Dziewczyna z Alabamy to kolejna romantyczna komedia rodem z Hollywood, która przywędrowała na nasze ekrany. Niestety, nie można zaliczyć jej do arcydzieł gatunku, ale z pewnością znajdą się jednak tacy (głównie kobiety), którym jednak przypadnie do gustu...
Bohaterką filmu jest Melanie Carmichael, dziewczyna z małego miasteczka w Alabamie, która wcześnie wyszła za mąż za swoją szkolną miłość. Wiodąc proste życie, które stało się dla niej puste i bezcelowe w końcu opuściła małą mieścinę na rzecz Nowego Jorku, w którym postanowiła odnieść sukces jako projektantka mody. 7 lat później udało jej się zaistnieć nie tylko na gruncie zawodowym. Dziewczyna zdobyła także serce syna miejscowej pani burmistrz, który oświadczył jej się, zgodnie z panującą tam modą, u Tiffany'ego. Melanie musi jednak najpierw rozwieść się z poprzednim mężem. Wraca więc do Alabamy, gdzie wypadki zupełnie nie toczą się zgodnie z jej planem.
Fabuła filmu opiera się w dużej mierze na stereotypach. Jeden z nich odzwierciedla mieszkańca Nowego Jorku, opływającego w bogactwa, pozbawionego skrupułów mieszczucha. Jego kontrast stanowi Południowiec o wielkim gołębim sercu, który pieniądze ma za nic i woli pić piwko na ganku niż biegać w garniturze z teczuszką u boku. Głównym źródłem humoru jest zderzenie tych dwóch stereotypów, bowiem Melanie po powrocie do domu wciąż zachowuje się tak, jakby była w Nowym Jorku.
Poza tym filmem rządzi powtarzana już w filmach wielokrotnie i do znudzenia zasada mówiąca o tym, iż ludzie znajdują największe szczęście w małych mieścinach i wśród prostych ludzi.
Film jest okropnie przewidywalny. Każdy zakręt fabuły zapowiadany jest wielkimi zgłoskami już kilka minut wcześniej. Drażni też jego niebywała polityczna poprawność i już wspomniane stereotypowe postacie. W dodatku miejscami trochę trudno nam uwierzyć w dylematy głównej bohaterki. Bo jakże tu w ogóle zastanawiać się nad wyborem pomiędzy bogatym, przystojnym, zakochanym, opiekuńczym narzeczonym z Nowego Jorku a leniwym, beztroskim i opryskliwym prostakiem z prowincji? Okropny scenariusz ratują jedynie aktorzy. Najlepsza jest oczywiście Reese Witherspoon. Dowcipna, bystra i piękna udowadnia, że jest ogromnie utalentowaną aktorką i niezmiernie sympatyczną młoda kobietą. Tylko dzięki niej film da się jakoś oglądać a nawet miejscami uśmiechnąć.
Dziewczyna z Alabamy odniosła wielki sukces kasowy w USA w minionym roku. Albo tamtejsi widzowie są mało wymagający albo stary konflikt pomiędzy Północą a Południem jest dla nich wciąż żywy i emocjonujący. Nam w Polsce zostaje tylko podziwianie Reese Witherspoon, a że jak zwykle w jej przypadku jest się czym zachwycać, pewnie znajdą się też chętni do pójścia do kina.