Sam Mendes dla WP: "Dla mnie filmy były ucieczką od nieszczęśliwego dzieciństwa"
- Gdy sam zostałem ojcem, zacząłem myśleć więcej o swoich rodzicach, a szczególnie o mamie. O tym, jak trudno jej było wychowywać mnie w pojedynkę, mimo że zmagała się z chorobą psychiczną - mówi w rozmowie z WP Sam Mendes. Reżyser przyjechał na festiwal EnergaCamerimage, by pokazać swój najnowszy, bardzo osobisty film - "Imperium światła".
Magdalena Drozdek, Wirtualna Polska: Gdy byłam mała, oglądałam z tatą filmy wojenne i dużo science fiction. Te stare i te nowsze produkcje. Od tych wspólnych seansów zaczęła się moja miłość do kina. A twoja?
Sam Mendes: Moja miłość do kina polega bardziej na miłości do opowiadania historii. Gdy byłem dzieckiem, uwielbiałem słuchać różnych opowieści. Zawsze też chciałem być tą osobą w gronie bliskich, która opowiada. Tata miał mnóstwo nagrań ze mną. Uwielbiałem to uczucie przyciągania ludzi do siebie dobrą historią, zaciekawiania ich tym, co mówię. Jako dziecko nie sądziłem jednak, że będę kiedyś robił filmy. Kino to po prostu było miejsce, do którego chodziło się z rodzicami. Duża zmiana nastąpiła, gdy byłem na studiach i zdałem sobie sprawę, że może mógłbym spróbować zrobić film. Pokochałem "Paris, Texas", "W zakolu rzeki", "Repo Man", ale nie było łatwo wejść w ten świat filmowców.
Dlaczego?
W tamtym czasie w Wielkiej Brytanii środowisko filmowców było poza zasięgiem. Nie można było od tak zostać twórcą filmowym. Nie było żadnych studiów, żadnych kursów dla scenarzystów. Ba, nie było nawet dostępu do kamer i pozostałego sprzętu. Wielcy filmowcy szybko emigrowali do Hollywood. Dlatego zainteresowałem się teatrem i tam zacząłem opowiadać historie. Od teatru się zaczęło…
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gorące premiery 2022. Na te produkcje czekamy
A potem była premiera "American Beauty" i kariera w świecie filmu ruszyła pełną parą. Jaką masz dziś relacje z kinem? To zdrowy, dojrzały związek czy toksyczna miłość?
Ta relacja z kinem diametralnie się zmienia, gdy samemu zaczynasz robić filmy. I gdy jesteś ojcem i oglądasz przede wszystkim to, co chcą dzieci. Moja relacja z kinematografią była niesamowicie intensywna, gdy byłem młodszy i oglądałem całą masę filmów. Teraz bywa różnie. Czasem desperacko mam ochotę coś obejrzeć, a czasem aż się wzdrygam i robi mi się niedobrze na myśl o pójściu do kina i zderzeniu się z pracą innego filmowca. Im lepszy film, tym gorzej się czujesz!
Dla wielu osób "Imperium światła" jest takim listem miłosnym do kina. Dlaczego piszesz go teraz?
Dla mnie przede wszystkim jest to film o chorobie psychicznej. O tym, że gdy jesteś złamanym człowiekiem, kino może być ulgą i ucieczką. Naprawdę wierzę, że kino ma taką moc. Dla mnie filmy były ucieczką od nieszczęśliwego dzieciństwa. I gdy sam zostałem ojcem, zacząłem myśleć więcej o swoich rodzicach, a szczególnie o mamie. O tym, jak trudno jej było wychowywać mnie w pojedynkę, mimo że zmagała się z chorobą psychiczną. W dodatku od kilku lat mamy prawdziwą epidemię chorób psychicznych, o czym się odpowiednio dużo nie mówi.
To się chyba bardzo zmieniło w ostatnim czasie, nie sądzisz?
Prawda, zmieniło się na lepsze, ale to wciąż pozostaje temat, o którym nie chcemy otwarcie rozmawiać. Jeśli wychodzisz z oddziału onkologicznego, ludzie zapytają: "jak się czujesz?". Gdy wychodzisz ze szpitala psychiatrycznego, ludzie nie wiedzą, co powiedzieć. Dalej tematowi zdrowia psychicznego towarzyszy jakaś niezręczność, wstyd. Dalej jest tak, że o problemach natury psychicznej nie mówimy otwarcie nawet wśród bliskich. A dla mnie to niesamowicie ważny temat.
