Mali chłopcy lubią ciągnąć koleżanki za warkocze i zaglądać im pod spódnice. Ciekawią ich kobiece sekrety i chcieliby poznać je wszystkie. Audrey Dana i bohaterki jej filmu z niczym się nie kryją. W symbolicznym geście unoszą spódnice w górę i zdradzają, co je kręci i co je podnieca. Przyznają się do słabości, regularnie popełnianych grzeszków, lęków i nadziei. Mają w sobie słodycz Bridget Jones i mnóstwo seksapilu typowego dla kobiet, które chcą uprawiać „Seks w wielkim mieście“. Najdalej im do „Dziewczyn“ Leny Dunham, ale uznajmy, że to kwestia sporej różnicy pokoleniowo-kulturowej.
"Spódnice w górę!" to mozaikowy film o kilkunastu kobietach, które wspólnie zmagają się ze wszystkimi problemami, wątpliwościami i namiętnościami, jakie mogą spotkać piękną kobietę po trzydziestce. Lily (Isabel Adjani) ma obsesję na punkcie własnego zdrowia i życia seksualnego swojej nastoletniej córki. Zajmująca kierownicze stanowisko Rose (Vanessa Paradis) ma nadmiar testosteronu i niedobór koleżanek. Sam (Sylvie Testud) odkrywa, że jest chora, a Ysis (Géraldine Nakache) ukrywa przed mężem lesbijskie skłonności. Jo (Audrey Dana) jest wiecznie niezaspokojona seksualnie; Agathe (Laetitia Casta) boi się randek z mężczyznami. Danie zależało, żeby stworzyć panoramę charakterów i relacji, ale niestety stworzyła grupę bohaterek dosyć typowych; jednowymiarowych, pozbawionych tego, co w kobiecie rzekomo najciekawsze – emocjonalno-psychologicznego skomplikowania.
Film ogląda się jednak nieźle, gdy na pierwszy plan wysuwa się bohater zbiorowy. Kobiety Dany mierzą się z serią wzlotów i upadków, ale głównie po to, by pokazać, że bez względu na to, co przeżywają, łączy je nić wzajemnego porozumienia. Reżyserka chciałaby, żeby wszystkie dziewczyny nadawały na tych samych falach, a mężczyźni należeli do osobnego gatunku. Urocze to, ale bardzo dziecinne i naiwne myślenie.
Sprawdza się jednak na poziomie komedii, która nie pretenduje do bycia niczym więcej, niż czystą rozrywką. Reżyserski debiut Dany to eskapistyczny film skrojony na potrzeby gorącej sobotniej nocy. To współczesna baśń o dziewczynach, które może i mają swoje słabości, ale nigdy nie zdejmują koron z głów. Są piękne, zamożne, umieją wyrazić swoje pragnienia, radośnie oddają się namiętnościom i niezależność traktują jako dobro podstawowe.
" alt="" border="0" />
Film Dany jest też paryski do szpiku kości – ulepiony z serii zabawnych inscenizacji, eleganckich ubrań, drogich kosmetyków i barwnych lokacji. To historia, w której wszystko pachnie sukcesem. Słabości nie są objawem człowieczeństwa, ale dodatkowym atutem – oczywiście jeśli wierzyć słowom Henry’ego Millera, który twierdził, że największą zaletą każdej kobiety jest rysująca się na niej skaza. Mowa o filozoficzno-estetycznych teoriach to jednak daleko posunięta nadinterpretacja. Film Dany jest jak figiel, żarcik i małe oszustwo. Kiedy kobiety podnosząc spódnice niczego bowiem nie pokazują – uwodzą raczej, jak uwodziła Marilyn Monroe w uniesionej przez wiatr białej sukience w „Słomianym wdowcu“ (1955). Marylin jednak była i pozostanie ikoną. Żadna z bohaterek „Spódnic w górę!“ nigdy nią niestety nie będzie, ale dziewczyną na jedną kinową noc zostać może zawsze.