''Płynące wieżowce'': Nowy rozdział w polskim kinie. Wywiad z Tomaszem Wasilewskim i Martą Nieradkiewicz
Na 13. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty najnowszy film *Tomasza Wasilewskiego,"Płynące wieżowce", otrzymał nagrodę publiczności. Roman Gutek, dyrektor festiwalu, w rozmowie z WP.PL podkreślił, że to ewenement w historii wrocławskiego święta kina – rodzimi widzowie docenili polski film poruszający temat homoseksualizmu. Rozpoczęła się nowa era kina w naszym kraju. Reżyserzy, z Wasilewskim na czele, nie boją się poruszać trudnych, żeby nie powiedzieć kontrowersyjnych, tematów. Porzucają filmowe rozliczenia z historią na rzecz osobistych, prostych opowieści o współczesnych ludziach i ciągłym poszukiwaniu odpowiedzi. Widzowie, spragnieni odważnego i szczerego kina,
zaskakują dojrzałością.*
W "Płynących wieżowcach" najbardziej zachwyca subtelność i estetyka, którą reżyser wykorzystuje do opowiedzenia niełatwej historii. Film, prezentujący miłosny trójkąt, w którym jeden z bohaterów odkrywa w sobie fascynację drugim mężczyzną, został również dostrzeżony za granicą. Najnowszy obraz autora "W sypialni" był pokazywany podczas tegorocznego festiwalu filmowego Roberta De Niro, Tribeca, a także zdobył prestiżową nagrodę East of West w Karlowych Warach. Teraz przyszedł czas na Polskę! W oczekiwaniu na polską premierę "Płynących wieżowców", Tomasz Wasilewski i Marta Nieradkiewicz (odtwórczyni
głównej roli kobiecej) w rozmowie z Katarzyną Kasperską opowiadają o filmowym seksie, miłości i wypitych butelkach wina, które przyczyniły się do zmian w polskim kinie.
Po seansie "Płynących wieżowców" na Festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty dziennikarze z uporem maniaka nazywają twój film "pierwszym polskim filmem gejowskim". Osobiście nie zgadzam się z tym określeniem, które niepotrzebnie szufladkuje "Płynące wieżowce" jeszcze przed ich oficjalną premierą. Jednak z drugiej strony należy przyznać, że stałeś się pionierem młodego, odważnego polskiego kina.
Tomasz Wasilewski: Pionierem? No nie wiem. Nigdy tak o sobie nie myślałem ani też nie zabiegałem o to. Wracając jednak do zwrotu "pierwszy polski film gejowski", mi również nie podoba się to określenie. Jak pisałem scenariusz albo jak kręciliśmy "Płynące wieżowce" nikt nawet nie pomyślał, że właśnie powstaje tzw. "film gejowski". Dla mnie jest to kino wykorzystujące w pewnym określonym kontekście wątek homoseksualny, ale nie będące z założenia przedstawicielem kina gejowskiego.
"Płynące wieżowce" miały być twoim debiutem fabularnym. Jak to się stało, że swoją karierę reżysera rozpocząłeś od filmu "W sypialni"?
