Z jak Zeta-Jones
I oto jest. Długo oczekiwany, widowiskowy, dynamiczny obraz, będący kontynuacją „Maski Zorro” z 1998 roku. Upłynęło siedem lat, ale warto było poczekać, aby się z nim zmierzyć. Mógłbym powiedzieć, iż lepszy, niż pierwowzór, mógłbym, ale nie powiem, gdyż przyjdzie na to odpowiednia chwila.
04.12.2006 18:08
Czasem padają opinie, po co kręcić kolejną część? Przecież to nie ma sensu, przecież wszystko już powiedziano. Poniekąd racja, „Maska Zorro” kończy się w sposób, które nie pozostawia wątpliwości, iż to już koniec. Nie ma już nic, lecz twórcy filmowi lubią czasem namieszać i dochodzą do wniosku, że może coś jednak dodamy. I tak dodano „Legendę Zorro”, oczywiście w dużym uproszczeniu.
- Wielką trudnością było zakończenie pierwszej części – tłumaczyła producentka MacDonald. – Zorro ożenił się, znalazł szczęście i stabilizację. Można jednak powiedzieć, że jego związek z Eleną przeżywa kryzys, relacje małżonków się zmienią, zostaną wystawione na ciężką próbę.
Ale i tu udało się znaleźć ciekawe, interesujące rozwiązanie. Nie jest może szczególnie oryginalne, ale nie wszystko to, co oryginalne... zawsze się sprawdza.
Zorro (po hiszpańsku „lis”) narodził się w wyobraźni Johnstona McCulleya, policyjnego reportera, który w 1919 roku, w magazynie opowieści przygodowych „All-Story Weekly”, opublikował tekst „The Curse of Capistrano”. Tam po raz pierwszy czytelnicy mogli poznać don Diego de la Vegę, syna bogatego hiszpańskiego właściciela ziemskiego z Kalifornii początku XIX wieku, nieco zniewieściałego wielbiciela poezji, który ma drugą tożsamość – niepokonanego mściciela w czarnej masce.
McCulley napisał jeszcze wiele utworów o tym bohaterze, po części wzorowanym na słynnym meksykańskim (według innych źródeł – pochodzącym z Chile) bandycie, Joaquinie Muriecie, zabitym prawdopodobnie w 1853 roku (tożsamość ofiary nigdy nie została potwierdzona w 100%), nazywanym „kalifornijskim Robin Hoodem”. Popularność Zorro utrwalił przede wszystkim film „Znak Zorro” (1920) z Douglasem Fairbanksem w roli głównej.
Kino bardzo często wracało potem do tej postaci. W roku 1940 z wielkim sukcesem zagrał ją Tyrone Power. Film z jego udziałem zasłynął najdłuższym w ówczesnej historii kina i bardzo efektownym pojedynkiem szermierczym.
Krótki rys historyczny powinien przydać się młodszej części widowni, która nie pamięta wielu wcieleń spod znaku płaszcza i szpady. Obecna wersja przygód Zorro to już zupełnie inna bajka, choć wciąż ten sam bohater. Rzecz jasna rozwój techniki, możliwość sięgania po pewne efekty, rozwiązania wizualne, wszystko to wpływa na widowiskowość, napędza, podkręca i jeśli są to odpowiednie zabiegi, film wiele na tym zyskuje.
Wszyscy zapewne wiedzą, iż Zorro nie może obejść się bez swego konia – Tornado. Zadziwiający jest fakt, iż w filmie zagrało go 11 różnych koni! Możecie to sobie wyobrazić? Każdy z nich trenowany był już rok wcześniej do odmiennych zdjęć, ujęć. Liczba, która przyprawia, o zawrót głowy. Co ciekawe, cztery z nich brały udział w filmie tylko i wyłącznie ze względu na swoją nieskazitelną... piękną urodę. Tego jeszcze nie grali, ale właśnie zagrali.
Jest Tornado, jest też syn Don Alejandro i Eleny – mały, sprytny Joaquin. Na nim to opiera się znaczna część tej opowieści, gdyż syn zapatrzony w kochanego ojca pragnie widzieć w nim ucieleśnienie Zorro. Nie kończy się jednak jedynie na pragnieniach... Młody, Meksykański aktor, zagrał wcześniej we wzruszającym filmie „Głosy niewinności”. Biorąc pod uwagę fakt, iż film nagrywany był po angielsku, a chłopiec nie mówił w tym języku, przygotowywał się do roli ucząc się dialogów fonetycznie. To nowatorskie rozwiązanie sprawdziło się w bardzo dobry sposób.
Mały Joaquin jest jedną z wyróżniających się postaci w tym filmie. Jednak to na jego rodzicach opiera się ta opowieść i to przede wszystkim oni byli motorem napędowym powstawania „Legendy Zorro”. Ostatecznie trudności różnego rodzaju, bardzo napięte grafiki obojga aktorów, ciągłe zmiany w scenariuszu sprawiły, iż prace nad filmem bardzo rozciągnęły się w czasie.
A czy lepszy, niż pierwowzór? To pozostawiam Wam do oceny, z całą pewnością bardziej widowiskowy, dynamiczny, ale też liryczny i miejscami rozmarzony. Film, który zgodnie z intencją twórców w dużej mierze skierowany jest przede wszystkim do dojrzałej widowni i to jej powinien się spodobać. Robi furorę za Oceanem, zawojował Europę, przyszła pora na Polskę. Myślę, że i tu zrobi wiele pozytywnego zamieszania.
Tak, czy inaczej jest to weekend wielu wyjątkowych premier.