TOP: Najbardziej obciachowe fenomeny polskiej kultury
01.03.2015 | aktual.: 22.03.2017 19:55
Do kin wchodzi „Disco Polo” Macieja Bochniaka – film przybliżający jeden z najbardziej obciachowych fenomenów polskiej kultury. W rolach głównych: Dawid Ogrodnik, Piotr Głowacki, Joanna Kulig i Tomasz Kot. Sam film ani się tandetą nie pławi, ani się z disco polo nie śmieje, choć przepychu w nim nie lada. Futra, fury, cekiny, złoto i plastik sąsiadują tu w niezdrowej wręcz ilości, tak zresztą charakterystycznej dla polskiego kina, które budżet może mieć mały, ale nigdy nie uważa, aby był to powód do ograniczania własnego rozmachu. Wszak nikt nie lubi kompromisów, a zwłaszcza reżyserzy,
Do kin wchodzi "Disco Polo" Macieja Bochniaka – film przybliżający jeden z najbardziej obciachowych fenomenów polskiej kultury. W rolach głównych Dawid Ogrodnik, Piotr Głowacki, Joanna Kulig i Tomasz Kot. Sam film ani się tandetą nie pławi, ani się z disco polo nie śmieje, choć przepychu w nim nie lada. Futra, fury, cekiny, złoto i plastik sąsiadują tu w niezdrowej wręcz ilości. Tak zresztą charakterystycznej dla polskiego kina, które budżet może mieć mały, ale nigdy nie uważa, aby był to powód do ograniczania własnego rozmachu. Wszak nikt nie lubi kompromisów, a zwłaszcza reżyserzy.
W historii naszego kina takie myślenie przyczyniło się do powstania gumowych potworów, łódek grających Titanica, sezonowych gwiazd udających aktorów i obrazów science-fiction z efektami specjalnymi robionymi na domowym komputerze. Jednym słowem: polskie filmy tandetą, kiczem i obciachem żywią się od lat i to nie tylko takim, jaki pokazuje się w skądinąd niezłym „Disco Polo” (więcej tutaj). Ten gatunek nawet zdołał dorobić się własnych mistrzów.
Samozwańczy mistrz
- Ktoś kiedyś powiedział: Mariusz Pujszo najgorszym polskim reżyserem jest. Dla mnie to komplement, gdyż ja nie jestem reżyserem – wyznał w jednym z wywiadów twórca "Polisz Kicz Projekt" oraz "Polisz Kicz Projekt… kontratakuje!". Swoje filmy kręci za swoje pieniądze, scenariusze pisze sam, a w nich opisuje głównie swoje doświadczenia, zawsze wzbogacając jej o kilka ładnych modelek.
- Film wypuszczony na 15 kopiach miał 10 tys. widzów! Jakie wyniki miały te wszystkie produkcje Trzaskalskiego i Glińskiego? – pytał w 2002 roku Pujszo.
W tym samym roku twierdził, że za 10 lat „Polisz Kicz Projekt” będzie w Polsce bardzo rozpoznawalny. Mało tego - widzowie chętnie będą do niego wracali. Chwała Bogu, mylił się.
Freud by się nie powstydził
"Samotność w sieci" Witolda Adamka w 2006 roku miała być hitem wszech czasów, ale podzieliła los, który dziś powoli staje się udziałem „50 twarzy Greya”.
Innymi słowy: publiczność filmowi dopisała, tyle, że wyszła z kina skwaszona. Z bestsellerowej powieści reżyser zrobił niemożliwe romansidło będące wydłużoną reklamą pięknych ubrań i designerskich wnętrz.
Między bohaterami nie iskrzy ani trochę, więc twórcy ratują się jak mogą – także w bardzo przewrotny sposób. Skoro bowiem cały romans Ewy i Jakuba dzieje się w sieci, sceny erotyczne trzeba było pokazać inaczej. Z pewnością z tego myślenia wzięły się te subtelne ujęcia, w których podnieconej Magdalenie Cieleckiej wyrasta pomiędzy nogami wieża Eiffla.
Utalentowana ''aktorka''
Krzysztof Zanussi ma w historii polskiego filmowego obciachu ostatnimi laty bardzo mocną pozycję.
Przyczyniło się do tego m.in. powierzenie jednej z ról w "Sercu na dłoni" Dodzie, który to pomysł następnie wsparł gorącymi zapewnieniami, że "Pani Doda jest niezwykle utalentowaną aktorką".
Ostatni film Zanussiego, „Obce ciało”, szczodrze dostarczył polskiemu kinu wprawiających w zdumienie scen i wątków, które trudno nawet streścić.
Reżyserowi udało się bowiem zmieścić w jednym filmie przyszłą zakonnicę odrzucającą mężczyznę dla Kościoła, ów mężczyznę, który próbuje ją odzyskać przyjeżdżając za nią do Polski, dominę, która zatrudnia go u siebie w firmie, jej sekretarkę, z którą łączy ją lesbijski romans i mnóstwo innych wątków.
Pod dobrym okiem
"Disco polo" śmiało nawiązuje do westernowej konwencji, choć gdyby tak się przyjrzeć historii polskiego westernu w ostatnich latach, pewnie ręka twórców by się zawahała nad wcieleniem podobnego pomysłu w życiu.
Wciąż w pamięci bowiem mamy "Summer love" Pawła Uklańskiego, który szczycił się udziałem Vala Kilmera nie wspomniawszy, że amerykański aktor przez cały film leży w nim twarzą do ziemi. Pożytek więc był z niego znikomy.
