Z pompą o mediach i starzeniu się. Oglądacie "Substancję" na własne ryzyko [RECENZJA]
Makabryczna i obrzydliwa groteska w formie współczesnego body horroru mówi nam coś, co wszyscy dobrze wiemy. Ale "Substancja" opowiada o tym w sposób, jakiego nie widzieliśmy i czyni Coralie Fargeat jedną z najciekawszych europejskich reżyserek.
W swoje 50. urodziny Elizabeth Sparkle przymusowo przechodzi na emeryturę. Teraz może całymi dniami podziwiać panoramę Los Angeles przez przeszklone ściany swojego luksusowego apartamentu na wzgórzu, popijać martini i oglądać swoje zdjęcia z czasów świetności. Nie brzmi jak ubaw? Całą młodość ciężko pracowała, by zostać gwiazdą fitnessu z własnym treningowym formatem telewizyjnym rodem z lat 80. Choć nadal imponuje formą i mnóstwo kobiet mogłoby jej zazdrościć urody, słyszy, że jest za stara. Mówi to jej szef stacji Harvey, miłośnik cygar i krewetek w sosie tysiąca wysp, dla którego pięć przysiadów byłoby wyzwaniem. Gdy Elizabeth dowiaduje się, że może być młodszą i piękniejszą wersją siebie, wstrzykuje sobie tajemniczą Substancję. Efekt jest makabryczny, szalony i napompowany do granic – tak jak najnowszy film Coralie Fargeat ("Zemsta"). Francuska reżyserka nakręciła groteskowe dzieło o tym, co z wizerunkiem kobiet robią media oraz o tłumieniu przemijania. Dostaliśmy współczesną wariację na temat "Portretu Doriana Graya".
Piękne dziewczyny powinny się uśmiechać
W wyniku bardzo bolesnego zabiegu z Elizabeth powstaje Sue. Jej młodsze, ambitne wcielenie, o jędrnej skórze i lśniącej cerze. Ma błysk w oku i "wszystko na swoim miejscu", jak oceniają podczas castingu producenci. Zachwycony nią Harvey robi z Sue nową gwiazdę telewizyjnego show, który wcześniej prowadziła Elizabeth. Obie muszą jednak pamiętać o jednej zasadzie – muszą zmieniać się co tydzień. Z czasem jednak Sue zaczyna coraz bardziej przekraczać granicę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Cały świat kręci się wokół Sue – łącznie z kamerą, która pokazuje bardzo intensywne zbliżenia na jej wargi, uda, pośladki i biust. Dzięki niej stacja wykręca rekordowe wyniki. Od Sue wymaga się tylko jednego. Musi zawsze się uśmiechać i być w formie. Wszystko po to, żeby zadowolić nie tylko publiczność, ale i obleśnego, mizoginistycznego szefa, od którego zależy jej kariera. Po wyjściu ze studia Sue korzysta z młodości, imprezując z modnymi znajomymi.
Tydzień Elizabeth ogranicza się do siedzenia w fotelu, oglądania kiepskich programów, zajadania się smażonym kurczakiem. Chodzi po mieszkaniu w szlafroku, nieumalowana i nieuczesana. Prawie nie wychodzi z apartamentu. Jest tą częścią, która nie może być pokazywana w mediach, bo przecież "piękne kobiety powinny się uśmiechać". Do tego przyzwyczaiła nas telewizja i media społecznościowe. Dlatego takie zainteresowanie budzą tabloidowe zdjęcia paparazzi, na których czasem możemy oglądać celebrytów z "nietęgimi" minami, zaspanych, z niedoskonałościami wystawionymi na światło dzienne. A przecież w telewizji wyglądają inaczej.
Sue zaczyna stopniowo pożerać Elizabeth, która stała się ofiarą swojego wizerunku. Jednak dawna gwiazda show-biznesu nie umie przerwać eksperymentu z Substancją. Boi się, że już na zawsze zostanie sama i niepotrzebna. Sue jest jedyną częścią, którą w sobie kocha. Tylko ona spełnia wyśrubowane do granic możliwości oczekiwania. Jedną z najsmutniejszych scen widzimy, gdy Elizabeth przed wyjściem na randkę wielokrotnie wraca do łazienki, by poprawić makijaż, aż ostatecznie z furią zmywa z siebie wszystko i zostaje w mieszkaniu.