TW: Kiedyś, dawno temu pracowałem jako asystent reżysera. W tamtym okresie swojego życia napisałem trzy scenariusze – "W sypialni", "Płynące wieżowce" i "Zjednoczone stany miłości". Już wiadomo, że "Zjednoczone stany..." będą moim trzecim filmem. Ale na początku swojej kariery chodziłem z tymi scenariuszami pod pachą i pokazywałem je różnym producentom. W 2006 roku znalazłem osobę, która była zainteresowana realizacją "Płynących wieżowców". Od razu powiem, że zdjęcia do filmu "W sypialni" zacząłem kręcić w 2010 roku. Między tymi datami jest cztery lata różnicy i przez ten czas, przez cztery lata, próbowałem zrealizować "Płynące wieżowce". Dwa razy odwołano mi plan
zdjęciowy, za drugim razem na dwa tygodnie przed wejściem na plan. Miałem dwie różne ekipy, dwa razy zmieniałem obsadę. Kosmos! Po tym wszystkim uznałem, że muszę odłożyć "Płynące wieżowce". Nie miałem już siły dłużej walczyć o ten film. Sięgnąłem więc po scenariusz drugiego filmu i tak los zadecydował, że to właśnie "W sypialni" stał się moim debiutem. Teraz wróciłem do "Płynących wieżowców". Zrealizowałem ten projekt z zupełnie nową ekipą niż początkowo planowałem, praktycznie zbudowałem go od początku, zmieniłem też trochę scenariusz. Nie mogłem już powrócić do tej starej wersji, która najprawdopodobniej, po tych wszystkich niepowodzeniach, doszczętnie się we mnie wypaliła.
Początkowo scenariusz twojego drugiego filmu opowiadał inną historię.
TW: Moją pierwotną inspiracją do napisania scenariusza był Dworzec Zachodni w Warszawie. To była zupełnie inna opowieść. Matka miała być główna bohaterką, której córka związana jest z dziewczyną. Jednak w trakcie pisania scenariusza zrezygnowałem z dworca, ale historia dziewczyn została. To była pierwsza wersja "Płynących wieżowców", którą napisałem w 2004 roku. Później musiałem wyjechać, wydarzyło się kilka spraw po drodze i dopiero po dwóch, trzech latach wróciłem do tego scenariusza. To właśnie wtedy cały wątek miłosny rozpisałem na chłopaków. Pomyślałem, że będzie to większy ciężar do udźwignięcia dla bohaterów, ale też nie tylko dla nich. Następnie zminimalizowałem postać matki, wyrzuciłem mnóstwo pobocznych wątków, przykładowo postać jej kochanka, o którym teraz w filmie jest jedynie mowa. Faktem jest, że scenariusz do "Płynących wieżowców" pisałem przez
ponad osiem lat. Dla porównania "W sypialni" napisałem bardzo szybko, w kilka miesięcy.
Tomek, mogę zobaczyć twoje buty? Czy dobrze widziałam, że masz z tyłu na pięcie napis "Płynące wieżowce"?
TW: (Śmiech) Tak. Zamówiłem je na specjalnej stronie internetowej jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć do "Płynących wieżowców". Pomyślałem sobie, że jeżeli w taki sposób przypieczętuję tytuł mojego nowego filmu, że fizycznie zaistnieje gdzieś w moim otoczeniu, to później cała reszta potoczy się pomyślnie. Miał to być pewnego rodzaju dobry omen przed wejściem na plan zdjęciowy i, jak się później okazało, spełniło to swoje zadanie. To był ten pierwszy symboliczny krok w przygotowania do zdjęć.
Przed wejściem na plan zdjęciowy "Płynących wieżowców" mieliście pięć miesięcy prób. Podobno spędzaliście ze sobą dużo czasu - oglądaliście filmy, piliście wino, odgrywaliście poszczególne sceny...
TW: Uwielbiam próby i są dla mnie koniecznością. Poświęcam im zawsze bardzo dużo uwagi. Nie wyobrażam sobie pracować z aktorem, który mi powie, że nie będzie wcześniej uczestniczył w próbach. Wolałbym wtedy zmienić aktora, niż zrezygnować z tych moich przygotowań. Tu nie chodzi o zadufanie w sobie - ja tego potrzebuję, tak samo jak aktor. Musimy przez to wszystko przejść, przerobić cały materiał, potrzebuję spędzić z moimi aktorami jak najwięcej czasu, wypić litry wina, rozmawiać godzinami o scenariuszu, ale też o innych filmach. Może to wynika z jakiegoś perfekcjonizmu, ale potrzebna mi jest taka świadomość, że znam swoich aktorów, że wiem, na co nas stać. Oczywiście w trakcie pracy na planie wciąż szukamy nowych rozwiązań, możliwości, ale do tego czasu wiem, z kim pracuję.
