Podsumowanie MFF Cannes 2014: Idzie młodość!

67. Międzynarodowy Festiwal w zakończył się triumfem wszystkich, którzy na to zasługiwali.

O ile poprzedni rok należał w Cannes do słabych, o tyle tegoroczna edycja festiwalu przypomniała, gdzie bije serce kina. Wysoki poziom konkursu głównego i kilka tytułów, które cieszyły się tu wyjątkowym powodzeniem nie odebrały jednak ani na moment całej imprezie niezbędnego napięcia. Mocnych kandydatów do Złotej Palmy było kilku, a ostateczny werdykt jest bardzo uczciwy – znalazły się w nim z pewnością wszystkie najlepsze tytuły tegorocznej edycji.

Podsumowanie MFF Cannes 2014: Idzie młodość!
Źródło zdjęć: © AFP

Wygrało kino bez fajerwerków, najczęściej bardzo skromne, nakręcone w surowym stylu i oparte na powściągliwych aktorskich wcieleniach. Zwycięski „Winter Sleep” Nuri Bilge Ceylana jest tego najlepszym przykładem: rozegrany praktycznie w całości w dialogu, między kilkoma zaledwie postaciami, nakręcony pociągłymi ujęciami. A jednak w rękach tureckiego reżysera wszystkie te elementy składają się w trzymający w napięciu dramat, w którym drobny konflikt narasta do niezwykłych rozmiarów.

Świętnym duetem dla tego filmu jest nagrodzony za reżyserię „Foxcatcher” Bennetta Millera, historia autentycznego trójkąta między zapaśnikiem, jego bratem i trenerem. Rozwijający się niczym w letargu film dramatyzmu nabiera dopiero w ostatnich scenach. To one rzucają na wszystko, co wydarzyło się wcześniej nowe światło, nadają znaczenie każdemu gestowi zachodzącemu między postaciami, ujawniają swoje prawdziwe intencje. Oszczędność tego filmu aż wstrząsa chirurgiczną precyzją narracji, wycięciem z historii wszystkich fałszywych, pozbawionych sensu ruchów.

Dwaj ryzykanci

Inny świetny duet, który wykreował werdykt ogłoszony przez jury pod przewodnictwem Jane Campion to duet Xavier Dolan oraz Jean-Luc Godard. Najmłodszy i najstarszy reżyser startujący w tegorocznym konkursie głównym podzielili się Nagrodą Jury. Uhonorowanie ich w tej samej kategorii jest o tyle fascynujące, że ten pierwszy był jednym z najpoważniejszych faworytów do Złotej Palmy, zaś ten drugi przyciągnął widzów przede wszystkim własną legendą. Ten pierwszy dostawał tu pięciominutowe owacje na stojąco, które nawet jego samego wzruszały do łez, ten drugi – nie pojawi się nawet na premierze własnego filmu, nie wspominając już o obecności na konferencji prasowej czy sesjach zdjęciowych.

Xavier Dolan (fot. AFP)

Obu tych reżyserów łączy z pewnością jedno: są autorami najbardziej ryzykownych filmów w całym konkursie głównym. „Mommy” Dolana to kolejny odcinek zmagań reżysera z figurą matki, jego prywatnych rozliczeń i intymnych wyzwań. Śledząc poczynania kanadyjskiego twórcy z filmu na filmu widać jednak jak na dłoni konsekwentnie rozwijaną mitologię – zarówno w treści, jak i stronie wizualnej. Taką konsekwencją w tym roku faktycznie mógł pochwalić się także Jean Luc – Godard, którego „Goodbye to Language” idealnie koresponduje z niedawnymi filmami francuskiego mistrza. Jedyna różnica to tym razem zastowanie technologi 3D, którą reżyser przepróbował już w swoim krótkim metrażu, a teraz postanowił wykorzystać ponownie w pełnej fabule. Zrobił to ponoć po to, „aby udowodnić, że ta technika nie ma sensu”.

Jean-Luc Godard (fot. AFP)

Jeśli natomiast coś w werdykcie nie ma sensu to zdecydowanie nagroda dla „The Wonders” Alice Rohrwacher. Płytka, grzejąca serce historyjka zaproponowała w tym roku niski poziom, w który – ku zaskoczeniu publiczności – wpisali się także ze swoim „Two Days, One Night” bracia Dardenne. W obu filmach czuć umiłowanie twórców do skrótu, chęć dania widzom nadziei, poszukania czegoś pięknego w szarym, brzydkim świecie. Niestety, w tym roku poprzeczka wisiała wyżej. Zbyt często reżyserzy rzucali publiczności wyzwanie, żeby błahe filmy mogły się pośród nich przemknąć i ruszyć po największe laury.

Alice Rohrwacher (fot. AFP)

Aktorzy, zostańcie przed kamerami!

W związku także w następnych kategoriach zabrakło niespodzianek. „Leviathan” Andrieja Zwiagincewa zdobył nagrodę za najlepszy scenariusz. Julianne Moore otrzymała wyróżnienie dla najlepszej aktorki za swoją rolę w „Maps to the Stars” Davida Cronenberga, zaś Timothy Spall został odznaczony za wcielenie w „Mr. Turner” Mike’a Leigh. Z tak podzielonymi nagrodami trudno dyskutować. Wydaje się, że jury było w tym roku wyjątkowo uczciwe i nieugięte w swoich decyzjach. Takiej bezkompromisowości nie było w Cannes od dawna, a tak pięknie rozdanych statuetek próżno ostatnio szukać na którejkolwiek z poważniejszych gal filmowych.

