"365 dni": Kicz, który być może przetrze szlak [RECENZJA]
Ekranizacja bestsellera Blanki Lipińskiej "365 dni" zapowiadała się jako coś, co odmieni życie łóżkowe Polaków. Ponieważ to film erotyczny, zastanawiające było, ile poczujemy tego erotyzmu oraz jak zostaną przedstawione akty. Tymczasem poprzeczka nie została specjalnie wysoko zawieszona.
"365 dni": Mafioso zabija fabułę
"365 dni" to historia Laury Biel. Kobiety, która z wyglądu jest jak niewinny anioł, ale drzemie w niej temperament i mały, seksualny diabeł. Wyzwolić go ma Massimo. To młody szef mafii, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Chciałby, aby ona też coś do niego poczuła. Porywa Laurę, daje jej na zakochanie się rok. Ma też robić wszystko, by stało się to jak najszybciej.
Zwrot kluczowy – "ma też robić", ale nie robi. Jego beznadziejna strategia oraz osobowość bardzo mocno wpływają na jakość fabuły, która kompletnie nie wciąga. Choć od filmu erotycznego nie należy oczekiwać oscarowego scenariusza czy odpowiedniej gry tempem akcji, to powinien budować napięcie od jednej sceny łóżkowej do drugiej. Tutaj zupełnie tego nie czuć. Dialogi są mało emocjonalne, zbyt proste, momentami dość drewniane, za łatwo pozwalają przejść do rzeczy.
Sam Massimo, grany przez Włocha Michele Morrone, jest z pewnością przystojny i może się podobać. Jednak jest to postać bez z charyzmy, wyczucia, naturalnej chęci zrozumienia drugiego człowieka. Traktuje wszystko i wszystkich jak swoją zdobycz i własność. Nawet jego materializm jest sztuczny. W praktyce nic nie robi, aby zdobyć kobietę. Jedynie pokazuje swoje mięśnie i chęć bycia dominującym w relacji.
ZOBACZ TEŻ: Gwiazdor filmu Blanki Lipińskiej: "W Polsce czuję się jak w domu"
"365 dni": Za mało seksu w seksie
Sposób w jaki reżyserka Barbara Białowąs pokaże akty w filmie, stanowiło największą niewiadomą. Należy szanować, że są różne perspektywy, ciekawa gra światłem, różnorodność lokacji czy subtelne zbliżenia. Jednak przeskok ujęć jest zbyt dynamiczny. Nie czułem do końca, że to jest dziki i namiętny seks. Był bardziej mechaniczny, trochę wyuzdany, a nie wynikający z uczucia. Brakuje tu nieco intymności, sensualności, elementów gry wstępnej, która po prostu zwiększyłaby chemię między bohaterami. I by ich uwiarygodniła.
Samych "momentów" jest tak naprawdę niewiele. Bohaterka stwierdza nawet, że Massimo jest spełnieniem jej fantazji, więc tym bardziej można narzekać na niewielką ilość aktów.
ZOBACZ TEŻ: "365 dni" Blanki Lipińskiej. Tylko nam pokazała jedną ze scen
"365 dni": Dwa plusy
Zawsze znajdzie się jakiś pozytyw. Jednym z nich jest Anna Maria Sieklucka. Przed kamerą jest przepiękna i nie mam tu na myśli scen łóżkowych. Można na nią patrzeć godzinami, każdy jej ruch i zachowanie są bardzo naturalne. W dodatku charakter jej postaci jest bardzo przekonujący. Potrafi zawalczyć o swoje, obnażyć słabości drugiej osoby, pokazać się jako silna i niezależna kobieta.
Choć jest delikatna na zewnątrz, a w środku ewidentnie drzemie prawdziwy demon, to nie zmieni swojej wrażliwości. Tacy ludzie mają tendencję do rozgrywania relacji po swojemu w perfekcyjny sposób, ale przez to szybciej angażują się emocjonalnie, a tym samym się zakochują. Trzeba też przyznać, że Laura Biel kapitalnie kusi i pogrywa sobie z Massimo. Swoją drogą od pewnego momentu filmowa Laura Biel mocno przypomina… Blankę Lipińską.
Drugi plus filmu to sam fakt, że ktoś odważył się na nakręcenie erotyka w Polsce. I to erotyka dla mas. Tym bardziej należy to docenić, bo panuje opinia, że Polacy nie potrafią rozmawiać o seksie, sferze intymnej, wciąż robi się z takich tematów tabu. Choć wolności seksualnej moglibyśmy się uczyć np. od Czechów czy Węgrów, to cieszy, że próbujemy sami ją uzyskać w kinematografii.
ZOBACZ TEŻ: Blanka Lipińska zapowiada: "Piszę coś, co powinno mieć premierę w tym roku"
"365 dni": To wpłynie na Polaków
Na pewno wobec filmu nie da się przejść obojętnie. Jednak całościowo "365 dni" nie spełnia pokładanych w nim nadziei. To produkt, który swoim wykonaniem ociera się o tandetę, ale dzięki temu przykuwa uwagę. Ale czy o dokładnie o taki efekt chodziło twórcom? Śmiem wątpić.
Nie zdziwię się, jeśli zarobi grube miliony. Nie zdziwię się, jeśli będzie kontynuacja, bo zakończenie daje taką możliwość. Nie zapominajmy też, że Blanka Lipińska popełniła jeszcze dwie części.
"365 dni" to nie jest też film, który gwałtownie zmieni podejście Polaków do seksu. Ale paradoksalnie może sprawić, że będziemy o nim mówili z większą śmiałością, otwartością, a wstyd zacznie powoli odchodzić w niepamięć.