Anita Dymszówna: córka legendy, żona aktora. Umarła w zapomnieniu
Miała być następczynią ojca, słynnego Dodka, uwielbianego przez publiczność. Anita, najmłodsza córka aktora, odziedziczyła po nim zdolności, ale i nad nią jakby ciążyło to samo fatum, co nad nim. Ile było w tym jej winy, a w jakiej mierze padła ofiarą okoliczności, na które nie miała wpływu? Trudno to precyzyjnie określić. Odsądzona od czci i wiary, nie rozwinęła swego talentu i przedwcześnie zgasła.
Dymsza uchodził za króla życia, tym bardziej, że wierny optymistycznej dewizie z własnej piosenki "Wszystko bzdury, nos do góry!" nie obnosił się ze swoimi dramatycznymi doświadczeniami. A jeszcze przed wojną, w okresie największych sukcesów artystycznych i finansowych, przeżył rodzinne tragedie. Jego pierwsza córka zmarła wkrótce po urodzeniu. Potem grypa zabiła dwóch synków. Nic więc dziwnego, że kolejne przychodzące na świat córki: Zofia, Janina i Wisława (czwarta Anita urodziła się w czasie okupacji w 1944 r.) traktował jak małe księżniczki. Robił im setki zdjęć, uczył je jeździć na łyżwach, a nawet szył im buciki.
Wrzesień 1939 r. oznaczał dla Adolfa Dymszy koniec gwiazdorskiego życia. Skończyły się dochody z filmów, a miał na utrzymaniu nie tylko żonę Zofię i dzieci, ale także rodziców i teściową. Ta ostatnia pod wpływem przeżyć wojennych zapadła na chorobę psychiczną i popełniła samobójstwo. Śmierć matki wpędziła zaś w depresję panią Zofię. Córki zaczęły często chorować na stany zapalne górnych dróg oddechowych. Dymsza, który już stracił troje dzieci, szalał z niepokoju. Musiał zarabiać, nie podporządkował się więc poleceniu konspiracyjnych władz i występował w teatrzykach koncesjonowanych przez Niemców. Część kolegów miała go za kolaboranta, inni rozumieli jego motywy. Stefania Grodzieńska mówiła, że okupanci przypomnieli Dymszy, by zarejestrował się jako aktor i podjął pracę. "Był zbyt sławny, żeby się ukryć, a z Niemcami się wtedy nie dyskutowało".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: "Znowu w akcji". Polski aktor w hicie Netfliksa
Nie wystąpił w żadnej produkcji o antypolskim lub antysemickim przesłaniu. Odmówił pojawienia się na scenie z kolaborantem Igo Symem (skazanym potem na śmierć przez AK). Swoje wpływy wykorzystał do ocalenia z rąk okupantów Czesława Skonecznego, aktora uwięzionego za kolportaż prasy podziemnej i przesłuchiwanego w katowni przy Alei Szucha. Udało mu się wyciągnąć z Pawiaka także Mirę Zimińską. Jednak po wojnie sąd koleżeński ZASP nie wziął tego pod uwagę i zakazał mu występów w stolicy. Proszona na świadka obrony Mira Zimińska nie zjawiła się na rozprawie… Dymsza musiał wysłuchiwać wyzwisk od kolegów i widzów. Określenie Dodek-kolaborant należało do łagodniejszych. Wyjechał do Łodzi, gdzie grał w Teatrze Powszechnym. Jednak pierwsza powojenna komedia "Skarb" z 1948 r. nie mogła się bez niego obyć. Jako Alfred Ziółko, specjalista od efektów dźwiękowych w radiu, stworzył sceny, które bawią do dziś.
Wierzył, że jego następczynią będzie córka Anita. Nie brakowało jej talentu, nic dziwnego, że podjęła decyzję o zdawaniu do warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Ukończyła ją w 1968 r. Dwa lata później zagrała u boku sławnego taty w "Panu Dodku" (wcieliła się w dziennikarkę), jednak już wcześniej próbowała sił na dużym ekranie. Ojciec angażował ją również w swoje estradowe przedsięwzięcia, otrzymywała także role w serialach, filmach oraz spektaklach teatralnych.
Jeszcze na studiach poznała Macieja Damięckiego. Dla obojga była to miłość od pierwszego wejrzenia. Pobrali się 1 kwietnia 1970 r. Ponoć 1 kwietnia to dzień feralny dla przedsięwzięć traktowanych serio, ale oni takimi głupstwami się nie przejmowali. "Jesteśmy do siebie podobni. Oboje równie impulsywni, tak samo zadziorni, dlatego często się nie zgadzamy. Ale mamy zgodne gusta" – mówiła Anita Dymszówna. Żyli szybko, zdaniem rodziców obojga chaotycznie. Podobno Dymsza radził zięciowi, żeby wpłynął na Anitę, by trochę odpowiedzialniej podeszła do życia. "Anita to urocze i nieprawdopodobnie utalentowane, ale... zwierzątko" – pisała z przekąsem jej teściowa. A Maciej Damięcki prowadził nader bujne życie towarzyskie. Szybko wyszły na jaw różnice charakterów. Ją irytował jego imprezowy styl życia. Jego – jej emocjonalność w traktowaniu nawet banalnych, drobnych spraw.
Na losach małżeństwa zaciążyła też choroba ojca Anity. Adolf Dymsza stopniowo tracił słuch. Grał jeszcze, nie słysząc słów wypowiadanych przez scenicznych partnerów. Odczytywał je z ruchu ust. Po 70. roku życia pojawiły się narastające kłopoty neurologiczne. Jego stan był tak zły, że nie przyjęto go do Domu Aktora w Skolimowie. Ciężar opieki spadł na bliskich – głównie na Anitę, bo jej mama miała poważne kłopoty z kręgosłupem. W końcu opieka domowa całkowicie przerosła ich możliwości. Adolfa Dymszę zgodził się przyjąć w 1973 r. Dom Pomocy Społecznej w Górze Kalwarii. Zmarł tam 20 sierpnia 1975 roku. Po uroczystym pogrzebie wielu kolegów wydało wyrok. Zaczęli bojkotować Anitę, jako wyrodną córkę. Jej mężowi też się dostało, ale to ją potępiono najmocniej. W SPATiFie nie dopuszczano jej do towarzystwa, nie rozmawiano z nią, zdarzało się, że kiedy podchodziła do stolika, koledzy wstawali i odchodzili. Aktorkę oskarżano, że podjęła decyzję o oddaniu ojca do "przytułku", bo chciała przejąć jego majątek i pozbyć się kłopotu. Pytanie, czy ktoś pomógł rodzinie w opiece nad człowiekiem, który dawał uśmiech milionom Polaków, zbywano milczeniem.
Dwa lata po śmierci aktora rozpadło się małżeństwo Damięckich. Maciej Damięcki związał się wkrótce z Joanną Stankiewicz, Anita Dymszówna nie zdołała ułożyć sobie życia. Miała kilku narzeczonych, wszyscy tragicznie zmarli. Wpadła w depresję. Ukojenia szukała w alkoholu. Kiedy z jakiejś okazji związanej z rocznicą urodzin Dymszy telewizja przygotowywała program, Anity nawet nie zaproszono. Odeszła w osamotnieniu i zapomnieniu 7 lipca 1999 r. Miała zaledwie 55 lat.