Zrobić dobrą komedię romantyczną, to tak, jak kazać matematycznemu laikowi rozpracować matematykę kwantową. Nie jest to sprawa prosta. Wymaga genialnych metod nauczania, merytorycznie obcykaną ekipę, stado matematycznych głów i parę innych osób.
I w świecie filmu rzecz wygląda podobnie. Bo przecież komedia romantyczna, o ile nie jest ekranizacją Wielkiego Dzieła, a zwykłą opowiastką, która kończy się dobrze - a więc główni bohaterowie po mniej lub bardziej naciąganych perypetiach są razem, zostaje zwykle nazwana kiczem.
Mądre Głowy, wyznaczające nam trendy estetyczne, które filmowi polegającemu na godzinnym wystąpieniu samotnie stojącego drzewa wokół którego od czasu do czasu przeleci jakiś owad, przyznają laury i biją pokłony na znak uznania, człowiekowi, który w hierarchii kultury chciałby stać w miarę wysoko o komediach romantycznych każą myśleć jako o gorszych.
Oczywiście po części dlatego, że faktycznie są one debilne i z dobrą sztuką... mają niewiele wspólnego. Ale właśnie z powodu Tych Mądrych Głów, czasem niesłusznie, na komedie romantyczną patrzy się ze sporym przymrużeniem oka. I to niesłusznie dotyczy filmu Bena Youngera „Serce nie sługa”, bo to naprawdę niezły film o dość sporym komediowym ładunku.
Oto 37-letnia Rafi rozwodzi się z mężem. Zrozpaczona trafia do pewnej psychoterapeutki (w tej roli Meryl Streep) Można powiedzieć, że podczas tych terapii dość mocno zaprzyjaźniają się. Ku radości (swojej i Lisy- psychoterapeutki) Rafi poznaje Kogoś.
Jest nim 23-letni mężczyzna. Główna bohaterka ma pewne obiekcje, ale Lisa każe jej korzystać z życia, a tym bardziej z seksualnego potencjału 23-latka. Związek w miarę rozpędu nabiera rumieńców. Także seksualnych rumieńców. I o tych ostatnich Lisa systematycznie informowana jest przez swą rzetelną w wyznaniach klientkę.
Gdyby na tym kończyła się fabuła, a o dreszczyk przysparzać miałby nas tylko (aż?) seksualny głód... (zaspokajany zresztą) głównych bohaterów, no to skłoniłabym się do wersji Mądrych Głów. Ale komedia pełną gębą rozpoczyna się w momencie gdy do Lisy przychodzi jej 23-letni (!!!) syn, by wyznać, że ma kogoś.
Jest nią starsza kobieta (nie-Żydówka- a wiedzieć trzeba, że Lisa prywatnie jest ortodoksyjną Żydówką, z konserwatywnym podejściem do życia). Niczego nieświadoma Lisa idzie na spotkania z Rafi i tu dopiero domyśla się, kto jest kochanką jej syna...
Etyka zawodowa nie pozwala jednak Lisie zostawić klientki samej sobie. Nie mająca pojęcia o koligacji rodzinnej kochanka z psychoterapeutką, Rafi, kontynuuje swoje często pikantne opowieści. Jak się kończy i miłość i historia z mamą- terapeutką nie powiem. Ale to właśnie wątek psychoterapeutki mnie mocno uwiódł.
Oczywiście wątek miłosny toczy się równolegle, z pewnymi zawirowaniami, problemami. Ale dzięki tej psychoterapeutce film nie jest tylko opowieścią o miłości młodego mężczyzny ze starszą od siebie kobietą, a naprawdę niezłą komedią. I jeszcze sam finał wart jest uznania.
W kwestii obsady powiem tylko, że cudowne zaplecze fizyczne i... techniczne (i niekoniecznie pije tu do aktorskich umiejętności) ma główny bohater. A reszta jakoś w cieniu jego uroku.