Zagrała polską imigrantkę. W 3 miesiące nauczyła się mówić po islandzku

Islandia jako mekka tolerancji i otwartości? Nie w tym filmie. W "Złotokapie" Karolina Gruszka gra Daniellę, polską imigrantkę, którą Islandczycy zamiast chlebem i solą witają uszczypliwościami i wyzwiskami. - Miałam zupełnie inne wyobrażenia na temat Islandii. Polacy to największa mniejszość etniczna na wyspie, więc czasami doświadczają tego, co moja bohaterka - mówi Gruszka.

Karolina Gruszka w filmie "Złotokap"
Karolina Gruszka w filmie "Złotokap"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Artur Zaborski

Kiedy w połowie ubiegłej dekady Islandia otworzyła granice, Polacy masowo na nią emigrowali. Dziś jest ich tam 10 tys. Szybująca ekonomia i pakiet świadczeń socjalnych pozwalały rodakom na saksach wysyłać nawet kilka tysięcy złotych rodzinom w kraju. Z perspektywy Polski emigranci trafili do nieba na ziemi. Mit długo się utrzymywał. Dopiero kiedy zaczęło docierać do nas coraz więcej świadectw na temat prawdziwego standardu życia naszych, pojawiły się wątpliwości. Czy Islandia to faktycznie raj dla Polaków? Islandzki reżyser Ragnar Bragason ma wątpliwości.

- Polscy imigranci zasilają przede wszystkim wsie i małe miasteczka, bo wybierają pracę w fabrykach rybnych. One umieszczone są wzdłuż wybrzeża. Robotnicy mają tam styczność z niewyedukowanymi Islandczykami, którzy nie wyleczyli się jeszcze z ksenofobii - mówi mi, kiedy spotykamy się na premierze filmu "Złotokap", opowiadającym o takim zderzeniu kultur.

Karolina Gruszka gra w nim polską imigrantkę, która musi odbić się od muru uprzedzeń ze strony konserwatywnej matki islandzkiego partnera.

Bragason tłumaczy, że chciał zrobić film, który wyrwie jego rodaków z poczucia wyjątkowości i otwartości. - To nie jest portret Islandczyków w ogóle, tylko próba przypomnienia, że są wśród nas i tacy, którzy niechętnie pochylają się nad przybyszami z innych części świata.

Nam o pracy nad tym projektem opowiedziała także Karolina Gruszka, odtwórczyni roli Danielli, Polki w islandzkim piekle

"Złotokap" - islandzki film z Karoliną Gruszką
"Złotokap" - islandzki film z Karoliną Gruszką© Materiały prasowe

Artur Zaborski: Gdzie się pani tak nauczyła islandzkiego?

Karolina Gruszka: Nie mówię w tym języku. Kiedy dostałam propozycję roli w "Złotokapie", radośnie na nią przystałam, nie podejrzewając, ile będę musiała włożyć pracy, żeby opanować dialogi. Wielokrotnie grałam w różnych językach, nawet w uzbeckim, więc wydawało mi się, że dam radę.

Mój mózg bez oporów przyjmuje nowe słowa, wyrażenia i dźwięki. Dopiero kiedy zobaczyłam, ile tekstu mam opanować i jak bardzo islandzki różni się od polskiego pod kątem wymowy, zdałam sobie sprawę, na co się porwałam. Język mi się plątał niesamowicie. Miałam mniejsze problemy z rozumieniem tego, co mówią inni, niż z ułożeniem aparatu mowy tak, żeby odpowiednio wypowiedzieć własne zdania.

 Ile czasu zajęła pani nauka?

Ponad trzy miesiące. Pomógł mi Jacek Godek, tłumacz islandzkiego z Gdańska. Wytłumaczył mi, jak się konstruuje zdania, co oznaczają poszczególne słowa, doradził, jak zapanować nad wymową. Łatwo nie było, ale gdybym po zdjęciach poświęciła islandzkiemu więcej czasu, mogłabym się w nim komunikować. Niestety, aktorzy mają tak, że jak czegoś nie potrzebują, to wyrzucają to z głowy, bo wszystkiego nie da się w niej pomieścić. I taki los spotkał mój islandzki.

Musiała się pani czuć wyobcowana na planie, gdzie wszyscy swobodnie się komunikują, a pani odstaje.

I tak, i nie. To nie był projekt oparty na improwizacji z tekstem, bo jest adaptacją sztuki teatralnej. Ragnar Bragason ją napisał, wyreżyserował w teatrze, a potem przeniósł na ekran. Aktorzy pozostali ci sami, nie zmienili ani jednego słowa w dialogach, co działało na moją korzyść. Na planie chyba właśnie ze względu na mnie wszyscy rozmawiali ze sobą po angielsku. Czasami na planach wielojęzycznych naturalnie przechodzi się na swój język ojczysty, a ekipa "Złotokapu" bardzo się pilnowała, żeby tego przy mnie nie robić.

Ci, którzy posługują się wieloma językami, często zwracają uwagę, że stajemy się różnymi osobami, gdy posługujemy się innym językiem. Pani się z tym zgodzi?

