Na pytanie "Jaki jest najlepszy film 2011 roku?" otrzymamy tyle odpowiedzi, ile różnych osób uda nam się w ten sposób zagaić. Wśród nich z pewnością będą przewijać się takie tytuły, jak *"Artysta", "Hugo i jego wynalazek", "Służące", "Spadkobiercy" czy "O północy w Paryżu" - produkcje niezwykle popularne wśród widzów i obsypane wieloma nagrodami na różnych festiwalach. Bezpieczne typy, po podaniu których nikt nie będzie mógł potencjalnym respondentom zarzucić nieznajomości trendów czy braku dobrego smaku. Jednak prawdziwi miłośnicy kina przedstawią zdecydowanie innych faworytów pierwszego roku drugiej dekady XXI wieku. I z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że w
pierwszej kolejności zaproponują "Drive" - klimatyczny thriller z Ryanem Goslingiem w roli głównej. Ale i tu mogą pojawić się głosy sprzeciwu, które, choć chwalące dzieło Nicolasa Windinga Refna, na piedestale będą stawiać inną małą produkcję o równie wielkim, jeśli nie większym sercu. Oto jeden z nich.*
Na pierwszy rzut oka, "Wojownik" wygląda jak wypełniony wszystkimi możliwymi kliszami miks "Rocky'ego", "Wściekłego byka" i zeszłorocznego "Fightera", zamaskowany jedynie zmianą sztuki walki oraz dodaniem wątków do złudzenia przypominających biblijne przypowieści o Kainie, Ablu i synu marnotrawnym. Stojący za kamerą Gavin O'Connor nawet nie stara się ukryć, że garściami czerpie z klasyki gatunku i zasypuje nas scenami, które ustawione w sekwencję sprowokują u widzów odczucie bardzo silnego deja vu. Jakby tego było mało, z ekranu aż zionie scenariuszowymi uproszczeniami, a poszczególne jego fragmenty rozpisane na papierze nie bez powodu sprawiają wrażenie taniochy i chałturnictwa. Ale właśnie to, co teoretycznie powinno poprowadzić produkcję w kierunku totalnej artystycznej katastrofy, dzięki fantastycznym kreacjom aktorskim od pierwszej do ostatniej minuty trzyma nas na krawędzi
fotela. Tom Hardy i Joel Edgerton jako bracia skonfliktowani i rozdzieleni przez zapijaczonego ojca (niesamowity, nominowany i zasługujący na Oscara Nick Nolte) swoją grą trzymają na barkach zdumiewająco kruchą konstrukcję "Wojownika", czyniąc z niej jeden z najsolidniejszych dramatów sportowych ostatnich lat.
Edgerton wciela się w Brendana, przykładnego męża i ojca, lubianego i szanowanego przez wszystkich uczniów nauczyciela miejscowego liceum, który, aby ratować rodzinny dom przed straszącymi hipoteką bankierami, decyduje się na udział w turnieju mieszanych sztuk walki. Przeciwwagą dla niego jest wykreowana przez Hardy'ego postać Tommy'ego - obdarzonego niemal nadludzką siłą, wściekłego, brutalnego i nieprzewidywalnego brata, który w głębi duszy jest zranionym małym chłopcem, niepotrafiącym odnaleźć się w normalnym świecie po zakończeniu obfitującej w dramatyczne wydarzenia służby wojskowej w Iraku. Obu mężczyzn łączy jedynie nienawiść do wyrywającego się ze szponów alkoholizmu ojca, którego obwiniają o śmierć matki i rozpad rodziny, a także turniej, w którym zrządzenie losu ustawia ich na kursie kolizyjnym z wiszącą w powietrzu rodzinną tragedią na jego ostatnim odcinku. Cała trójka dała z siebie absolutnie wszystko, aby sportretować na ekranie postaci z krwi i kości - silnych, a zarazem wrażliwych;
nienawistnych, a jednocześnie kochających; wściekłych, ale też metodycznie zdeterminowanych. I wszystkim trzem za występ w "Wojowniku" należą się gromkie brawa, gdyż dawno na ekranach nie gościliśmy tak angażujących emocjonalnie postaci, których losy ani na minutę nie pozostają nam obojętne.
Ale "Warrior" to nie tylko poruszająca męska opowieść, to także, a może przede wszystkim zrealizowane z największym kunsztem sekwencje pojedynków w odgrodzonym kratami ringu. Odwzorowane z niesamowitym pietyzmem i dbałością o szczegóły (podczas kręcenia filmu Edgerton zerwał sobie wiązadło poboczne piszczelowe, a Hardy połamał sobie kilka żeber oraz palce u rąk i nóg), fenomenalnie uchwycone w obiektywie Masanobu Takayanagiego i dynamicznie zmontowane przez specjalistów od kina akcji starcia w klatce sprawiają, że 140 minut seansu mija błyskawicznie.
Dlaczego więc film nie tylko nie został zauważony, ale też nie udało mu się zarobić tyle, by pokryć koszty produkcji? Odpowiedzią jest nieco młodszy, wspomniany we wstępie "Fighter", który chociaż słabszy od "Wojownika", miał o tyle więcej szczęścia, że załapał się na oscarową karuzelę kilkanaście miesięcy wcześniej. Dla widzów chcących obcować z zaiste poruszającym i trzymającym w napięciu dziełem, nie powinno mieć to jednak najmniejszego znaczenia. DVD z filmem Gavina O'Connora powinno znaleźć się na półce każdego interesującego się doskonałym kinem widza.
Wydanie DVD:
Zwiastun, wybór scen (8), kilkanaście trailerów innych wydań Monolithu, polskie napisy, polski lektor (5.1) i dźwięk oryginalny (5.1).