Marta Nieradkiewicz: Dla mnie to jest naturalne, ponieważ w teatrze również jest określony czas poświęcony przygotowaniom do roli. Wydaje mi się, że w filmie nie jest to już normą. W niektórych produkcjach zdjęcia próbne organizowane są miesiąc przed zdjęciami, co nie pozostawia zbyt wiele czasu na prace nad graną postacią.
TW: Wiesz, ale to też zależy od założeń filmu. Są przecież produkcje, w których emocje budowane są w trakcie kręcenia zdjęć i to też jest atut. Jednak ja w przypadku moich historii nie wyobrażam sobie nie mieć prób.
MN: Ja tak samo, szczególnie w przypadku "Płynących wieżowców". Jak niby mielibyśmy zagrać z Mateuszem [Banasiukiem - przyp. red.] parę o tak skomplikowanej relacji znając się zaledwie trzy tygodnie i po trzech wspólnie wypalonych papierosach? Byłoby to nierealne. Próby dały nam poczucie bezpieczeństwa. Myślę, że dzięki temu stać nas było na więcej.
TW: No tak. Ja najbardziej szukam prawdy w kinie. Nie lubię odgrywania ról.
Autentyzm w "Płynących wieżowcach" jest wręcz uderzający. W filmie jest jedna bardzo odważna scena seksu oralnego pomiędzy postacią Kuby i Sylwii. W jaki sposób udało wam się poczuć na tyle bezpiecznie, że stworzyliście tak wiarygodną intymność na ekranie?
TW: Aktorzy wiedzieli od samego początku w jaki sposób chciałem zrealizować poszczególne sceny. To nie była tajemnica. Nie można przecież nagle zaskoczyć aktora, powiedzmy dzień wcześniej i dopiero wtedy wytłumaczyć mu, w jaki sposób chciałbym tego rodzaju scenę nakręcić. W momencie kiedy Marta, Mateusz i Bartek przyjmowali role, byli świadomi dokładnie czego będę później od nich wymagał na planie. No i do tego musieliśmy dojść.
I pytanie brzmi: jak do tego doszliście? Jak to się udało?
(Cisza)
MN: Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Od początku wiedzieliśmy, w jaki sposób będzie kręcona ta scena pomiędzy Kubą a Sylwią. Chociaż początkowo miała ona wyglądać zupełnie inaczej.
TW: Oczywiście odwaga i bliskość kamery miała być dokładnie taka sama, jak to widzimy w filmie, jednak w scenariuszu ma ona zupełnie inny charakter. Miało to być ostrzej zagrane.
MN: Tak. Scena seksu między nimi, która weszła do filmu, przede wszystkim pokazuje kondycję tego związku. Ważne było, żeby pokazać, jak oni funkcjonują mimo tego, że ich związek się rozpada.
TW: Zrozum też, że ja każdą scenę w tym filmie traktowałem tak samo. Nie podchodziłem do tej konkretnej z myślą, że zrealizuje ją odważniej, bardziej szokująco. Dla mnie ta scena jest tak samo naładowana emocjami i znaczeniami, jak scena ich wspólnego posiłku. Oczywiście, zmieniały się tylko warunki na planie. Przy kręceniu scen seksu czyściłem cały plan. Prosiłem o opuszczenie lokalizacji większą część ekipy. Mateuszowi i Marcie bardzo zależało, żebym był przy nich, nie tam gdzieś przy podglądzie, ale blisko nich w trakcie kręcenia tej sceny. Pewnie czuli się bezpieczniej. Jednak te sceny nie były ani ważniejsze ani trudniejsze do zagrania. Jak popatrzysz na wszystkie sceny, z których składa się film, zobaczysz, że one są dokładnie w tym samym języku filmu zrealizowane. Niezależnie czy jest w nich nagość czy jej nie ma. Wszystkie są podobne, nie ma pozycjonowania. Jedne mogą robić większe wrażenie, drugie mniejsze, ale nie chciałem ich szczególnie wyróżnić. Poza tym seks oralny pomiędzy Sylwią a Kubą
jest dla mnie zaczerpnięty ze sfery psychologicznej, a nie erotycznej. On w przerażeniu próbuje zatracić się w Sylwii, żeby wszystko, co reprezentuje sobą Michał zniknęło.
