi, inaczej wychowanymi, z inną wrażliwością.
Kim byłeś grając Majami?
Jestem osobą otwartą na innych, ale grając Majami musiałem w sobie stłumić empatię. Aby zagrać go wiarygodnie, musiałem czuć się jak Majami, dowiedzieć, jak się ubiera i jak chodzi.
Jak ubiera się i chodzi Majami?
No właśnie on nie bardzo o to dba. Wystarczy, że ma dwie pary spodni i parę podkoszulków, pasek i adidasy. Jest praktyczny, wytrenowany.
Ale lubi się też wyróżniać. Chodziłeś z irokezem po mieście?
Tak, chodziłem też w jego ubraniach, chciałem zobaczyć jak ludzie na niego reagują. Przez kilka dni oswajałem się z tym, jak patrzyli na niego ludzie i dopiero wtedy zacząłem patrzeć na świat jego oczami. Zrozumiałem że wykluczenie ze względu na wygląd to jego wybór, ale skoro kontakt z innymi ludźmi nie jest dla nie taki ważny, nauczyłem się z tym żyć.
A co dla ciebie jest ważne?
W życiu? Ważna jest dla mnie prawda. Ludzie często coś udają, kreują się sztucznie, ale mnie interesują ludzie, którzy tego nie robią. To prawda przyciąga nasza uwagę. Prawda uwodzi, jest nieprzewidywalna. Prawdy szukam też w aktorstwie. Pracując nad postacią, bezwzględnie czy w filmie czy spektaklu, szukam w tej postaci prawdy, otwieram się na nią, myślę o aktorstwie jak o przygodzie. Miałem dużo szczęścia, że Patryk miał do mnie takie zaufanie. Szybko się skumaliśmy, to bardzo ważne dla aktora.
Zadaniem aktora jest niebycie sobą, czy to nie jest trochę schizofreniczne, że najważniejsza dla ciebie jest prawda?
Coś w tym jest. Jako aktor muszę sobie pozwalać na kontrolowany rozpad świadomości. Dlatego czasami tak ciężko jest wrócić mi ze swojej roli do rzeczywistości. Na początku wydawało mi się, że to nie będzie nic trudnego, tymczasem są rzeczy, nad którymi trudno mieć kontrolę.
Wtedy sfery filmu i życia mieszają się?
Miałem tak przy “W Spirali”, w której zagrałem z Kasią Warnke.
Zagraliście razem w tym filmie. Teraz jest twoją dziewczyną.
Narzeczoną. Poznaliśmy się na planie filmu, w którym graliśmy parę, której czteroletni dysfunkcyjny związek się rozpada. Na planie staraliśmy się oddzielać życie zawodowe od prywatnego, co było oczywiście trudne, bo w jednej i drugiej sferze byliśmy parą. Po powrocie z planu okazało się, że tak naprawdę w ogóle się nie znamy, nie znamy swoich znajomych. Ale to były takie momenty, kiedy trudny było odróżnić film od rzeczywistości.
Z “Pitbullem” też tak miałeś?
Chwilami tak. Miałem komfortową sytuację, bo w stu procentach mogłem pozwolić sobie na budowanie tej postaci, wejście w nią. Kocham to robić. Na szczęście moja narzeczona wiedziała kiedy palnąć mnie w łeb i przypomnieć mi, że w życiu za bardzo zaczynam przypominać Majami.
Oboje z narzeczoną jesteście aktorami. To wam pomaga, czy przeszkadza w związku?
Pomaga. Wykonywanie mojego zawodu wymaga dużo zaufania i zrozumienia. Podam prozaiczny przykład. Aktor czasami musi zagrać w scenie erotycznej i dla kogoś, kto nie wykonuje tego zawodu, może być trudne do przełknięcia zobaczenia na dużym ekranie swojego chłopaka lub dziewczyny w łóżku z innym czy inną. Trzeba mieć do tego zdrowe podejście, zresztą po drugiej stronie też. Spotykałem kiedyś na planie osoby, które czerpią z tego przyjemność i myślą o takich scenach jak o przygodach, to jest bardzo niezdrowe.
Gdzie jako aktor widzisz się za dziesięć lat?
W Stanach Zjednoczonych.
Odważnie.
Takie mam marzenie. Od początku interesuję się kinem amerykańskim, chciałbym tam pracować. Nie mówię, że nie chcę grać w polskich filmach, ale marzą mi się też wielkie produkcje amerykańskie.
Na pewno wiesz, że aktorzy z europejskim akcentem, zwłaszcza z Europy wschodniej nie mają łatwo w Ameryce.
Nie zrażam się. Mam ucho do akcentów, od dziecka potrafię naśladować ludzi i bezbłędnie ich powtarzać. Niedawno zagrałem mały epizod w zagranicznym filmie z Jimem Carrey’em, miałem tam coacha językowego, który powiedział mi, że brzmię jak Amerykanin. Wiem, że gdybym dostał amerykański scenariusz, byłbym w stanie nauczyć się dialogów bez polskiego akcentu. Dużo czytam po angielsku. Nie wiem, co będzie za dziesięć lat, ale wierzę, że mi się uda. Namawiam wszystkich, żeby nie bali się przyznawać przed sobą i innymi, jakie są ich największe cele. Wierzę w afirmację. Gdy w coś się mocno wierzy, kierujemy nasze starania w tym kierunku i wtedy marzenia się spełniają. To nie jest żadna magia, to czysta logika.
Rozmowę przeprowadził Łukasz Knap, redaktor WP Film