RecenzjeZaginiony scenariusz

Zaginiony scenariusz

*Amanda Seyfried wysuwa się na czoło wyścigu o Złotą Malinę dekady. Reżyserzy filmów, gdzie kluczową rolę odgrywa napięcie, powinni od tej wielkookiej aktorki trzymać się z daleka. O ile od patrzenia na atrakcyjną, filigranową blondynkę oko nie boli, to zdolności aktorskich starcza jej, by zaciekawienie widza utrzymać najwyżej przez kwadrans.*

W “Zaginionej” rachityczny, pozbawiony logiki scenariusz łaskawie dopasowuje się do poziomu warsztatu panny Seyfried. A szkoda, bo w historii jest potencjał na naprawdę przyzwoity popularny thriller. Kiedy niespodziewanie znika jej siostra, Jill – główna bohaterka, grana przez znaną z „Mamma Mia” aktorkę – czuje, że dziewczynę porwał ten sam psychopata, który uprowadził dwa lata wcześniej ją samą. Uciekła - ubłoconą i wyczerpaną znalazł ją na skraju lasu patrol policyjny. Jednak mimo prowadzonego śledztwa nie odnaleziono leśnej kryjówki, w której Jill była rzekomo przetrzymywana, obdukcja nie wykazała na jej ciele śladów walki, eksperci nie znaleźli w domu śladów włamania... Zdruzgotana dziewczyna wylądowała więc na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym, a na komisariacie przestano brać ją na serio. Dlatego, kiedy próbuje przekonać policję, że psychopata wrócił, spotyka się z
murem niedowierzania. Aby uratować siostrę i zmierzyć się z oprawcą, bierze sprawy w swoje ręce.

Cały film opiera się na postaci Jill, która jest właściwie non-stop obecna na ekranie. Widz powinien móc jej sekundować, utożsamiać się z jej nierówną walką z aparatem władzy, z czasem, z własną traumą. Niestety, Amandzie Seyfried nie udaje się nawiązać z widownią żadnej więzi. Jej Jill jest irytującą, niesympatyczną, nawiedzoną egoistką, którą miejscu policjantów potraktowalibyśmy z takim samym powątpiewaniem i dystansem.

Nieudolnie rozegrany jest wątek wiarygodności jej historii. Można było stworzyć intrygującą, wielopłaszczyznową narrację, gdzie realne miesza się z wyobrażonym, nigdy nie wiadomo co jest prawdą, a co fałszem. Niestety, scenarzystka Allison Burnett („Underworld. Przebudzenie”) nie zarysowała nawet tego rodzaju napięcia, a jednocześnie chce z tego źródła czerpać. Nieładnie tak nabierać widownię, nieładnie.

Scenariusz grzeszy zresztą nie tylko niewystarczającym poziomem refleksji. Brak mu również logiki, psychologicznego prawdopodobieństwa i – może przede wszystkim – dobrych dialogów. Przy linijkach, którymi komunikują się bohaterowie, wymiany zdań w serii CSI urastają do miana thrillerowego arcydzieła. Dialogi Burnett są tak plastikowe, płaskie, momentami absurdalne, że dziwi fakt, że ktokolwiek mógł chcieć z tej napisanej chyba na szkolnych zajęciach dramy historyjki zrobić pełnometrażowy film.

Nudy na ekranie nie są w stanie przerwać nawet klimatyczne, zrealizowane z gatunkowym wyczuciem zdjęcia hollywoodzkiego wyjadacza Michaela Grady („To tylko seks”) ani przewidywalna, ale trzymająca w napięciu muzyka Davida Buckleya. Reżyser, nazywany „złotym dzieckiem brazylijskiej kinematografii” Heitor Dhalii, niezbyt udanie rozpoczyna swoją amerykańską karierę. Pozostaje mu życzyć, by cena złota szybko poszła w górę. Przy tak marnej tendencji bankructwo jest tylko kwestią czasu.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)