Powiedziałeś, że Mateusz Banasiuk i Bartek Gelner od początku byli świadomi fabuły filmu oraz czego będziesz od nich wymagał na planie.
TW: Tak. Już w trakcie castingu pokazałem im cały scenariusz, w którym dokładnie rozpisałem intymne sceny. Tylko im, spośród kilku wyselekcjonowanych chłopaków, dałem scenariusz do przeczytania. Następnie spotkałem się z nimi, opowiedziałem im w jaki sposób będę chciał nakręcić sytuacje z ich udziałem i na co muszą się odważyć jako aktorzy. Kiedy Mateusz i Bartek - po tym wszystkim, co ode mnie usłyszeli - ostatecznie zdecydowali, że chcą wziąć udział w tym projekcie, odpowiedziałem, że mają role.
Czy aktorzy denerwowali się przed erotycznymi scenami?
TW: Widziałem, że przy pierwszych intymnych scenach Mateusz i Marta są bardzo zdenerwowani. Poprosiłem o opuszczenie planu większość ekipy, aktorzy poszli w tym czasie na papierosa. Kiedy wrócili wciąż mogłem wyczuć w nich stres i napięcie. Ale to było na samym początku, później aktorzy nie mieli już z tym większego problemu. Co zabawne, wiele scen, w których Mateusz grał nago nie weszło do filmu, ale na planie wyglądało to w ten sposób, że jest kamera-Mateusz ściąga majtki-akcja i gramy. Zero problemu. Wiesz, film jest taką materią, że nie może być zakłamania. Jak widz tylko wyczuje ściemę, to nie zaangażuje się w historię.
MN: Ja czuję się całkowicie bezpiecznie przy Tomku. Wiedziałam, że jeżeli on chce w taki sposób nakręcić konkretną scenę, to wie co robi. Wiedziałam, że to ma znaczenie.
TW: Oni chyba wiedzieli, że nie zrobię im krzywdy.
MN: Tomek był bardzo opiekuńczy na planie. Opierniczy wtedy, kiedy trzeba, ale przez cały czas gwarantował nam spokój i bezpieczeństwo. Nie można było mu nie zaufać.
Opowiedz, skąd się wzięły "Płynące wieżowce". Czy, tak jak w filmie, jest to twoje prywatne wspomnienie z dzieciństwa?
TW: Tak. Zwrot "Płynące wieżowce" wymyśliłem, kiedy byłem dzieckiem. Pojechałem z moją rodziną do Nowego Jorku i mój ojciec zabrał nas wszystkich na wycieczkę. W pewnym momencie ustawił nas do pamiątkowego zdjęcia i pamiętam, że właśnie wtedy moją uwagę zwróciły te gigantyczne budowle. Nie mogłem przestać na nie patrzeć. W mojej głowie nagle pojawił się zbitek dwóch słów - "Płynące wieżowce". Wiem, że to może wydawać się absurdalne, ale uwierz mi, że właśnie wtedy pomyślałem sobie, że kiedyś zrealizuję film o tym tytule. Teraz z perspektywy czasu widzę, że te "Płynące wieżowce" stały się dla mnie, dla filmu, ale również dla moich bohaterów pewnego rodzaju metaforą nadziei, że się uda, że wszystko będzie dobrze.
"Płynące wieżowce" zostały świetnie przyjęte na festiwalu filmowym Tribeca w Nowym Jorku. Widziałam Tomka zdjęcie, jak rozmawia z Robertem De Niro. Co legenda kina miała do powiedzenie młodemu reżyserowi z Polski?
