"Imperium światła". Wizualny majstersztyk, od którego nie da się oderwać wzroku

Wizualny majstersztyk, w którym możemy oglądać prawdopodobnie oscarową rolę Olivii Coleman. "Imperium światła", bo o tym filmie mowa, ma swoją polską premierę na festiwalu EnergaCamerimage. To wyjątkowo osobisty film Sama Mendesa. Ale czy porywający?

"Imperium światła"
"Imperium światła"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

13.11.2022 | aktual.: 13.11.2022 14:00

Sam Mendes lubi rzucać sobie wyzwania. To jeden z tych reżyserów, którego każdy kolejny film jest zaskoczeniem, próbą zrobienia czegoś zupełnie nowego. Pamiętacie na pewno "American Beauty", w którym razem z Conradem L. Hallem bawili się kadrami tak, że sceny z Meną Suvari w płatkach róż przeszły do historii. Był po drodze "Skyfall", czyli jeden z najlepszych obrazów o Jamesie Bondzie i "1917", będący niekończącym się ruchem postaci w epickim mastershocie. W swoim nowym filmie - "Imperium światła" - Sam Mendes serwuje zupełnie inną, bo statyczną i spokojną historię, która jest w dużym stopniu listem miłosnym do kina.

Mamy 1980 r., angielskie wybrzeże i podupadające kino, które czasy świetności ma już za sobą. Choć budynek kina Empire robi ogromne wrażenie, to w środku nie dzieje się za wiele. Codziennie jak w zegarku pojawia się tu Hilary (Olivia Coleman), sumienna kierowniczka obsługi klienta, która jest na każde zawołanie swojego szefa - pana Ellisa (Colin Firth). Czy to chodzi o obowiązki względem kina, czy też... bardziej intymne sytuacje. Hilary zmaga się z własnymi demonami, od których udaje jej się oderwać, gdy pojawia się w kinie nowy pracownik, Stephen (Michael Ward). Pełen miłości do kina i do życia w ogóle chłopak daje Hilary iskierkę radości, której ona tak desperacko potrzebuje. Ale ta iskierka może też narobić sporo złego w bardzo rozchwianym emocjonalnie życiu Hilary.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Sam Mendes otwarcie przyznaje, że "Imperium światła" to nie tylko list miłosny do kina - do tych sal projekcyjnych z duszą, i do ludzi, którzy pracują w kulisach. To przede wszystkim historia kobiety, która zmaga się z chorobą psychiczną. Historia, którą zainspirowały przeżycia matki reżysera. Nikt nie wie, jak jej pomóc. Nikt nie chce za bardzo o tym rozmawiać - w końcu zdrowie psychiczne to temat tabu. A Hilary przechodzi od szczęścia do manii w niespodziewanych momentach.

Mendes, który pokazał film widzom w Toruniu na EnergaCamerimage, przyznał, że chciał zrobić film, który będzie ukłonem w stronę jego mamy i tego, co przeszła, rozpadając się często na jego oczach, gdy był młodym chłopakiem. Nie jest to historia jeden do jeden i filmowa Hilary różni się od matki reżysera, ale to, co najważniejsze, to poruszenie tematu zdrowia psychicznego, który - zdaniem Mendesa - wciąż nie wybrzmiewa odpowiednio głośno.

Jest w "Imperium światła" jeszcze trzecia warstwa historii i jest to temat rasizmu. Choć czarnoskóry Stephen daje światełko nadziei Hilary, to sam musi mierzyć się z mroczną stroną społeczeństwa, w którym żyje.

"Imperium światła"
"Imperium światła"© Materiały prasowe

"Znajdź światło w mroku" - głosi cytat napisany na ścianie kina Empire. Ale czy Sam Mendes znalazł sposób na dotarcie do serc widzów, by przekazać im swoją bardzo osobistą historię? Są wątpliwości. Mariaż tych trzech wątków, czyli rasizmu, chorób psychicznych i miłości do kina wydaje się niemożliwy do połączenia i udramatyzowany nieco na siłę. Są tu i piękne momenty, i te zbyt ckliwe (szczególnie te nawiązujące do magii oldschoolowego kina).

Trzeba jednak zaznaczyć, że "Imperium światła" jest przepięknie kadrowanym filmem, wręcz namalowanym światłem. Roger Deakins jest geniuszem i widać to w każdej scenie tego filmu. Tworzy niesamowite obrazy, od których nie da się oderwać wzroku. Mendes i Deakins to fascynujący duet, który pracował już razem na pustyni ("Jarhead"), tworząc epickie pościgi i wybuchy w "Skyfall" czy jedno niekończące się ujęcie w spektakularnym "1917". Teraz ich praca przy "Imperium światła" zasługuje nie tylko na nominację do Oscara, ale i nagrodę za najlepsze zdjęcia.

"Imperium światła"
"Imperium światła"© Materiały prasowe

"Imperium..." robi potężne wrażenie, jeśli chodzi o warstwę wizualną. To piękny film, zrobiony z ogromną uwagą na detale. Scenografia w tym filmie jest doskonała. Kino Empire kryje prawdziwe perełki architektury. Ba, samo nadmorskie miasteczko sprawia wrażenie, jakby zostało stworzone na potrzeby filmu. Na pewno będziecie po tym seansie sprawdzać, gdzie Mendes kręcił zdjęcia.

"Imperium światła" bierze udział w Konkursie Głównym jubileuszowego, 30. EnergaCamerimage w Toruniu, nad którym Wirtualna Polska sprawuje patronat.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o skandalicznych wczasach w pensjonacie "Biały Lotos", załamujemy ręce nad zdradą Henry’ego Cavilla oraz wspominamy największych mięśniaków kina akcji lat 80. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (12)