Tańczący z wilkami?
Po świetnej zabawie z reaktywacją *„Drużyny A” Joe Carnahan postanowił nakręcić dla odmiany rzecz poważną i dramatyczną. W zamierzeniu miała być to epicka opowieść o przetrwaniu (stąd taki, a nie inny polski tytuł). Mamy więc tu nierówną walkę człowieka przeciwko siłom natury. Temat taki podejmowano już wielokrotnie. Na ekranach ludzie wspinali się na niebotyczne góry, nurkowali na samo dno oceanu, walczyli z wszelkimi przeciwnościami losu i wszystkim, co tylko scenarzyści zdołali wymyślić (od rekinów, poprzez Godzillę, na stworach z kosmosu kończąc). W „Przetrwaniu” kilkoro mężczyzn musi stawić czoła stadu bezlitosnych wilków.*
A wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej. Grupa pracowników koncernu wiertniczego miała spokojnie polecieć do domu do Anchorage wyczarterowanym samolotem. Czekały na nich żony, dziewczyny, dzieci, ciepłe łóżka i odpoczynek od ciężkich zimowych warunków i mozolnej pracy gdzieś na końcu świata. Ale jak to zwykle w filmach bywa, los postanowił ich doświadczyć - samolot ulega awarii i dochodzi do katastrofy. Tylko nielicznej grupie udaje się przeżyć. Rozbitkowie nie mają jednak z tego powodu wielkich powodów do radości, gdyż cudowne ocalenie to dopiero początek. Samolot bowiem zamiast spaść gdzieś blisko cywilizacji, rozbił się na kompletnym pustkowiu. W dodatku w wybitnie niesprzyjającym klimacie Alaski: mróz, zła pogoda, brak jedzenia. Jakby tego było mało, spada na nich kolejny dopust boży: okazuje się, że znaleźli się na terenie łowieckim wyjątkowo bezlitosnych i krwiożerczych wilków, które nie lubią, gdy ktoś wtrąca się w ich sprawy. Ocaleni będą musieli podjąć dramatyczną walkę o przetrwanie,
zmagając się z zagrożeniem zewnętrznym, jak i z własną słabością. Na szczęście w tej trudnej sytuacji znajdzie się ktoś, kto wie, jak sobie radzić. Tym osobnikiem jest Ottway, specjalista od survivalu, którego praca polegała na eliminowaniu zagrożenia ze strony dzikiej przyrody, szczególnie zwierząt. Pozostali mają więc na kogo liczyć, a Ottway stanie się ich jedyną szansą na ratunek. Ale przed nimi daleko droga, w której ludzie będą musieli wykazać się czymś więcej, niż tylko hartem ducha i wytrzymałością.
Przez dalszą część filmu reżyser będzie się nas starał przekonać, że aby przetrwać, trzeba znaleźć w sobie siły, o których przedtem człowiek nie miał pojęcia. Może to niezbyt odkrywcza myśl, ale nie oznacza to, że nieaktualna. Pisał o tym choćby Jack London w opowiadaniu „Miłość życia”. „Przetrwanie” łączy z tym tekstem sporo analogii. Otóż bowiem London opisuje w nim historię człowieka, który by ocaleć, podejmuje walką z wygłodniałym tak jak on sam wilkiem. Człowiek i zwierzę łączą się w bratobójczej walce, a w każdym z nich tli się niesamowita wola życia. To ona pcha obu naprzód, pozwala wykrzesać z siebie coraz to nowe siły. Właśnie tak zachowują się bohaterowie filmu Carnahana. Chcąc wyrwać się z dziczy i dotrzeć do domu, idą poprzez śnieg, mimo wyczerpania i ciężkich warunków. Ale nie wszystkim się udaje. Kto okaże się słabszy, nieostrożny, kto na chwilę opuści gardę, lub choćby na chwilę opadnie z sił – przegra walkę z naturą i zginie,
rozszarpany przez wilki. Przetrwają tylko najsilniejsi, ale nie o tężyznę fizyczną tu chodzi. Raczej o charakter, właśnie o tą wolę życia. Jak mówi Ottway, człowiek musi uchwycić się czegoś, jakiejś myśli, wspomnienia i trzymać się tego kurczowo. Inaczej nie ma szans. W chwili próby każdy będzie musiał w sobie poszukać czegoś, co pozwoli mu przetrwać. Jeśli nie znajdzie nic, czeka go koniec.
