Ukraińcy zrozumieli, na co stać Rosję. I to był początek wielkiej rzeczy
Pokryte ekskrementami ciało żołnierza, śmierdziało. Roman dostał rozkaz: "Umyj je". Rodiona separatyści chcieli zgwałcić pałką. Slavik budził się nocą z krzykiem – to w snach Rosjanie znów kazali mu wziąć pistolet i przystawiać do głowy przyjaciela: "Strzelaj. Albo on, albo ty. Wybieraj". Ekstremalnie trudne momenty uświadomiły im, że ciepią tylko dlatego, że są Ukraińcami.
W przekazach medialnych dominuje obraz zwartych Ukraińców, którzy walczą ze wspólnym wrogiem. Latem 2022 roku to obraz prawdziwy. Rechotem historii jest, że przyczynił się do tego Putin, który najeżdżając Ukrainę zjednoczył ludzi, którzy do niedawna mieli sprzeczne interesy, a to, co tylko na powierzchni wydawało się monolitem, pod spodem miało wiele pęknięć.
Przypominają o tym Elwira Niewiera i Piotr Rosołowski, dokumentaliści, którzy sportretowali piątkę Ukraińców mierzących się z traumą po inwazji Rosji na Donbas. Wśród bohaterów są feministka, pacyfistka, gej czy młody ojciec. Wiele ich różni, mają inne priorytety, ale jednoczą się, by wspólnie przepracować traumę wojny, która w Ukrainie toczy się przecież nie od 2022 roku, od roku 2014.
- Ukraina zjednoczyła się bardziej jako naród po tym, co wydarzyło się w lutym. Nasz film był tworzony wcześniej, więc wszelkie niesnaski były bardziej widoczne. Co nie zmienia faktu, że wielu ludzi dopiero teraz zobaczyło, na co stać Rosję - mówią w rozmowie z WP reżyserzy "Syndromu Hamleta", którego światowa premiera odbyła się właśnie na prestiżowym festiwalu w Locarno.
Artur Zaborski: Po 24 lutego Ukraina stała się głównym tematem w mediach. Wy przypominacie, że koszmar wojny dotyka Ukraińców od lat.
Elwira Niewiera: W 2014 roku, gdy Rosjanie najechali wschód Ukrainy, media zajęły się sprawą przez kilka miesięcy, ale potem nikogo już ona nie obchodziła. A przecież ludzie cały czas tam cierpieli. Nas interesowało przede wszystkim to, co wojna pozostawia w ludziach i jest to temat przewodni ,,Syndromu Hamleta".
Chcieliśmy stworzyć portret generacji. Wydawało nam się, że najlepiej z przeżyciami naszych bohaterów rezonuje Hamlet, który po śmierci ojca dowiaduje się, że żyje w kłamstwie. Angażuje się w walkę polityczną i intrygi. Trochę podobnie było na początku z Majdanem. Nasi bohaterowie, których jest piątka, też mieli moment politycznego przebudzenia, za którym poszli dalej i zostali wciągnięci w wir intryg, sztucznie wytworzonych przez Rosję.
Piotr Rosołowski: Spektakl, który powstał na potrzeby naszego filmu, w Ukrainie obejrzało ponad 10 tysięcy osób, z czego wywiązała się duża dyskusja. Jednym z naszych bohaterów jest Rodion, osoba ze społeczności LGBT+. Prawica zaatakowała go, podając w wątpliwość, czy osoba LGBT+, która nie wzięła karabinu do ręki, może występować na scenie razem z weteranami wojennymi. To była ciekawa dyskusja w ramach samej Ukrainy, bo pokazywała, jak różne punkty widzenia mają poszczególni mieszkańcy.
Ukraińców traktujemy dzisiaj jak monolit. Wy pokazujecie, że Ukraina do niedawna była popękana. Tak jak w Polsce żyją w niej ludzie o odmiennych poglądach, którzy zostali zmuszeni, by stanąć ramię w ramię, choć wcześniej się dyskryminowali. Na ekranie oglądamy mężczyzn i kobiety. Widzimy feministki, mężczyznę z tradycyjnej rodziny, homo- i heteroseksualistów, Ukraińców rosyjsko- i ukraińsko języcznych.
