Polskiej komedii krok w dobrą stronę. Recenzja filmu "Gotowi na wszystko: Exterminator"
Komedia to gatunek, z którym w polskim kinie jest od dawna ogromny problem. Udane produkcje pojawiają się bardzo rzadko i zwykle giną w zalewie dzieł o wiele gorszej jakości. Dlatego też każdy krok w dobrą stronę trzeba mocno doceniać, czasem może nawet bardziej niż na to zasługuje. Najlepszym tego przykładem jest komedia "Gotowi na wszystko: Exterminator" w reżyserii Michała Rogalskiego.
Rzecz dzieje się w Kochanowie, niewielkim miasteczku, najbardziej znanym z festiwalu ziemniaka. Tutaj żyje Marcyś, który niegdyś, wraz z kolegami, grał w zespole death metalowym Exterminator. Ich drogi się jednak rozeszły, na dodatek jeden z członków kapeli umarł. Chłopaki pozbawieni marzeń o karierze rockmanów wiodą normalne życie, chodzą do pracy, którą niezbyt lubią. I oto pewnego dnia nowa pani burmistrz rzuca na stół ofertę: 80 tys. zł ze środków Unii Europejskiej może zostać przeznaczone na reaktywację Exterminatora. Szybko okaże się jednak, że w rzeczywistości będzie to początek kłopotów.
Marcyś i przyjaciele zmuszani są bowiem do coraz to nowych ustępstw. Wbrew temu, co sobie wyobrażali, w układzie z urzędem nie ma miejsca na artystyczną wolność: nie mogą grać nie tylko swoich utworów, ale też tych, które wiceburmistrz Wirski uzna za zbyt przygnębiające. Wszystkie okoliczne festiwale, mające oczywiście wypromować przede wszystkim Kochanowo, są zatem kolejnymi kręgami piekła dla zespołu o mocno sprecyzowanych gustach muzycznych.
"Gotowi na wszystko: Exterminator", oparty na książce współautora scenariusza Przemysława Jurka i jego znakomitym spektaklu, który grany jest w warszawskim Teatrze Dramatycznym, to utrzymana w lekkim i przyjemnym tonie opowieść o młodych ludziach, którzy coraz częściej muszą konfrontować swoje plany i marzenia z szarą rzeczywistością, zmuszającą ich do niezbyt przyjemnych kompromisów. To także przypomnienie, że posiadanie marzeń jest oczywiście ważne, ich realizowanie nie może jednak odbywać się kosztem innych. Ilustrację tej myśli stanowi wątek związku Marcysia z Magdą, która czuje się coraz bardziej zaniedbywana przez chodzącego z głową w chmurach bohatera.
Film ma więc kilka źródeł komizmu. Z jednej strony, twórcy podśmiewają się tu z niedojrzałości 30-letnich mężczyzn, którzy snują wielkie plany, a w rzeczywistości boją się życia. Z drugiej strony, jest tu sporo żartów sytuacyjnych i absurdalnych zachowań. Równie wielką zaletą, a także kolejną kopalnią dowcipów, jest sposób prezentacji Kochanowa. Bardzo łatwo byłoby po prostu wyśmiać prowincję, z jej – domniemanym – kiczem i tandetą. Tymczasem twórcy obrali zupełnie inny kierunek, co sprawia, że "Gotowi na wszystko: Exterminator" jest filmem urokliwym i bardzo sympatycznym.
Tym bardziej, że w zasadzie każdego bohatera da się tu – w mniejszym bądź większym stopniu – polubić. Na czele z kwartetem granym przez Pawła Domagałę (ostał się jako jedyny ze spektaklu), Krzysztofa Czeczota, Piotra Żurawskiego i Piotra Roguckiego (wokalistę Comy): między nimi panuje doskonała, niewymuszona chemia. A na dodatek partnerują im równie dobre Dominika Kluźniak jako nowoczesna pani burmistrz, Agnieszka Więdłocha jako Magda oraz absolutnie zjawiskowa i kradnąca każdą scenę Aleksandra Hamkało.
Oczywiście, można narzekać, że nie wszystko tu działa idealnie, że film jest za długi, przez co niekiedy wyraźnie traci tempo i energię. Niektórzy może uznają, że za dużo tu wątków romantycznych lub że twórcy patrzą na ludzi grających muzykę metalową przez pryzmat stereotypów. Nawet jeśli można się z częścią tych zarzutów zgodzić, nie zmienia to faktu, że "Gotowi na wszystko: Exterminator" to jedna z lepszych komedii, jakie w ostatnich latach trafiły do naszych kin. Michał Rogalski opowiadał w wywiadach, że chciał stworzyć inteligentną komedię, która nie żebrze o rechot widowni. Udało mu się!