"Rozdzieleni": Wojna, wojenka [RECENZJA]
W 2011 roku świat oszalał na punkcie *"Artysty". Ci, którzy się zastanawiali, skąd się wziął Michel Hazanavicius, zadawali sobie też pytania, co będzie z nim dalej? Jak uniesie ciężar nagród, zachwytów i co zrobi z wielkim kredytem zaufania, który otrzymał zarówno od widzów jak i krytyków? Urodzony we Francji reżyser postanowił wykorzystać go w dobrej sprawie. Nakręcił film o wojnie w Czeczeni, by zwrócić uwagę świata na dramatyczne losy kraju i ludzi. Światu ten gest i ten film się nie spodobał. A szkoda, bo trochę niesłusznie.*
"Rozdzieleni" są jak baśń dająca nadzieję tym, którzy uwierzyli w chaos i przestali dostrzegać logikę przyczyn i skutków odpowiedzialną za koleje ludzkich losów. Tak jak „Artysta“ był filmem do granic wystylizowanym, tak „Rozdzieleni“ są historią, której korzenie sięgają realizmu i kina dokumentalnego. W pierwszej sekwencji widzimy rzeczywistość z perspektywy żołnierza spacerującego z kamerą po gruzach opuszczonej czeczeńskiej wioski. Obraz jest chwiejny i ziarnisty. W oddali jego koledzy dla zabawy i rozładowania napięcia osieracają nastolatkę i jej dwójkę małoletnich braci. Tego, co dzieje się z dziewczyną później możemy się domyślać i nie przychodzi nam to z trudem. Kiedy Raïssa (Zukhra Duishvili) wróci do domu, jej młodszych braci już w nim nie będzie. W międzyczasie paradokument zastąpiła fabularna narracja, a my zdążyliśmy powieść wzrokiem za dziesięcioletnim Hadjim (Abdul Khalim Mamutsiev), który wziął swojego kilkumiesięcznego brata w
ramiona i poszedł przed siebie. Tytułowe rozdzielenie mamy jak na dłoni.
Mówi się, że nowy film Hazanaviciusa jest zlepkiem uproszczeń, które nie wymagają od widza zaangażowania ani nie wciągają w fabularny ciąg zdarzeń. Warto jednak najpierw postawić sobie podstawowe pytanie – dla kogo został nakręcony ten film? Jeśli dla europejskiej publiczności, reżyser ewidentnie popełnił kilka niewybaczalnych błędów. Jeśli dla ofiar wojennych działań – nakręcił film, który broni się na wszystkich poziomach. To agitka dająca nadzieję, że w szaleństwie i chaosie jest metoda, a rzeczywistość – choć zniszczona wojenną pożogą – nie wypadła ze swoich torów. Hazanavicius rysuje świat w prosty i prostolinijny sposób, bo ewidentnie bardziej liczy się dla niego przekaz, niż realizacja filmowego dzieła sztuki. Z misyjnym nastawieniem wyprawia swoich bohaterów w podróż. Osieroconym przywraca wiarę, bo stawia na ich drodze unijną inspektor, Carole (Bérénice Bejo). Zaangażowanym w sprawy polityczne pokazuje, jak zachodnie obietnice rozpływają się w powietrzu na poranionych wschodnich terenach.
Zanim przychodzi czas na finałowy morał, w podróż wyrusza też Kolia (Maksim Emelyanov) – chłopak z ulicy, który gitarę zamienia na karabin, żeby uciec przed więzieniem. W czasie, gdy on będzie uczył się życia, Carole przygarnie Hadjiego i będzie się oswajać z jego obecnością, a milczący i straumatyzowany chłopiec nabierze odwagi, by głośno i wyraźnie opowiedzieć jej swoją historię. Inspektor kolekcjonuje opowieści, które wraz z pełnym raportem tego, co dzieje się w Czeczeni, przedstawi na forum Unii Europejskiej. Czy kogoś będą tam obchodzić te historie? Reżyser dosadnie pokazuje, że nie ma co się łudzić. Sam robi jednak wszystko, by zainteresować widzów filmem. Mnoży wzruszenia, mówi o strachu, desperacji, odkrywaniu miłości i uczeniu się obcowania z człowiekiem, który przeżył więcej niż na pozór pomieściłaby w sobie pojedyncza biografia. Hazanavicius wpisuje ten przekaz w formułę równolegle toczących się opowieści. Rozpina narrację między rodzącą się miłość (Carole do Hadjiego) a narastającą nienawiścią
(Kolii do świata).
Młody chłopak uczy się zabijać, przestaje być zaangażowany w swoje życie, obojętnieje na świat i ludzi. Wcielony do armii zapomina, czym jest człowieczeństwo. Nie morduje w imię ojczyzny ani nawet pokrętnej ideologii; nie dlatego, że kieruje nim instynkt przetrwania. Nauczył się być okrutnym, bo okrucieństwo jest dowodem siły i oznaką władzy. Jeśli nie będzie jej dzierżył, stanie się nikim. Losy Kolii są świadectwem tego, że wojna nie tylko mnoży ofiary, ale i odbija się czkawką katom. Mówiąc, że wszystko ma swoją przyczynę i swój skutek Ameryki Hazanavicius oczywiście nie odkrywa. Nie realizuje też wybitnego filmu, który wpisze się w annały jak „Artysta”. Tym, którzy potrzebują prostych odpowiedzi na proste pytania, daje jednak dokładnie to, czego można oczekiwać.