Tomasz Kot mógł zagrać czarny charakter w "Bondzie". To wielka stracona szansa
Nie wiadomo, dlaczego polski aktor nie zagra u boku Daniela Craiga. Pewnym jest jednak, że był kandydatem z ogromnym potencjałem.
11.09.2018 | aktual.: 11.09.2018 15:23
Pod koniec sierpnia agencja polskiego aktora potwierdziła, że "Tomasz Kot został poproszony przez reżysera o przygotowanie kilku scen, w których interpretował ostatnie role czarnych charakterów, co zrobił z wielką przyjemnością". Kiedy jednak fotel reżysera opuścił Danny Boyle, szanse na obsadzenie Polaka w prestiżowej roli zmalały praktycznie do zera.
Oficjalnie nic nie wiadomo o szczegółach obsadowych poza tym, że Jamesa Bonda po raz kolejny i najprawdopodobniej ostatni zagra Daniel Craig. Z tym aktorem wiążą się liczne spekulacje, sugerujące, że to właśnie Brytyjczyk nie chciał Kota na planie. Rzekomo poszło o wzrost – Kot jest wyższy od Craiga o 20 cm. Inne tropy prowadzą do samego scenariusza, który podobno za bardzo koncentrował się na klimacie współczesnej zimnej wojny z Rosją, co miało nie być po myśli producentów. Tomasz Kot jako rosyjski magnat rzucający wyzwanie Agentowi 007? Jestem za.
Rzekomym konkurentem Polaka był Francuz marokańskiego pochodzenia Said Taghmaoui, który powiedział wprost, że został wytypowany na czarny charakter przez Danny'ego Boyle'a. Odejście reżysera stawia jednak udział Taghmaouia pod znakiem zapytania i według informacji aktora wszystko zależy od miejsca akcji wybranego przez producentów. "Jeżeli będzie to Bliski Wschód, ty dostaniesz tę rolę. Jeżeli Rosja – zagra ktoś inny" – miał usłyszeć Taghmaoui.
Trudno nie odnieść wrażenia, że aktor znany chociażby z serialu "Lost – zagubieni", niedawnej drugoplanowej kreacji w "Wonder Woman" czy "House of Saddam" byłby więc obsadzony po warunkach. Taghmaoui ma świadomość, że marokańskie pochodzenie byłoby ogromnym atutem w "bliskowschodnim Bondzie", chociaż sam od lat stara się unikać ról stereotypowych i opartych na jego aparycji (vide rola Sameera w "Wonder Woman").
Tomasz Kot nie ma tego problemu, gdyż przez prawie dwie dekady w świecie filmu i telewizji dał się poznać jako aktor uniwersalny, zdolny do zagrania praktycznie wszystkiego. Przed laty szufladkowany jako specjalista od komedii ("Niania", "Camera Cafe", "Lejdis"), dziś dla wielu ma twarz Zbigniewa Religi czy Ryszarda Riedla. Przebieg jego kariery udowadnia, że Kot cały czas stawia na różnorodność, o czym świadczą chociażby niedawne luźniejsze role w "Najlepszym", "Volcie" Machulskiego czy "Uchu prezesa".
Dla zagranicznych widzów, którzy mieliby go oglądać w "Bondzie", byłby jednak kojarzony wyłącznie z Wiktorem Warskim z "Zimnej wojny". Film Pawła Pawlikowskiego rośnie w zagranicznych mediach na oscarowego faworyta nie tylko w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny. I choć większość pochwał zbiera Joanna Kulig, to dzięki "Zimnej wojnie" rozpoznawalność Kota poza granicami Polski jest znacznie większa niż jeszcze przed kilkoma miesiącami. Można odważnie założyć, że to właśnie Wiktor Warski otworzył przed nim drzwi do gabinetu Danny'ego Boyle'a.
Taghmaouia w rozmowie z brytyjską prasą dał jasno do zrozumienia, że zrobienie z niego bliskowschodniego łotra może być banałem i regresem, bo sukcesywnie (choć nie zawsze skutecznie) unika obsadzania go po warunkach. W tym kontekście kandydatura Kota wydaje się znacznie ciekawsza. Polski aktor od lat unika oczywistości, ma doskonały warsztat i umiejętność zaskakiwania widzów. Ze świecą szukać artysty, który po wybitnej kreacji dramatycznej w "Bogach" założył groteskową perukę na planie "Najlepszego", a chwilę później jechał do Cannes i zachwycał międzynarodową publiczność.
Jako Polacy wciąż ciepło wspominamy rodzimy akcent w filmach o Bondzie, czyli występ Izabelli Scorupco w "GoldenEye". W 25. filmie o Agencie 007 podobnego akcentu niestety zabraknie. To wielka stracona szansa, bo teraz jest najlepszy czas dla Tomasza Kota, który mógłby popłynąć za granicą na fali popularności "Zimnej wojny" i zdobyć serca widowni głodnej rozrywkowego kina.