Powrót zielonego stwora
Amerykański naród jest bardzo specyficznym tworem, w którym trzeba się urodzić, aby go naprawdę zrozumieć. Zawsze szukali pocieszenia w kimś silnym, wszechmocnym, zwalczającym niesprawiedliwość. Tym kimś stali się superbohaterowie, których komiksowe przygody podnosiły morale i dodawały sił do życia. Najlepszym przykładem jest postać Supermana, która powstała podczas trwania Drugiej Wojny Światowej, w celu dodawania otuchy ludziom biorącym udział w tej bezsensownej walce. Dziś, kiedy większość zapomniała o okrucieństwach tamtych czasów, bohaterowie o nadludzkich mocach nadal nad nami czuwają, jednak tym razem troszeczkę w inny sposób.
Filmy z bohaterami o nadludzkich siłach biją rekordy popularności za wielką wodą, jednak dla przeciętnego Europejczyka są one kolejnym obrazem nafaszerowanym bezsensowną ilością efektów specjalnych, bez większej głębi formy i treści. Pomimo tej okrutnej prawdy, ludzie oglądają superludzi, bo lubią czasem zobaczyć film, na którym nie muszą myśleć i potraktować jego płytkość jako naturalną rzecz.
W 2003 roku widzowie poznali przygody kolejnej postaci z komiksowej serii Marvela. Zielony, umięśniony stwór o imieniu Hulk, miał być następną maszynką do zarabiania pieniędzy. Niestety zamierzony cel nie został do końca osiągnięty, co w kulturze amerykańskiej można nazwać pewnym precedensem. Jak miłośnicy superbohaterów mogli prawie obojętnie przejść obok jednego z nich. Taki właśnie mizerny los spotkał Hulka, którego plany o kontynuacji stały pod dużym znakiem zapytania. W końcu po upływie blisko pięciu lat, zebraniu odpowiednich filmowców, zdecydowano się na nową produkcję, o anglojęzycznym tytule „Incredible Hulk”.
Reżyserem sequela jest Francus, Louise Letterrie, który przy współpracy z Luciem Bessonem, stworzył między innymi „Transportera” i „Człowieka psa”. Napisanie historii powierzono Zakowi Penn, który nabrał już doświadczenia przy ekranizacjach innych komiksów Marvela („Elektra”, „X-men: Ostatni bastion”). W drugiej części dokonano zmian aktorskich, co w przypadku wielkich kontynuacji jest rzadko stosowane. Główna rola przypadła Edwardowi Nortonowi, który w porównaniu ze swoim poprzednikiem Ericiem Bana, stanowczo lepiej się prezentuje. Rolę można powiedzieć epizodyczną, ukochanej Hulka, zagrała córka wokalisty legendarnej grupy Aerosmith, Liv Tyler.
Naukowiec Bruce Banner (Norton), po nieudanym eksperymencie z promieniami gamma, stał się jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi na świecie. Dla wojskowych służb specjalnych jego złapanie było priorytetem. Bruce chcąc chronić ukochaną, siebie i ludzkość… zaszywa się gdzieś gdzie nikt nie może go znaleźć, wykorzystując tą ciszę na badania nas swoją innością. Pozbycie się z ciała ducha zielonego potwora, pozwoli mu wyjść z ukrycia i być tym kim był w przeszłości.
Niestety przeprowadzane doświadczenia nie przynoszą pozytywnych rezultatów, a jedynym środkiem zapobiegawczym jest samokontrola gniewu, który wyzwala w nim prawdziwą bestię. Przypadek sprawia, że ludzie pragnący śmierci „potwora” odnajdują jego położenie, co sprawia, że jego życie ponownie zamienia się w wielki koszmar. To, czego starał się uniknąć stało się przekleństwem, przez które mieli ucierpieć ci, których zawsze kochał.
„Niezwykły Hulk” jest typową kontynuacją przygód superbohatera, w żargonie filmowym nazywany sequelem. Pierwsza część okazała się mocnym niewypałem, którego treść pamiętam jak przez mgłę. W tym przypadku jest na szczęście stanowczo inaczej, a chwilami wręcz bardzo dobrze. Twórcy postanowili skupić się na duchowej stronie głównego bohatera, który uporczywie szuka drogi do normalności. Jego determinacja jest pełna podziwu, jednak nie powinniśmy się temu dziwić. Hulk jest postacią fantastyczną, wyimaginowaną, jednak widz podczas oglądania i tak łączy się z nią w cierpieniu i życzy jej jak najlepiej.
Fabuła wymagała wykorzystania sporej ilości efektów specjalnych, które pomimo swojego natężenia nie wypływają negatywnie na całokształt. Edward Norton okazał się odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, wywiązując się z powierzonej roli wzorowo. Kolejny raz (porównując do jego udziału w „Iluzjoniście”) udowodnił swój profesjonalizm, ratując dobre imię zielonego ulubieńca amerykańskiego społeczeństwa. Ogólnie rzecz ujmując mój gorzki niesmak z przed pięciu lat został w pewien sposób osłodzony.
Od tego typu filmów nie można za wiele wymagać, jedynym życzeniem jest przyzwoity poziom zarówno realizacji jak i fabuły. Na szczęście „Incredible Hulk” mieści się w tym normach i nawet chwilami moralizuje, co dodaje kunsztu i może sprawi, że sięgniecie po tę produkcję.