Oczywiście, że tak. Dlatego właśnie bardzo lubię grać w obcych językach i podejmuję się tak szalonych wyzwań jak w przypadku islandzkiego. Każdy język niesie za sobą zupełnie inny rodzaj energii, która przekłada się na nasz sposób ekspresji. Dla osoby stojącej z boku to mogą być niuanse, ale dla mnie one są bardzo odczuwalne. Do tego stopnia, że sama się zaskakuję. Lubię to, a ponieważ żyję w dwujęzycznej rodzinie polsko-rosyjskiej, doświadczam tego na co dzień.

 Jak to dokładnie działa?

Są tematy i emocje, które łatwiej mi poruszać w języku polskim, i takie, które łatwiej mi wyrazić po rosyjsku. Te języki czerpią z innych zakamarków we mnie, dotykają innych strun mojej wrażliwości. Bierze się to prawdopodobnie stąd, że o niektórych sprawach czy problemach więcej czytam po rosyjsku, a o niektórych po polsku. W ten sposób kształtują się moje opinie i rozumienie tematu w danym języku, na który z automatu przechodzę, gdy przychodzi mi o nich mówić. W emocjonalnych momentach, mniej filozoficznych, bardziej spontanicznych, od razu wchodzi mi polski.

"Złotokap" - islandzki film z Karoliną Gruszką
"Złotokap" - islandzki film z Karoliną Gruszką© Materiały prasowe

Zawsze mi się wydawało, że Islandia to kraj, w którym takie języki jak polski są mile słuchane. Państwo pokazujecie w swoim filmie, że niekoniecznie.

Też mi się tak wydawało. Miałam zupełnie inne wyobrażenia na temat Islandii. Gdy reżyser rozmawiał ze mną na ten temat, powiedział mi, że jemu zależy, żeby wybić Islandczyków z dobrego myślenia na swój temat. Zwłaszcza że nietolerancja wśród grup gorzej wykształconych jest dość powszechna. Polacy to największa mniejszość etniczna na Islandii, więc oni tego tam doświadczają. Moja postać ma przybliżyć Islandczykom problem ksenofobii, dlatego film wydał mi się i pożyteczny na miejscu, i uniwersalny jednocześnie.

 Ksenofobia to dziś niestety problem światowy.

Teraz przykrył go temat pandemii, przez co kwestia uchodźców i imigrantów zeszła na drugi plan. W chwili, gdy podejmowałam się pracy nad "Złotokapem", był najbardziej palącym problemem. I do tej pory jest, tylko że nie dyskutujemy o nim, bo COVID jest dla nas bardziej dotkliwy.

Złotokap zwiastun PL

Interesujące, że w filmie rasistką jest matka, która chce uchronić syna przed związkiem z imigrantką.

Drugim mocnym tematem, oprócz emigracji, jest toksyczna relacja matczyno-synowska. Dla nas mniej zrozumiałe może być to, co dla Islandczyków jeszcze z tego filmu mocno wybrzmiewa. Na Islandii są bardzo wysokie świadczenia. Kiedy ktoś jest chory na nieuleczalne choroby, może liczyć na wysokie zapomogi od państwa.

Matka-ksenofobka symuluje własną chorobę, a do tego oszukuje otoczenie, że jej syn jest dotknięty przewlekłą dolegliwością. Jemu też to wmawia od wczesnego dzieciństwa. Chociaż on ma już prawie 40 lat, nie potrafi się usamodzielnić, bo jest tak skrzywdzony psychicznie, że nie wierzy, że przetrwa bez matki ze swoją chorobą. A ona robi to cynicznie, żeby tylko mieć zależnego od siebie syna i przyznaną zapomogę. Reżyser opowiadał mi, że symulowanie chorób jest na Islandii częste.

Skąd się biorę ksenofobiczne postawy u Islandczyków?

Islandia to bardzo mały kraj, który przez lata musiał walczyć o zachowanie swojej tożsamości. Dla mieszkańców wyspy każdy napływ ludności oznaczał zmagania, by zachować swoją tkankę, indywidualność, trzon. Do tego dochodzi to, z czym mierzy się cały świat, nawet Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia, które w niespokojnych czasach bardzo chętnie wskazują wrogów, a tymi najczęściej stają się przyjezdni, mityczni obcy.

Wierzy pani, że to się zmieni?

Nie ma we mnie optymizmu, który pozwalałby mi dostrzegać niedaleką przyszłość jako czas, kiedy znów staniemy się otwarci.

"Złotokap" - islandzki film z Karoliną Gruszką
"Złotokap" - islandzki film z Karoliną Gruszką© Materiały prasowe

Od lat tworzy pani dwukulturową rodzinę. Żyła pani z mężem w Rosji, teraz mieszkacie w Polsce. Otoczenie zmieniło nastawienie do waszego polsko-rosyjskiego związku w ostatnim czasie?

Oboje z mężem wywodzimy się ze świata artystycznego, teatralnego i filmowego. Przez lata Rosjanom towarzyszył głód polskiej kultury, a Polakom rosyjskiej. Nasze narody przez dekady były bardzo blisko siebie, więc wielu polskich aktorów stało się gwiazdami w Rosji, a rosyjskich w Polsce.

