Johnny Cash to jeden z pionierów rock and rolla, legenda amerykańskiej muzyki rockowej i country. U szczytu swej kariery był popularniejszy od Presleya i sprzedawał więcej płyt niż Beatlesi. Film opowiada o młodości i pierwszych latach jego kariery.
Z jednej strony to historia narodzin, wzlotu i upadku rockowego idola, który uległ pokusom gwiazdorskiego życia.
Z drugiej zaś historia jego zmagania się z mrokami przeszłości, walki o bycie sobą, duchowego rozwoju, dojrzewania do miłości. Bo jest to też historia miłości właśnie, a konkretnie dziwnych kolei związku Johnny’ego z piosenkarką June Carter. Zanim udało im się pokonać wewnętrzne i zewnętrzne przeszkody, przez dziesięć lat spotykali się jedynie na estradzie. Najpierw bowiem obydwoje mieli rodziny, potem zaś June stawiała Johnny’emu twarde warunki, m.in. żądała zerwania przez niego z wyniszczającym nałogiem narkotykowym. Aby móc być razem obydwoje musieli sporo zmienić w swoim życiu.
Sama historia idealnie nadaje się na przypowieść dla tych, którzy w życiu zbłądzili, błądzą lub błądzić będą, a więc na dobrą sprawę – dla nas wszystkich. Ale nie tylko ona stanowi o pięknie i sile oddziaływania filmu. Jej dopełnieniem jest znakomite aktorstwo odtwórców głównych ról: Joaquina Phoenixa jako Casha i Reese Witherspoon jako June Carter. Obydwoje są na ekranie niezwykle przekonywujący, potrafiąc... sugestywnie przedstawić tragizm i wielkość ogrywanych postaci. I do tego naprawdę śpiewają na scenie!
Ich aktorski kunszt docenili krytycy przyznając obojgu nagrody Złotych Globów. A to staje się często preludium do Oscarów, na które Witherspoon i Phoenixa w pełni zasłużyli.
Film pełen jest metafor i symboli, które mają wymiar uniwersalny i są czytelne nawet dla tych, którzy życia i twórczości Casha do tej pory nie znali. Na uznanie zasługują więc wysiłki scenarzysty Patricka Carra i reżysera Jamesa Mangolda, którym udało się przetłumaczyć biografię rockmana na język niemal biblijnej przypowieści. W efekcie nakręcili porywający, tętniący życiem i muzyką, wielowymiarowy obraz, który przez cały czas trzyma w napięciu i przykuwa uwagę. Budzi też refleksje i zachęca do zrobienia czegoś konstruktywnego z własnym życiem.
Nie jest to więc rozrywka łatwa i przyjemna. Ale przecież nie wszystko, co dobre i wartościowe jest łatwe i przyjemne. „Spacer po linie” to tytuł jednego z wielkich przebojów Casha. Piosenki, która opowiada, ile wysiłku trzeba włożyć w to, aby być dobrym człowiekiem. I aby stąpając na granicy mroku nie pogrążyć się w nim i nie zatracić.
Scena w więzieniu Folsom – o którym Cash najpierw śpiewał, a w którym potem zaśpiewał dla więźniów – jest klamrą spinającą początek i koniec filmu. Przypomina nam także, że żeby uciec z więzienia własnej przeszłości, trzeba sobie najpierw uświadomić, że w nim jesteśmy.