Jest w "Imperium światła" też bardzo ważny wątek rasizmu. Historia dzieje się w latach 20., ale znów – czy świat się od tego czasu zmienił?
Niby się zmienił, niby nie. Z jednej strony znacznie mocniej stawiamy na różnorodność, z drugiej – widzimy w Europie rosnące w siłę ugrupowania skrajnie prawicowe. Dla mnie to jest przerażające.
Są w "Imperium światła" sceny przemocy na tle rasowym. Podobno kilku aktorów bardzo ciężko przeżyło kręcenie tych brutalnych momentów. Co się działo na planie?
W ostatnim czasie mówimy o koordynatorach intymności i o tym, jak oni pomagają przy kręceniu scen seksu. Ale nikt nie mówi o pomocy dla aktorów, którzy stają przed potężnym wyzwaniem, jakim są sceny przemocy, także tej bardzo brutalnej. Koordynuje się sceny intymne, ale co ze scenami dokonywania przemocy fizycznej czy słownej? Gdy aktor musi wyrzucać z siebie potworne rasistowskie obelgi? Upewniłem się, że aktorzy pracujący przy moim filmie będą mieli taką sieć bezpieczeństwa, że będą zawsze mieli dostęp do ekspertów, psychologów, do których będą mogli się zwrócić o pomoc. Przecież te chłopaki nie są bandytami na co dzień, nie obrażają, nie niszczą ludzi tak jak ich filmowe postaci. Dlatego wielu z nich korzystało z pomocy ekspertów. Często też przerywaliśmy zdjęcia, by przypomnieć aktorom, że grają, że to nie jest prawdziwe życie, bo faktycznie niezwykle ciężko przeżywali swoje zadania.
Ten film jest twoją bardzo osobistą historią. Nie boisz się opuścić gardę, odsłonić się widzom, a przede wszystkim krytykom?
Nie boję się. Robię film, on jest w kinach, ludzie go oglądają, jedni będą chwalić, inni krytykować. Trzeba się po prostu z tym pogodzić. Plusem tego, że zrobiło się tak wiele różnych filmów jest to, że człowiek zdaje sobie sprawę, że kolejna premiera to nie jest sprawa życia i śmierci. To tylko film. Ja jestem z niego zadowolony i z dumą o nim opowiadam.
Wiem, że dziennikarze cały czas cię pytają o dzisiejszą kondycję kina. Jaka jest, każdy widzi. Ale myślisz, że za kilka lat ktoś zrobi film, który będzie listem miłosnym do serwisów streamingowych?
Ach, te złote lata telewizji! To się nigdy nie wydarzy! Wiesz, filmy będą powstawały, ale kino jako budynek umiera. Zmienia się doświadczenie oglądania filmów. Gdy ja rozkochałem się w filmowych produkcjach, można je było tylko oglądać w kinowej sali. Dzisiaj – nawet w telefonie, jadąc w autobusie. I absolutnie nie ma w tym nic złego, ale zawsze będę powtarzał, że doświadczenie oglądania filmu w kinie jest nie do zastąpienia. Ta skala przeżywania historii w sali wypełnionej niesamowitym dźwiękiem, wśród ludzi – to jest najpiękniejsze przecież.
Skoro o umieraniu mowa… Quentin Tarantino powiedział ostatnio, że są filmowcy, którzy czekają na to, aż Marvel zginie. Jesteś jednym z tych filmowców, którzy mają problem z Marvelem?
Nie jestem, bo sam chodzę na takie filmy i czerpię z nich przyjemność. Myślę, że w wielkich kinowych multipleksach z 11 salami projekcyjnymi jest miejsce na różne filmy. Życzę każdemu twórcy, by mógł zrobić tak wielki film wykraczający poza skalę, jak to właśnie często jest w przypadku Marvela. Quentin Tarantino też robi superprodukcje napakowane gwiazdami. Ja o "1917" też myślę jako o wielkim filmie, który miał przyciągać do kin rozmachem, skalą przedsięwzięcia. Jest w przemyśle filmowym miejsce dla różnych historii. Tych wielkich i tych mniejszych, bardziej intymnych.
Rozmawiała Magdalena Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o skandalicznych wczasach w pensjonacie "Biały Lotos", załamujemy ręce nad zdradą Henry’ego Cavilla oraz wspominamy największych mięśniaków kina akcji lat 80. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.