Niestety, nie możemy już ich oglądać, bo dostęp do naszych filmów czy sztuk teatralnych się zmniejszył, zwłaszcza od konfliktu na Krymie. To spowodowało, że do mnie w Rosji podchodzono z dużą ciekawością. Nigdy nie zdarzył mi się tam nieprzyjemny incydent ani na tle narodowościowym, ani żadnym innym. Oczywiście, moje doświadczenie nie może być pars pro toto 140-milionowego narodu, ale ja tak właśnie miałam.

 Jak jest w drugą stronę?

Przez piętnaście lat moich bliskich stosunków z Rosją i Rosjanami doświadczyłam postępującego ochłodzenia stosunków polsko-rosyjskich. Kiedy zaczęłam tam bywać, było znacznie lepiej. Widzę to w rozmowach z Polakami. Jestem naocznym świadkiem, jak one zaczynają napełniać się lękiem, wrogością, niezrozumieniem. Ma to bezpośredni związek z polityką prowadzoną w obu krajach w taki sposób, żeby wzbudzić strach przed sobą.

Ta niechęć w pewnych warstwach społecznych była zawsze. Ale teraz żyjemy w takich czasach, kiedy ona się aktywizuje. Do niedawna postrzegano ją jako coś złego, wytłumiano ją. Teraz przywódcy polityczni mówią, że ona jest w porządku, co jest przerażające i groźne.

Strach przed sobą nawzajem podsyca się wizjami przyszłości, w której zaleją nas imigranci, bo będziemy musieli walczyć o podstawowe zasoby, choćby o wodę. Łatwo wzbudza się w ludziach zwierzęce instynkty samozachowawcze, nakazując im zamknąć się i bronić swoich najbliższych, zamiast otwierać się na innych i myśleć o nich bardziej empatycznie.

 Co tracimy na ochłodzeniu relacji z Rosją?

Jesteśmy z Rosjanami bardzo do siebie podobni. Przykro mi, że nie chcemy tego widzieć, bo moglibyśmy się od siebie bardzo dużo nauczyć. Zwłaszcza że w rosyjskiej kulturze się mnóstwo dzieje - ona jest żywa, płodna, dynamicznie rozwijająca się. Wiele z tego, co do nas teraz nie dociera, mogłoby nam posłużyć za inspirację.

Jak się pani w tych nowych nastrojach odnajduje?

Miałam taki rok, kiedy wybuchł konflikt na Krymie, że czułam niechęć innych do wszystkiego, co jest związane z Rosją, także do kultury, w której jestem zakochana. Wolałam nie mówić o tej swojej fascynacji, unikałam tego tematu w rozmowach ze znajomymi i w wywiadach.

Dlaczego?

Miałam wrażenie, że to drażliwy temat, że ludzie często reagują na niego agresywnie, nie pozostawiając przestrzeni na dyskusję. Tak miałam przez rok. Teraz tego aż tak nie czuję. Być może dlatego, że pojawiły się inne trudne tematy, nowe źródła masowych niepokojów i trochę zneutralizowały te poprzednie.

Dziś władza wydaje się bardziej niechętna Rosji niż w czasie wybuchu konfliktu z Ukrainą kilka lat temu.

Tak, ale zwykli obywatele bardziej niż Rosji boją się teraz wirusa, utraty pracy, kryzysu gospodarczego, napływu uchodźców i katastrofy klimatycznej. Chociaż stosunki polsko-rosyjskie są nadal fatalne.

"Złotokap" - islandzki film z Karoliną Gruszką
"Złotokap" - islandzki film z Karoliną Gruszką© Materiały prasowe

 I można się tak po prostu odciąć od tego, co się dzieje?

W sferze emocjonalnej to oczywiście trudne, oboje z Iwanem się tym przejmujemy. Wolelibyśmy, żeby było inaczej, ale zamiast narzekać, wolimy działać, skupić na robieniu swojego.

Wyznaję zasadę, według której jeśli możesz coś zmienić, staraj się to zrobić, najlepiej, jak potrafisz. Ale jak się nie da, otwórz się na sytuację taką, jaka jest, bo widocznie na dany moment inna być nie może.

Nie chcę, żeby zatruwały mnie toksyczne emocje innych ludzi, chociaż oczywiście smuci mnie coraz wyraźniejsza i w Polsce, i na świecie tendencja do czarno-białych poglądów i posunięta do granic absurdu poprawność polityczna, która odbiera wolność, prawo do swoich wątpliwości i refleksji. Mamy coraz więcej tematów, na które nie można już zażartować, nowych tabu, a coraz mniej czułości i zrozumienia dla siebie nawzajem.

 Filmy takie jak "Złotokap" są w stanie to zmienić?

Mogę sądzić po sobie. Na mnie bardzo dużo książek, filmów i sztuk teatralnych miało ogromny wpływ. Może nie wpłynęły na mnie, bezpośrednio formatując mój sposób myślenia, ale dały pewien impuls do zmiany. My, twórcy, na pewno chcieliśmy, żeby "Złotokap" okazał się pożyteczny.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (117)