PR: To prawda. W naszym filmie chcieliśmy zachować różnorodność. Rodion pochodzi z Doniecka, przebywa w Kijowie, nigdy nie chciał brać do ręki broni, ale sytuacja potoczyła się inaczej i szyje teraz mundury dla wojska. Już dwukrotnie musiał uciekać przed wojną w 2014 i 2022 roku. Po przyjeździe do Kijowa szybko nauczył się języka ukraińskiego, ale w naszych materiałach słychać, że w pewnym momencie przechodzi z matką na język rosyjski, zwłaszcza kiedy się kłócą. Kiedy spędzi się w Ukrainie trochę czasu, to naprawdę można takie osoby i pęknięcia znaleźć. Wojna sprawiła, że one wszystkie znalazły się przed obliczem wielkiego wroga. Ale nie zniknęły.
EN: Warto też podkreślić, że wiele rosyjskojęzycznych, w ogóle prorosyjskich osób, zmieniło teraz zdanie i poglądy. To oznacza, że Ukraina zjednoczyła się bardziej jako naród po tym, co wydarzyło się w lutym. Nasz film był tworzony wcześniej, więc wszelkie niesnaski były bardziej widoczne. Co nie zmienia faktu, że wielu ludzi dopiero teraz zobaczyło, na co stać Rosję.
W waszym filmie nie ma nikogo, kto popierałby działania Rosji. A wiemy, że we wschodniej Ukrainie takie osoby były.
PR: Przez chwilę jedną z naszych bohaterek była prorosyjska blogerka z Donbasu. Chcieliśmy oddać głos komuś, kto ma zupełnie inne zdanie, ale dziewczyna po dwóch dniach wycofała się z projektu. Ostatecznie wyszło to filmowi na korzyść, bo obserwując, jaki proces przechodzą na scenie nasi bohaterowie, jej postawy nie dałoby się w żaden sposób obronić.
EN: Poza tym pozostali bohaterowie mieliby wtedy przed sobą wroga, więc o wewnętrznych pęknięciach w ogóle by nie mówili. Odczuliby presję. Pierwszego dnia po odejściu blogerki byliśmy załamani, ale już drugiego pomyśleliśmy, że może to właśnie jest nasza szansa na to, żeby pozostali zaczęli dogadywać się między sobą. Ciekawe było również obserwowanie tego, w jakich momentach dogadać się nie potrafią.
PR: Nie mieliśmy też pewności, na ile ta dziewczyna jest z nami szczera. A kiedy ktoś jest nieszczery, inni również nie chcą się otwierać, a na tym nam zależało, bo gdy byłem w Ukrainie w 2015 roku, wojna zniknęła już z pierwszych stron gazet, ale masa ludzi chciała opowiedzieć swoją historię, a nikt ich nie słuchał, choć dramatów rozgrywało się mnóstwo. Ludzie chcieli się tym podzielić, ale ani w ich kraju, ani w całej Europie nie chciano już tego typu historii słuchać. To popchnęło nas w stronę tego projektu.
W 2015 roku najazd Rosjan na Donbas był już na Zachodzie "starym newsem".
EN: Dzisiaj też widzę, że chociażby na Facebooku ze strony moich przyjaciół pojawia się zdecydowanie mniej postów dotyczących wojny. A w Ukrainie dzieją się rzeczy straszne, czasem nawet gorsze, niż wcześniej - po prostu są mniej nagłaśniane przez media. W którymś momencie każdy wraca do własnych problemów. Zachód powinien wziąć większą odpowiedzialność za to, co ma miejsce, a tego niestety nie robi.
Oglądając ,,Syndrom Hamleta", zastanawiałem się, czy wasi bohaterowie próbują bardziej rozliczyć się z przeszłością, czy może wręcz przeciwnie: przygotować się na coś gorszego?
EN: Nie wiem, czy może być gorzej. Teraz w Ukrainie jest bardzo, bardzo źle. Każdy z naszych bohaterów przed wystąpieniem w filmie przeszedł terapię, był to dla nas ważny warunek, choć mimo to każdy z nich nadal zmaga się z flesh backami. Jednocześnie mają w sobie niesamowitą odwagę, siłę i determinację. Mieli ogromną potrzebę rozliczenia się z przeszłością, która po 24 lutego stała się znów ich brutalną teraźniejszością.
Niesamowity jest sposób, w jaki potrafią nazywać swoje emocje. Jak mówią o tym, co ich boli, jak próbują to uchwycić.
