''Płynące wieżowce'': Wywiad z Baaschem - ''Żebym tylko tego nie spieprzył!"
Zarówno polscy krytycy, jak i dziennikarze na międzynarodowych festiwalach docenili najnowszy obraz *Tomasza Wasilewskiego "Płynące wieżowce". Sława filmu już wyprzedza jego oficjalną premierę, która przypada na 15 listopada 2013 roku. Prasa zachwyca się stroną wizualną, za którą w głównej mierze odpowiada operator Jakub Kijowski; przełomową historią, która wytycza nowe szlaki w polskim kinie; znakomitym, odważnym aktorstwem w wykonaniu Banasiuka, Gelnera i Nieradkiewicz oraz przede wszystkim krytycy zwracają szczególną uwagę na muzykę, która subtelnie roznieca w widzach emocje
zaprezentowane na ekranie. Tej wyjątkowej sztuki dokonał nowicjusz w branży filmowej - Bartek Schmidt, artysta znany na polskiej scenie muzycznej jako Baasch.*
22.08.2013 19:37
fot. Rua Golba
*„Płynące wieżowce” to twój pierwszy film, do którego napisałeś muzykę?*
To jest zdecydowanie największy projekt filmowy, w którym brałem udział. W zasadzie pracę przy „Płynących wieżowcach” traktuję jako mój debiut, jeżeli chodzi o komponowanie muzyki filmowej.
Opowiedz, w jaki sposób przygotowywałeś się do pracy nad muzyką do *„Płynących wieżowców”? Zobaczyłeś najpierw film, a dopiero później napisałeś muzykę, czy odwrotnie?*
Film zobaczyłem w trakcie ostatecznego montażu. „Płynące wieżowce” wciąż były w procesie postprodukcji. Później zostało wprowadzonych jeszcze parę zmian. Nie było to jednak nic, co w znaczący sposób wpłynęłoby na moją pracę.
Spodobał ci się film *„Płynące wieżowce”?*
Bardzo. Gdy pierwszy raz oglądałem „Płynące wieżowce“ pierwsza myśl, jaka zaświtała mi w głowie brzmiała: „Kurczę, to jest naprawdę dobry film! Żebym tylko tego nie spieprzył”. Od razu poczułem wyzwanie i sporą odpowiedzialność. Poprzeczka była wysoko.
Co jest najtrudniejsze w komponowaniu muzyki do filmu? Szczególnie do produkcji będącej po części miłosnym dramatem?
W „Płynących wieżowcach”są piękne zdjęcia, długie sceny, które urzekają stroną wizualną, aż prosiło się, by skomponować do nich równie efektowną muzykę. Jednak szybko okazało się, że przy takim rozwiązaniu niektóre sceny tracą swoje emocjonalne wybrzmienie. Robiły się z tego małe wideoklipy, a to ostatnia rzecz jaką chcieliśmy z Tomkiem osiągnąć. Wiesz, ten film trzyma za mordę. Ważne było, żeby ścieżka dźwiękowa nie pozwalała widzom odpocząć od obecnych na ekranie emocji, żeby mieć płynne przejście z jednej do drugiej. Złe wykorzystanie muzyki mogłoby cały ten proces zaburzyć. To było dla mnie największym wyzwaniem. Początkowo miałem wrażenie, że im więcej muzyki tym lepiej, ale musiałem nauczyć się operować ciszą, która w filmie jest równie istotna. To wymagało pokory.
fot. Piotr Szapel
Czy reżyser filmu, *Tomasz Wasilewski, wywierał na ciebie jakąkolwiek presję podczas komponowania muzyki do filmu, czy też zostawił ci pełną swobodę?*
Na pewno obdarzył mnie dużym zaufaniem. Wydaje mi się, że z Tomkiem jesteśmy do siebie trochę podobni – czujemy różnego rodzaju emocje w podobny sposób. Jeszcze w trakcie pracy nad filmem bardzo dużo o nim rozmawialiśmy, analizowaliśmy poszczególne sceny i wymienialiśmy się pomysłami na wykorzystanie muzyki w konkretnych przypadkach. Nasze wizje były bardzo zbliżone.
Wygląda na to, że *Wasilewski od początku wiedział, w jaki sposób chce zaprezentować swój najnowszy film i czego może od ciebie wymagać.*
Myślę, że Tomek w ogóle wie, czego chce. Są sceny, z których bezpowrotnie wywalił muzykę i uważam, że miał rację. To nie jest film sensacyjny ani thriller - tutaj mamy bardzo skomplikowane, trudne emocje. Wiele rozgrywa się na poziomie subtelnych niuansów. Muzyka musiała je podtrzymać. Wszystko trzeba było precyzyjnie wyważyć. Istnieje teoria, że muzyka filmowa powinna działać bardziej podprogowo i, jeżeli to możliwe, być niezauważalna dla widza. Po części zgadzam się z takim rozwiązaniem.
Opowiedz o filmie lub o muzyce filmowej, która wywarła na tobie najbardziej niezapomniane wrażenie.
Często wspominam moment, kiedy zobaczyłem „Pi” w reżyserii Darrena Aronofskyego. Co ciekawe, muzyka nie została skomponowana specjalnie do tego filmu, wykorzystano istniejące już utwory, nadając im nową wartość w przestrzeni filmowej. Mamy tam Clinta Mansella, Orbital, Massive Attacki mnóstwo innych świetnych artystów. „Pi” Aronofskyego otworzyło mi oczy na muzykę elektroniczną w kinie. Większość widzów, być może lepiej pamięta ścieżkę dźwiękową do innego filmu tego reżysera „Requiem dla snu”, ale to „Pi” kompletnie zmieniło moje podejście do relacji muzyka-film.
fot. Tomasz Tyndyk
Jako muzyk pracujesz w Warszawie. Otrzymywałeś wcześniej podobne propozycje? Miałeś wcześniej plany, żeby zaangażować się w przemysł filmowy?
Niedawno w ogóle wróciłem do tworzenia muzyki, miałem długą przerwę. Przez ten czas szukałem satysfakcji wykonując róźne inne zajęcia, ale szybko okazało się, że życie bez muzyki nie jest już takie fajne i wróciłem do tego. Dzisiaj bardzo się z tego cieszę. Od dawna myślałem o tworzeniu muzyki filmowej. Uwielbiam filmy, uwielbiam muzykę, więc to dla mnie idealne połączenie. Jestem przede wszystkim skupiony na swoim własnym projekcie muzycznym, ale chętnie eksploruję inne przestrzenie w muzyce. Myślę, że wciąż szukam w niej własnego miejsca.
Czy zamierzasz kontynuować komponowanie muzyki do filmów?
Myślę, że tak. Przy okazji pracy nad „Płynącymi wieżowcami” zrozumiałem, że daje mi to dużą satysfakcję. Obecnie jednak pracuję nad swoim osobistym projektem muzycznym. Niedługo oficjalnie ukaże się moja debiutancka Epka „Simple Dark Romantic Songs“, którą niektórzy już znają. Chwilę później, na jesieni premierowo zawita singiel zapowiadający album długogrający.
_**Rozmawiała: Katarzyna Kasperska**_