TW: Dosłownie chwilę rozmawiałem z Robertem. Niestety nie mówił nic konkretnego. To była bardziej rozmowa grzecznościowa. De Niro jest założycielem tego festiwalu, więc porozmawialiśmy chwilę o całej imprezie, o tym, że pokazuję w tym roku mój film, pytał się jak mi się podoba festiwal, jak się bawię, ogólnie taka kurtuazja.
A mówił ci, że widział film?
TW: Nie, nie widział. Powiedział, że nie ogląda żadnych filmów na Tribece.
W jakich okolicznościach się poznaliście? Czytałam, że parę lat temu siedzieliście na ławce w Zakopanem i Tomek powiedział: "Marzę o tym, żeby kiedyś kręcić filmy", a Marta po chwili: "Marzę o tym, żeby kiedyś zagrać w tych filmach". Jakie były wasze początki?
MN: Poznaliśmy się, jak Tomek był asystentem przy moim szkolnym dyplomie w reżyserii Oli Koniecznej. Potem straciliśmy kontakt. Jednak po jakimś czasie przeprowadziłam się do Warszawy i przysięgam nie wiem czemu, ale Tomek był pierwszą osobą, do której zadzwoniłam, żeby o tym powiedzieć. Od tamtej pory jesteśmy przyjaciółmi.
Marta, ty byłaś drugim reżyserem na planie "W sypialni". Czy planujesz w przyszłości zająć się reżyserią, czy też Tomek do swojego debiutu angażował przyjaciół, żeby z nich zbudować ekipę i z pomocą najbliższych zrealizować swój film?
MN: Po części jedno i drugie. Zawsze bardzo dużo rozmawiali o tym, co Tomek pisze, co planuje, ale też ogólnie o filmach. Pierwszy projekt Tomka "W sypialni" w zasadzie powstał z ekipą ludzi, którzy się dobrze znali i bardzo chcieli stworzyć coś razem.
To widać z ekranu, że przy filmach Tomka pracuje ekipa dobrych przyjaciół.
MN: Tak, ale Tomek też jest taką osobą. Zaraża entuzjazmem do kina i do tego, co robi. Widząc jego zaangażowanie na planie, nie sposób się nie zaangażować razem z nim. To jest bardzo dobra cecha u reżysera. Można mu całkowicie zaufać.
TW: Wiesz, mam dużo przyjaciół w ekipie, ale nie zawsze tak jest. Na przykład Mateusza Banasiuka i Bartka Gelnera wcześniej nie znałem. Wybrałem ich z castingu. Z operatorem Kubą Kijowskim też pracowałem po raz pierwszy. Oczywiście teraz się przyjaźnimy, ale w początkowej fazie przygotowań nie jest to dla mnie najistotniejsze przy zbieraniu ekipy.
Marta, można powiedzieć, że jesteś jedną z najodważniejszych aktorek swojego pokolenia. Wciąż mam w pamięci twój film sprzed dwóch lat w reżyserii Ani Jadowskiej "Z miłości". Tam również swoją rolą zaprezentowałaś unikatową skalę emocji, nagość i pełen autentyzm. Czy rola w filmie "Z miłości" miała jakikolwiek wpływ na twój udział w "Płynących wieżowcach" i czy twoja odwaga w doborze ról filmowych jest zamierzona?
MN: Po filmie "Z miłości" nie pamiętam, żeby ludzie ocenili moją rolę jako odważną. Oczywiście, słyszałam, że w filmie były mocne sceny, ale nie była to najczęstsza rzecz jaką mi powtarzano. Jeżeli chodzi o obraz Jadowskiej i "Płynące wieżowce", to muszę przyznać, że nigdy nie postrzegałam tych produkcji w kategorii kontrowersyjnych, odważnych czy przełamujących jakiś temat tabu. Dla mnie najbardziej interesujące były moje bohaterki. Obie role były ciekawym materiałem do grania, dawały możliwość zbudowania ciekawej postaci.