EN: To bardzo inteligentni ludzie. Wcześniej studiowali stosunki międzynarodowe, prawo, reżyserię teatralną czy aktorstwo. Nie poszli walczyć po to, żeby zarobić na trzypokojowe mieszkanie. Bardzo długo budowaliśmy z nimi więź, wzajemne zaufanie, tak aby bohaterowie poczuli się na tyle bezpiecznie, żeby opowiadać o sobie nam i naszej publiczności, wrócić do swoich trudnych przeżyć. Żaden z nich nie wiedzie już takiego życia jak przed 2014 rokiem. Nie ma powrotu, co jest bardzo gorzkie dla wielu z nich.
PR: My jako reżyserzy szukaliśmy klucza do opowieści o tych młodych ludziach z perspektywy 2019 roku. Stwierdziliśmy, że deski teatru będą dobrą płaszczyzną do powrotu do tamtych emocji i przemienienia ich w coś wartościowego. Nie chcieliśmy, żeby to były tylko suche wywiady, lecz pewien psychologiczny proces. Dla większości naszych bohaterów była to okazja do otwarcia starych ran, po to, aby mogły się zabliźnić. Jedną z osób, która wykonała nad sobą największą pracę, był Sławik.
Jaka jest jego historia?
PR: Jego przejścia są dramatyczne - bronił lotniska w Doniecku, trafił do niewoli, w pewnym momencie był już gotowy popełnić samobójstwo. Nosił w sobie bardzo trudne tematy, ale przyszedł do nas skupiony na tym, aby przez nie przejść. Mówił, podobnie jak na terapii, w trakcie której, kiedy opowiadasz o tak traumatycznych wydarzeniach, kiedy potrafisz robić to w taki sposób, jakbyś sam patrzył na nie, jak na film, wówczas nabierasz dystansu.
Wydaje się, że osiągnął swój cel. Powiedziała mu tak również jego żona. Zwróciła mu uwagę na to, że nie wspomina już wojny w nietypowych momentach. I wtedy nastąpił 24 lutego 2022 roku i wszystko zaczęło się od nowa. Osoby, które poznaliśmy, które przeszły tak ważną drogę, zostały ponownie wciągnięte w te straszne wydarzenia.
EN: Wczoraj inna z naszych bohaterek, Katia, napisała do mnie długą wiadomość. ,,Czuję się dobrze. Wiesz, na wojnie nie można dopuszczać do siebie żadnych emocji. Ale jadę właśnie autobusem, w którym leci jakaś głupia ukraińska piosenka, a jej tekst mówi o tym, że nigdy nie zapomnisz domu rodzinnego. Od dwóch godzin siedzę z moimi chłopakami, żołnierzami, płacząc i nie mogąc się pozbierać. Jest mi totalnie wstyd i postanowiłam do ciebie napisać, żeby znowu uwolnić się od tych emocji. Z naprzeciwka jadą czołgi, pola są pełne kwitnących słoneczników, nad nami latają helikoptery i ja naprawdę już nie wiem, gdzie jestem".
Nasi bohaterowie przechodzą dziś przez piekło tak samo, jak miliony mieszkańców Ukrainy.
Wasz film zadaje też pytanie o to, jak mówić o doświadczeniu wojny.
EN: Oksana Czerkaszyna jeszcze kilka lat temu krytykowała narracje narodowe osób, które wzięły broń do ręki i poszły walczyć. A nagle zderzyła się z nimi na scenie twarzą w twarz. Zawsze trudniej jest wyrażać swoje zdanie w momencie, w którym jesteś postawiony przed grupą osób, które coś takiego przeżyły i konfrontują się z tobą na żywo, a dodatkowo bardzo silnie argumentują swoją pozycję. Na tym tle pojawiło się sporo tarć, które doprowadziły do wybuchów i załamania Oksany.
"Syndrom Hamleta" jest też policzkiem wymierzonym bierności Europy, która nie zadziałała odpowiednio wcześnie na agresję Putina.
EN: W 2014 roku świat w ogóle nie zareagował. Niemcy podwoiły zamówienia rosyjskiego gazu. Dla Putina był to znak, że może działać dalej. Decyzja o ataku nie była spontaniczna, przygotowywał się do niej przez wiele lat.
Mam nadzieję, że dzisiaj Zachód nie popełni tego samego błędu.