"Wesele": film potrzebny, ale nieudany [RECENZJA]
Wbrew temu, co możemy zobaczyć w zapowiedziach dystrybutora, najnowszy film Smarzowskiego to opowieść o Jedwabnem. Czy "Wesele" będzie zakazane w Polsce, jak przewiduje reżyser? Być może. Ale nie z powodu historii, którą opowiada.
Kiedy w 2000 r. ukazała się książka "Sąsiedzi" Jana Tomasza Grossa, Polską wstrząsnęło w posadach. Oto przeczytaliśmy, że nasi rodacy również brali udział w mordowaniu ludności żydowskiej. Problem chyba nie polegał na tym, że o tym wcześniej nie wiedzieliśmy, ale na tym, że ktoś postanowił skrzętnie skrywane trupy wywlec z szafy na sam środek salonu. Nasza narracja o bohaterskim, wiecznie umęczonym narodzie pękła. I choć władza nadal próbuje w imię ochrony "dobrego imienia Polski" manipulować przekazem, o Jedwabnem nie uda nam się szybko zapomnieć.
W 2012 r. Władysław Pasikowski nakręcił "Pokłosie". To historia dwóch braci, którzy próbując rozwikłać tajemnicę sprzed lat, stają w konflikcie ze wszystkimi mieszkańcami wsi. Bowiem to, co odkrywają, dotyczy właśnie pogromu Żydów. Wcielający się w główną rolę Maciej Stuhr do dziś nosi w naszym kraju łatkę "naczelnego Żyda", a tym samym "wroga narodu polskiego". Okazuje się więc, że w Polsce antysemityzm ma się świetnie. Dlatego o Jedwabnem mówić trzeba. Bo niestety nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której historia się powtarza.
ZOBACZ TEŻ: Premiery polskich filmów w 2021 r.
Nietrudno było ją sobie wyobrazić Wojciechowi Smarzowskiemu, który postanowił teraz odświeżyć ten temat. Jego "Wesele", choć nie opowiada wprost o Jedwabnem, nawiązuje do jego historii. Film ma dwie linie narracyjne. Pierwsza, współczesna, rozgrywa się podczas wesela córki właściciela rzeźni. Ciężarna panna młoda snuje plany o wyjeździe z małżonkiem do Irlandii i rozkręceniu tam własnego interesu – wegańskiej restauracji. Ale okazuje się, że ojciec popadł w kłopoty finansowe, a jego działalność niebezpiecznie ociera się o gangsterkę.
Dzień ślubu wywołuje wspomnienia dziadka panny młodej. Ten w młodości zakochał się w Żydówce. Ale ich miłość trafiła na najgorszy możliwy moment. Podsycana przez niemieckich okupantów nienawiść Polaków do żydowskiej ludności narasta, by w końcu wybuchnąć z ogromną siłą. Wszyscy wiemy, że ta historia musi skończyć się w stodole.
Film Smarzowskiego w zamyśle wygląda bardzo interesująco. Przeplatające się plany czasowe, postacie z przeszłości filtrowanej przez ogarnięty demencją umysł dziadka pojawiające się w teraźniejszości i miasteczko, w którym niegdyś wydarzył się pogrom, a dziś jest miejscem weselnej zabawy. Ale film niestety wypada średnio. Zawieszony gdzieś pomiędzy artystyczną wizją a tabloidowym kinem niebezpiecznie ocierającym się o styl Patryka Vegi (jak scena seksu między knurem a człowiekiem), nie trafia w emocje.
Szybki montaż i wplatanie scen stylizowanych na nagrania z telefonu nieco zaburzają odbiór i ostatecznie sprawiają wrażenie, że oglądamy dwa filmy upchnięte w jeden. I choć wątków jest tu wiele, żaden z nich nie jest do końca porywający.
Szkoda, że tak doświadczony reżyser, mający na koncie "Różę" czy "Wołyń", zdaje się gubić w opowiadanej przez siebie historii. Zwłaszcza że to historia, którą trzeba opowiedzieć. I choć Smarzowski w jednym z wywiadów powiedział, że "Wesele" może zostać w Polsce zakazane, raczej nie będzie tak nośne jak "Pokłosie".
A jeśli go zakażą, to prędzej przez tę (zupełnie niepotrzebną) scenę seksu ze zwierzęciem niż z powodu historii o pogromie. Ale idźcie na ten film, bo to mimo wszystko opowieść o nas. A potem przypomnijcie sobie książkę Grossa.