Timothy Spall (fot.AFP)
Skoro jednak o aktorach mowa, to na festiwalu w ostatnich dniach zaistniało ich jeszcze dwoje. Sophia Loren przyjechał do Cannes z mistrzowskim wykładem, w którym z rozkoszą snuła anegdoty z przeszłości, wzruszając nawet samą siebie własnymi wspomnieniami. Jej wystąpienie wzbudziło zainteresowanie porównywalne chyba tylko do premiery „Lost River”, debiutu reżyserskiego Ryana Goslinga. Owacje na stojąco Gosling dostał chyba jednak tylko ze względu na własną popularność, bo* sam film raczej oglądano w Cannes z pewnym zażenowaniem*. Zbyt wiele w nim chybionych cytatów z kina Nicolasa Windinga Refna, zbyt mało w nim rozgarnięcia i sensu. Zdawał sobie z tego sprawę chyba nawet sam reżyser, który do zdjęć pozował chętnie, ale o samym filmie z nikim nie chciał rozmawiać.

Sophia Loren z synem (fot. AFP)

Ryan Gosling i aktorka Christina Hendricks (fot. AFP)

Bez słów

Niemniej ciekawie działo się w sekcjach poza konkursem głównym. Szczególnie Tydzień Krytyki wystawił w tym roku mocną selekcję i jeden film, o którym rozmawiali wszyscy. „The Tribe” Myroslava Slaboshpytskiya otwiera plansza odstraszająca: oto dowiadujemy się, że obejrzymy film bez dialogów, w którym postacie porozumiewają się jedynie językiem migowym. Tak zaczyna się najbardziej fascynująca podróż filmowa ostatniej dekady; film poetycki i brutalny zarazem. Brak słów szybko przestaje być jakkolwiek barierą wprowadzając nas w świat surowej erotyki i nadzwyczajnej przemocy, przy której słynny gwałt i tłuczenie głowy gaśnicą z „Nieodwracalnego” Gaspara Noe to zupełnie niewinne sceny. „The Tribe” porusza się na granicy wytrzymałości (widza i filmowych postaci), nie odsuwa oka kamery podczas najbardziej drastycznych momentów w życiu bohaterów, wiedzie ich na krawędź i przygląda się swobodnie jak sięgają dna. Z pewnością jest to jedna z
najbardziej nowatorskich historii w kinie
ostatnich lat, co potwierdziły skwapliwie także nagrody – „The Tribe” zdobyło aż trzy z czterech możliwych w tej sekcji wyróżnień.

(kadr z filmu "The Tribe")

Choć w związku z tym bieżące premiery trudno było w tym roku przebić, odwiedziny Quentina Tarantino w ostatnich dniach festiwalu zupełnie przygasiły dyskusje o bieżącym repertuarze Cannes. Tarantino przyjechał do Francji z okazji dwudziestolecia „Pulp Fiction”, pamiętnego pogromcy ówczesnego polskiego kontrkandydata do Złotej Palmy, czyli „Czerwonego” Krzysztofa Kieślowskiego. Odwiedziny reżysera przypominały przejście tornada. Niesiony nadmiarem energii Tarantino najpierw odpowiadał na najdziwniejsze pytania dziennikarzy, w kąśliwy sposób odpierając różne krytyczne uwagi oraz niejednokrotnie dając popis zgrabnego wymykania się najbardziej kłopotliwym kwestiom. Potem, w towarzystwie m.in. Umy Thurman oraz Johna Travolty zapowiedział pokaz „Pulp Fiction” na plaży, a na końcu przedstawił widzom „Za garść dolarów” Sergio Leone. Miłość do kina znowu wskoczyła na pierwszy plan, bo Tarantino zaraził nią chyba wszystkich, którzy minionymi dziesięcioma dniami byli jakkolwiek zmęczeni. W niepamięć poszły te seanse, które budziły niesmak i te, które były czasem kompletnie straconym. W siną dal odeszły nagle chybione programowe wybory i smutek, że nie udało się obejrzeć wszystkiego, co by się chciało z powodu nadmiaru atrakcji. Między wspomnienia odleciało zmęczenie i frustracja z powodu godzin spędzonych w kolejkach na filmy. Tarantino przypomniał to, o czym czasami w Cannes łatwo zapomnieć: że pasja pokona wszystkie trudności.

Quentin Tarantino i Uma Thurman (fot. AFP)

Prix du Scenario (best screenplay): "Leviathan," Writers: Andrey Zvyaginstev and Oleg Negin

Camera d’Or (best first feature): "Party Girl," Directors: Marie Amachoukeli, Claire Burger and Samuel Theis

Prix d’interpretation feminine (best actress): Julianne Moore, "Maps to the Stars"

Prix d’interpretation masculine (best actor): Timothy Spall, "Mr. Turner"

Urszula Lipińska

cannesquentin tarantinoryan gosling
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (50)