TW: Mój film i Ani Jadowskiej to nie są erotyki. Inne wykorzystanie ciała jest w produkcjach softporno, a zupełnie inne znaczenie ma ciało w dramacie czy w filmie psychologicznym. Pamiętajmy, że "Płynące wieżowce" i "Z miłości" to są dwa odrębnie różne filmy, ale oba postawiły sobie za zadanie pokazać prawdę. Dążyły do jak największego realizmu. Wykorzystanie ciała próbując dotknąć, pokazać prawdę w ludzkich historiach jest przecież nieodzowne.
MN: Wracając do tego, o czym rozmawialiśmy wcześniej, nigdy nie było moim celem, żeby zaistnieć w polskim kinie jako najodważniejsza, czy też kontrowersyjna aktorka mojego pokolenia. Wydaję mi się, że wielu aktorkom można zadać podobne pytanie, przykładowo choćby Charlotte Gainsbourg, która zagrała w "Antychryście". Nagość w filmie, czy też sceny seksu, o których dzisiaj rozmawiamy, nie mogą być wyznacznikiem niczyjej kariery.
Prezentujesz swoje bohaterki w bardzo naturalistyczny sposób, obnażając się przy tym emocjonalnie i fizycznie. W jednym i w drugim filmie uderza z ekranu prawda. Jak dużo cię to kosztowało?
TW: Marta jest po prostu świetną aktorką.
MN: Wydaje mi się, że miałam w życiu bardzo dużo szczęścia, jeżeli chodzi o spotkania z reżyserami. Moja droga zaczęła się od teatru i od wspomnianego spektaklu Oli Koniecznej, przy którym Tomek był asystentem. I to ona pierwsza miała wpływ na mnie jako na zawodową aktorkę. Podczas pracy nad rolą dużo piszę na temat mojej postaci. Tego też między innymi nauczyła mnie Ola. Zapisuję wręcz każde wolne miejsce w scenariuszu zastanawiając się nad przeszłością mojej bohaterki, nad jej motywacją i charakterem. To są moje prywatne przemyślenia, dużo też oglądam i czytam. Ola dała mi narzędzia do pracy, które później wykorzystywałam na innych planach. U Ani Jadowskiej również. Spotkanie z Jadowską również było dla mnie bardzo znaczące. To właśnie Ania pokazała mi kino, które dzisiaj mnie najbardziej interesuje, a Tomek jeszcze bardziej to we mnie podsycił. Oni wszyscy wykształcili we mnie taki rodzaj intensywności wewnętrznej, jeżeli mogę tak to
nazwać. Czyli jak widzisz, mam ogromnego farta do reżyserów.
TW: Ale też nie przesadzaj. Przede wszystkim trzeba mieć ogromny talent.
Na koniec porozmawiajmy jeszcze o mojej ulubionej scenie comingoutu Michała przy rodzinnym stole.
TW: Tak, to była bardzo istotna scena. Naprawdę długo zastanawialiśmy się jak ją pokazać. Walczyliśmy o to, żeby nie zniszczyć żadnego z bohaterów przy tym stole. Ta rozmowa jest ważna dla każdego z osobna, nie tylko dla Michała. Próbowaliśmy ich wszystkich obronić, ponieważ każdy z nich robi, co może, żeby to zaakceptować. Każdy z nich pracuje nad tym tematem. Zarówno matka, jak i ojciec oraz siostra ze szwagrem starają się z tym zmierzyć najlepiej jak potrafią, jak czują. Spędziliśmy godziny nad tą sceną, chcąc pokazać, że oni się kochają, ale to nie jest takie proste. To jest dla nich ogromne wyzwanie do podjęcia. Ale starają się.
_**Rozmawiała: Katarzyna Kasperska**_
Oficjalna premiera filmu "Płynące wieżowce" zaplanowana jest na 18 października 2013 roku.