Trzeba pochwalić reżysera za żelazną konsekwencję, z jaką trzyma się tej swojej myśli przewodniej, budując wokół niej całą fabułę. Jednakże sama filozoficzna podbudowa nie wystarcza, aby film mógł się obronić. Twórcy zabrakło tutaj pomysłu, jak urozmaicić czymś swoje dzieło, by nie było tylko kolejnym obrazem o przetrwaniu. Na plus zasługuje fakt, iż nie poszedł w stronę powielania konwencji i nie zarzuca widza mrożącymi krew w żyłach, a całkowicie nieprawdopodobnymi sytuacjami. Jego bohaterowie nie spadają więc wciąż z deszczu pod rynnę i unikają jednego niebezpieczeństwa tylko po to, by wpaść w kolejne. Carnahan powoli dozuje napięcie, każe bohaterom uciekać przed wilkami i skakać w przepaść, jednak robi wszystko z umiarem. Oczywiście nie oszczędza ich przy tym i rozbitkowie zmuszeni są oddać matce naturze daninę krwi.
Zamiast więc skupiać się na sensacji, Carnahan woli uciekać się do refleksyjnych dygresji, inspirowanych niewątpliwie narracją Terrence’a Malicka. Te wtrącenia dobrze spełniają się w początkowej części filmu, znakomicie wmontowane są szczególnie w scenach katastrofy samolotu. Później jednak mało wnoszą do filmu, a do tego spowalniają akcję.
Można niemal zaobserwować, jak bardzo reżyser miotał się pomiędzy różnymi konwencjami, jakby do końca nie mogąc zdecydować, czym właściwie jego dzieło miało być. Fabuła skonstruowana jest jak film katastroficzny, z wyraźnymi elementami „slashera”. Rozwój akcji przynosi ewolucję w stronę filmu przygodowego, połączonego z dramatem. Jednakże taka mieszanka zadziwiająco dobrze sprawdza się w praktyce. Niestety wysiłki twórców zostały w dużej mierze niewykorzystane. Film jest po prostu mało ciekawy. Kto oglądał jego zapowiedź – widział w zasadzie cały film. W kilkudziesięciosekundowym trailerze zawarto praktycznie wszystkie ważne sceny. Szkoda też, że nikt za bardzo nie przejmował się realizmem sytuacji. Bear Grylls miałby pewnie co nieco do zarzucenia, a w kwestii zachowania się wilków mogłaby rozgorzeć gorąca dysputa wśród zoologów, ale przecież to tylko film fabularny. Walka bohaterów z wilkami to tylko pretekst.
Na osłodę zostają nam malownicze zdjęcia, intrygujące zakończenie i Liam Neeson (jako Ottway), który chyba z każdej roli potrafi wyciągnąć coś więcej. Zachowuje się jak prawdziwy twardziel, jednak to tylko pozory. Neesonowi udało się oddać pewną złożoność swojego bohatera, który dźwiga na swoich barkach ciężar. Nie jest to może jakaś skomplikowana postać, ale dzięki dobremu aktorstwu nie wydaje się wcale taka jednoznaczna. Pozostali aktorzy stanowią tylko tło. Wśród nich wyróżnia się może tylko Dermot Mulroney (Talget), który jest jedyną postacią, którą można zapamiętać. Zresztą głównie dlatego, że obok Ottwaya, jedynie Talget posiada jakąś indywidualną osobowość.