Demi Moore wraca w wielkim stylu
Prawie trzy dekady od premiery "Striptizu" znów cały świat kina mówi o Demi Moore. Trudno o lepszy wybór. W latach 90. wszyscy pożądali i kochali gwiazdę "Niemoralnej propozycji" i "Uwierz w ducha". Później zniknęła z show-biznesu. W wydanej w 2020 roku autobiografii opowiedziała o depresji, uzależnieniu od kokainy, alkoholu i operacjach plastycznych oraz zaburzeniach odżywiania. Gdy przed pięćdziesiątką zdradził ją mąż, a kariera, o którą walczyła, odkąd skończyła 16 lat, stanęła w martwym punkcie, chciała popełnić samobójstwo. Choć była ikoną Hollywood, jako dojrzała kobieta czuła głównie wstyd i cierpienie. Aż za dobrze rozumiała postać Elizabeth, w którą wcieliła się jako 61-latka.
Rola w "Substancji" wymagała od Demi Moore zmierzenia się z wieloma wymiarami własnej legendy. W kilku scenach aktorka pojawia się całkowicie naga, a ujęcia kamery nie bywają zbyt korzystne. Pokazują ciało, jakim jest, bez filtrów i retuszu. Przynajmniej na początku, ponieważ z czasem zostaje wykrzywione i obrzydzone. W dodatku reżyserka zestawia je z młodą sylwetką Margaret Qualley. Efekt tego odważnego zabiegu to dwie brawurowe kreacje aktorskie.
Coralie Fargeat dołącza do najlepszych
"Substancja" to bez dwóch zdań sensacja tego roku. Coralie Fargeat bierze wszystko, co najlepsze od Davida Cronenberga ("Nagi lunch", "Mucha"), ale także odnosi się do innych klasyków. Długi, czerwony korytarz i skąpana publiczność to kadry kojarzące się z kultowymi horrorami "Lśnienie" oraz "Carrie". Nad popadającą w obłęd Elizabeth wisi widmo z "Requiem dla snów". Natomiast ostateczna przemiana Sue przypomina głośne sci-fi grozy z Kurtem Russelem, czyli "Coś".
Francuska reżyserka nie tylko korzysta z dorobku uznanych kolegów po fachu, ale nadaje im autorską formę, pełną przejaskrawionych kolorów, karykatur (grający szefa stacji Dennis Quaid jest – o ile można tak powiedzieć – przesadzony w punkt) i bardzo dynamiczną. Przypomina porąbaną reklamę z Instagrama. Dzięki temu tworzy body horror naszych czasów, który od czasu do czasu potrafi wywołać nie tylko obrzydzenie, ale także śmiech.
Największym zarzutem wobec "Substancji" jest czas. Choć film się nie dłuży, to z pewnością mógłby być krótszy przynajmniej o 20 minut. Możemy też zastanawiać się z wyborami scenariuszowymi pod koniec historii i dyskutować, czy Fargeat nie pogubiła się w tym żonglowaniu okropieństwami. Ryzyko to jednak zawsze element tego typu kina.
Nie ma wątpliwości, że Francuzka ma za sobą świetny początek kariery i dopiero się rozkręca. Dorównuje nagrodzonej Złotą Palmą za "Titane" Julii Ducournau, a kochanego przez canneńską publiczność Rubena Östludna zjada na lunch, ponieważ w przeciwieństwie do Szweda nie udaje, że chce nam przekazać jakąś oryginalną myśl. Fargeat nie odkrywa przed nami świata, jej filmy są anegdotyczne, ale przede wszystkim – zrealizowane z niezwykłym rozmachem i podane w oryginalnej formie. Tak, ta forma wpisuje się we współczesną modę, ale co w tym złego?