Ten film nie miał sobie równych. Widzowie zadecydowali
To miał być kolejny, siódmy już z rzędu, rekordowy rok pod względem frekwencji w polskich kinach. I faktycznie, w styczniu oraz w lutym widownia była imponująca. Później jednak mieliśmy jeden lockdown, potem drugi i kina nie były w stanie odrobić strat. Rok 2020 zostanie zapamiętany jak jeden z najsłabszych w historii polskiej kinematografii.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego najgorszym w historii rokiem dla polskiego przemysłu kinowego był 1992 r., w którym to na seanse kinowe zostało sprzedanych jedynie 13,3 mln biletów. Po upadku komunizmu kinematografia potrzebowała w naszym kraju dużo czasu, aby odbudować swoją pozycję.
Przez wiele lat byliśmy jednym z nielicznych europejskich krajów, w których roczna widownia w kinach była mniejsza od liczby mieszkańców. Dopiero w 2014 r. udało nam się zmienić niekorzystną sytuację (40,4 mln widzów). Od tamtego czasu frekwencja w kinach rosła już bardzo dynamicznie. W 2019 r. przekroczyła pułap 60 mln osób i wiele wskazywało na to, że miniony sezon przyniesie kolejny rekordowy wynik. Ze znanej wszystkim przyczyny tak się jednak nie stało.
O rekordowej frekwencji można już było zapomnieć po wprowadzeniu pierwszego lockdownu, który wszedł w życie 12 marca ub.r. Warto podkreślić, że do tego czasu widownia w kinach utrzymywała się na bardzo wysokim poziomie i to do ostatniego weekendu przed zawieszeniem działalności instytucji kultury. Jak się później okazało, aż 2/3 frekwencji z całego roku zostało wygenerowane na przestrzeni pierwszych dziesięciu tygodniu.
Czarny rok dla światowego kina. Przez pandemię nie ma co oglądać
Polskie kina początkowo zostały zamknięte na 12 tygodni. Od 5 czerwca pozwolono im wznowić działalność. Najpierw wystartowały kina studyjne. Wielcy operatorzy multipleksów zwlekali z otwarciem swoich obiektów jeszcze ponad miesiąc. Paradoksalnie, właśnie wówczas sytuacja właścicieli kin stała się najbardziej dramatyczna. Sale świeciły pustkami, z powodu braku widzów seanse były odwoływane jeden po drugim, a frekwencja wciąż szurała po dnie. Natomiast kina musiały liczyć się ze zwiększonymi kosztami wznowienia działalności gospodarczej, chociażby ze względu na przygotowanie odpowiednich zabezpieczeń sanitarnych.
Po powrocie do funkcjonowania polskie kina potrzebowały aż czterech miesięcy, aby odbudować widownię do przyzwoitego poziomu. A ten w dobie pandemii to 40-50 proc. stanu z poprzednich lat. Pod koniec września weekendowa frekwencja sięgnęła już nawet 400 tys. osób. Znakomicie sprzedawał się wówczas dramat "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”, który zapełniał sale kinowe w połowie, tak jak zezwalały na to rządowe restrykcje.
Druga fala pandemii rozwiała jednak wszelkie nadzieje. 10 października zaczęły obowiązywać nowe obostrzenia, które pozwalały wykorzystać jedynie 25 proc. dostępnych miejsc na sali kinowej. Niespełna miesiąc później, w sobotę 7 listopada, kina ponownie zostały zamknięte. Instytucje kultury do dnia dzisiejszego nie wznowiły swojej działalności.
I tak, zamiast kolejnego rekordu, w 2020 r. odnotowano jedną z najniższych frekwencji w całej historii polskiego przemysłu kinowego. Na seanse zostało sprzedanych około 15 mln biletów. To o 75 proc. mniej niż w poprzednim roku. Udało się jednak uniknąć pobicia antyrekordu frekwencji, mimo że kina były łącznie zamknięte przez dwadzieścia tygodni.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Najpopularniejszym polskim tytułem w 2020 r. stał się obraz Barbary Białowąs i Tomasza Mandesa "365 dni" na podstawie bestsellerowej powieści erotycznej Blanki Lipińskiej. Produkcja trafiła na ekrany na początku lutego, miała więc jeszcze sporo czasu, aby zapracować na dobry wynik. Obejrzało ją ponad 1,5 mln widzów.
Z kolei najchętniej oglądanym filmem w kinach czasu pandemii okazał się (sklasyfikowany na wysokiej 5. pozycji) obraz Jana Holoubka "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy". Sprzedano na niego ponad 700 tys. biletów. Podobnie jak w innych krajach, pod nieobecność hollywoodzkich filmów frekwencję w kinach zapewniały przede wszystkim rodzime tytuły. W pierwszej dziesiątce znalazło się więc aż siedem polskich produkcji.
Reprezentantem Fabryki Snów w czołowej dziesiątce najchętniej oglądanych filmów w polskich kinach jest właściwie tylko "Doktor Dolittle". Animacja "Urwis" to głównie kanadyjska produkcja, zaś "Scooby-Doo!" był przeznaczony do dystrybucji w internecie i tylko w nielicznych krajach trafił do kin. Tym samym polscy twórcy filmowi mogą cieszyć się, że nie mieli mocnych, zagranicznych konkurentów, a rodacy na tyle, na ile było to możliwe, docenili ich wysiłek.
Dziesiątka najpopularniejszych filmów wprowadzonych do polskich kin w 2020 roku:
1. "365 dni" (premiera 7 lutego) – około 1,65 mln widzów
2. "Psy 3. W imię zasad" (premiera 17 stycznia) – 1,2 mln widzów
3. "Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa" (premiera 3 stycznia) – 1,15 mln widzów
4. "Mayday" (premiera 10 stycznia) – 980 tys. widzów
5. "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" (premiera 18 września) – 720 tys. widzów
6. "Doktor Dolittle" (premiera 17 stycznia) – 710 tys. widzów
7. "Pętla" (premiera 4 września) – 570 tys. widzów
8. "Urwis" (premiera 3 stycznia) – 570 tys. widzów
9. "Zenek" (premiera 14 lutego) – 510 tys. widzów
10. "Scooby-Doo!" (premiera 24 lipca) – 450 tys. widzów.