Innym przypadkiem ciekawego polskiego westernu był "Eukaliptus" Marcina Krzyształowicza. Tylko tu w napisach końcowych filmu można znaleźć informację: asystent Doroty Stalińskiej - John Wayne.
Najsłynniejsze frędzelki
"Reich" Władysława Pasikowskiego to swoisty klasyk. Są na świecie tacy, którzy oglądali go dwa razy – bo nie mogli uwierzyć ani w to, że ten film jest aż tak strasznie zły, ani w to, że wyreżyserował go autor „Psów”. A jednak.
Pasikowski wpakował do tego filmu mnóstwo pseudo-amerykańskich klisz i najmodniejszych (w jego przekonaniu) sposobów filmowania. Wiele scen rozgrywa się tu w zwolnionym tempie nijak nie pasującym do przedstawionych w nich sytuacji. Inne, jak strzelanina w barze „Selera”, przywołują styl kręcenia rodem z bitwy z Germanami w „Gladiatorze”.
Ale najbardziej kultowa (i jakże romantyczna) jest scena, w której z gracją powiewają na wietrze frędzelki u kurtki Mirosława Baki. Tego nie pominęła żadna recenzja filmu.
Ksiądz i kochanek
Wśród aktorów ciężko wybrać jednego króla obciachu. Bo kto niby miałby nim zostać? Tomasz Karolak? Borys Szyc? A może Michał Żebrowski? Ten ostatni w tej dziedzinie ma szczególne zasługi nie tylko dzięki udziałowi w "Wiedźminie".
Aktor ma swoim sumieniu dużo więcej grzeszków, m.in. "Kto nigdy nie żył…", "Kochanków Roku Tygrysa", "Sępa", "Nad życie", "Starą baśń" i "Tajemnicę Westerplatte".
Zwłaszcza te pierwsze, z racji tego, że są najstarsze, zostały już mu trochę zapomniane. A szkoda, bo to obciachy jakich mało. W „Kto nigdy nie żył…” Żebrowski gra księdza, który odkrywa, że choruje na wirusa HIV, w „Kochankach…” z kolei zakochuje się w chłopcu, który okazuje się… kobietą!
Drobna pomyłka
O "Młodych wilkach" Jarosława Żamojdy krąży taka oto legenda - film ten nie ma sensu, bo brakuje w nim pewnej sceny.
Na dubla budżetu nie było stać, bo miały być spektakularne wybuchy, których nijak nie dało się powtórzyć. Więc bez tej sceny "Młode wilki" pozostały tym, czym zostały zapamiętane po dziś dzień: płytkim, kiczowatym filmem, w którym nawet nazwisko Pawła Deląga w czołówce odnotowano jako Paweł Delong. Na drugą, a w zasadzie pierwszą, część spuśćmy zasłonę milczenia.
Niekwestionowany klasyk
Choć zarówno Zanussi jak i Żamojda w historii polskiego filmowego kiczu mają poczesne pozycje, mistrz jest tu tak naprawdę jeden: Marek Piestrak.
To on dał polskiemu kinu *"Wilczycę"*, "Powrót Wilczycy", "Test Pilota Pirxa" oraz "Klątwę Doliny Węży". Szczególnie to ostatni przyprawia o zawrót głowy: pojawia się w nim kradzież buddyjskiego artefaktu, wojsko, zaszyfrowana mapa, atak węży, tajemniczy płyn z kosmosu, dżungla, mnisi i... laserowe oczy.
Rzeczywistość napisała tej niskobudżetowej produkcji niezwykle zakończenie. W ZSRR obejrzało go ponad 25 mln widzów.
Zamiana ciał
Konrad Szołajski na pomysł realizacji filmu „Operacja Koza” (1999) wpadł jeszcze w latach 80.
Tekst scenariusza powstał ze swoistego sprzeciwu wobec dominującego wtedy kina „moralnego niepokoju", które reżyser uznawał za „podręcznik socjologii przełożony na obrazki".
On sam miał inne zainteresowania, które upchnął w fabułę opowiadającej o dawnej agentce, obecnej tancerce Teatru Bolszoj, podejmującej się niezwykłego zadania. Otóż ma ona wykraść wynalazek naukowca Adama Horna służący do ... zamiany świadomości. Zawiły splot wydarzeń prowadzi do tego, że Wiera i Horn próbują ów wynalazek na sobie. Rano ona budzi się w jego ciele, on – w jej.
Podobno scenariuszowych porad udzielali Szołajskimu m.in. scenarzysta filmów Nikity Michałkowa i autor „JFK” Olivera Stone’a.
Prosto z telewizji
W 2001 roku Jerzy Gruza, pod wpływem olbrzymiej popularności programu „Big Brother”, postanowił nakręcić film z uczestnikami show.
"Gulczas, a jak myślisz" opowiadał o parze zakochanych, którzy uciekają nad jezioro Łękotka nie zdając sobie sprawy, że w okolicach grasuje psychopatyczny morderca.
Aż trudno uwierzyć, że tak fatalnie napisane dzieło popełniło trzech scenarzystów. Zgrozę potęguje fakt, że ów filmowy potworek miał swoją kontynuację. „Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja” była nie tylko ponowną próbą wyciśnięcia ostatnich soków z sezonowych gwiazd, ale także najdłuższą reklamą piwa w historii kina.W tej części, Gulczas, Klaudiusz i ferajna mają posłużyć jako materiał genetyczny mający uratować obca cywilizację przed zagładą. Dalszy komentarz jest chyba zbędny. (ul/gol)