Przesyłka nie warta otwierania
Kiedy doszły mnie słuchy o planach trzeciej części „Transportera”, miałem mieszane uczucia. Jak pierwsza odsłona była genialna, tak jej kontynuacja rozczarowała widzów. Bałem się, że jak to bywa w większości przypadków trzecia część będzie wielkim niewypałem. Autorami scenariusza do „Transportera 3” są ponownie Luc Besson i Robert Mark Kamen, którzy wielokrotnie współpracowali ze sobą na planie filmowym.
Oprócz tej trylogii stworzyli „Uprowadzoną”, „Piąty element” czy „Pocałunek smoka”. Jestem miłośnikiem kina europejskie, a w szczególności francuskiego, a filmy Bessona przypadły mi najbardziej do gustu, dlatego na każdą kolejną jego produkcję czekam z niecierpliwością.
Frank Martin (w tej roli ponownie Jason Statham) po wielu, nie zawsze bezpiecznych przygodach, postanowił porzucić szoferski fach i przejść na emeryturę. Świat szybkich pościgów, bijatyk i strzelanin zamienił na harmonie, z relaksacyjnym łowieniem gryp na czele. Plany na dożycie spokojnej starości legły w gruzach… z dosłownym znaczeniem tego słowa. Kolejny raz została naruszona jego prywatność, która dla Franka jest rzeczą świętą. Znalazłszy się w sytuacji bez wyjścia będzie musiał rozliczyć się z nieproszonym gośćmi, wrócić do gry i odbyć ostatni kurs. Droga do celu będzie pełna spektakularnych „fajerwerków”, w towarzystwie kobiety, która namiesza w życiu wyborowego kierowcy.
Spodziewałem się, że część zamykająca trylogię „Transportera” będzie taka sobie, jednak na taką namiastkę kina akcji nie byłem przygotowany. Treść filmu jest łudząco podobna do produkcji z 2002 roku, w której płeć piękna znowu odegrała znaczącą rolę. Szkoda tylko, że postać Valentiny, a zwłaszcza aktorka Natalya Rudakova, od samego początku irytuje i doprowadza do białej gorączki. Nie wiem gdzie producenci znaleźli tę piegowatą Rosjankę, ale powinni ją tam zostawić, a nie angażować do filmu.
Kolejnym ogromnym mankamentem, ściślej niedorzecznością „Transportera” są popisy samochodowe, które pomimo, że zawsze w kinie akcji są naciągane, w tym przypadku spowodowały pęknięcie przysłowiowej „ciasnej gumy”. Rozumiem wszystko, nawet przygody agenta 007 Jamesa Bonda jakoś przetrawiłem, ale wywołaną przez tę produkcję niestrawność odczuwam do dnia dzisiejszego. Jedyną jasną stroną, jak to zawsze bywa w jego przypadku jest Jason Statham. Ten angielski aktor, bez względu na powierzone mu role sprawia, że nawet w beznadziei i tandecie można odnaleźć pewne pozytywne cechy.
Besson i Kaman po drugiej części „Transportera” zrobili na przekór wszystkiemu, tworząc coś na podobieństwo średniego kina klasy B. Szkoda, że oczekiwania widzów poszły na marne, a wrażenia po obejrzeniu filmu są takie, a nie inne. Czas leczy rany, lecz w tym przypadku dochodzenie do siebie będzie trwało bardzo długo.